Stoisz przed wyborem: rozum czy szaleństwo? A może zupełnie nierozsądnie byłoby nie poddać się sercu, które każe szaleńczo kochać albo pracować na rzecz przemiany, w którą się wierzy, choćby sprawa wydawała się przegrana?
„Kto żyje bez szaleństwa, mniej jest rozsądny, niż mniema” – napisał Franciszek VI, książę de La Rochefoucauld, być może siedząc w fotelu przy kominku w sławnym paryskim salonie pani de Sablé. Co miał na myśli? Chciał zabawić towarzystwo zgrabnym paradoksem czy może – w objętości tweeta – uchwycił ważną prawdę o ludzkim życiu? Bo, powiedzmy uczciwie, czy nie zdarza się, że zastanawiając się, co zrobić, stoimy rozdarci między czymś, co wydaje nam się szalone, a czymś, co wydaje się rozsądne, niepewni, jaki wybór okaże się bardziej zawodny?
Gdy La Rochefoucauld zapisywał tę myśl, nie dość, że był już człowiekiem niemłodym, to jeszcze – w najdosłowniejszym tego słowa znaczeniu – steranym życiem. Urodził się w 1613 r. jako potomek jednego z najświetniejszych francuskich rodów. Wykształcenie, jak pisze jego polski tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński, otrzymał jedynie „rycerskie”. Od 16. roku życia brał udział w kampaniach wojennych przeciw Hiszpanom, we Włoszech, w Niderlandach, w Pikardii. Ożenił się młodo, oczywiście z panną wielkiego rodu. Żył, oddając się dworskim intrygom i romansowym awanturom. Trafił na chwilę do Bastylii. Odsunięty od dworskich łask musiał czas jakiś spędzić w swym zamku Verteuil. Wreszcie stał się jednym z czołowych bojowników Frondy, buntu przeciw rządom kardynała Mazzariniego. Cóż, kiedy Fronda poniosła klęskę, a jego wojenne dokonania poszły na marne. Ciężko ranny w jednej z ostatnich bitew o mało nie oślepł. I wszyscy by o nim zapomnieli, jak o wielu mu podobnych, gdyby nie wydane w 1665 r. Maksymy i rozważania moralne. Powstawały przez lata niby po to, by „[…] rozerwać się przy kominku”. Bywało bowiem tak, że posyłał pani de Sablé kilka zgrabnych zdań po to tylko, by w zamian otrzymać przepis na konfitury lub zupę. Maksymy krążyły w odpisach wśród znajomych, autor dodawał nowe, aż zaczął je porządkować i wreszcie w 1665 r. zdecydował się na druk. Oczywiście anonimowo, by – jak to ujmie Boy-Żeleński – „nie kalać publicznym literackim rozgłosem pańskiego nazwiska”. Za swojego życia doczekał się pięciu wydań. Każde było poprawiane i uzupełniane. W przedmowie do ostatniego mógł napisać: „Uznanie, jakim publiczność je obdarzyła, przewyższa wszystko, co mógłbym powiedzieć na ich korzyść: jeśli są takie, jak mniemam, jak mam przyczynę wierzyć, nie można by im uczynić większej krzywdy, niż przypuszczać, że potrzebują obrony”.
Komu brakuje rozsądku
Gdy La Rochefoucauld toczy swoje ostatnie bitwy, w 1650 r. w zimnym Sztokholmie umiera Kartezjusz, który przeziębił się przymuszony przez królową Krystynę do wstawania o zbyt wczesnej dla niego porze. Kto nie zna sławnego, niepozbawionego złośliwości zdania otwierającego jego Rozprawę o metodzie: „Rozsądek jest rzeczą najsprawiedliwiej rozdzieloną na świecie: każdy bowiem mniema, iż jest weń tak dobrze zaopatrzony, że nawet ci, których najtrudniej zadowolić w innych sprawach, nie zwykli pożądać go więcej, niż posiadają”. Z czego wynika, że „[…] różnorodność naszych mniemań nie pochodzi stąd, że jedni są rozumniejsi od innych, a stąd tylko, że prowadzimy nasze myśli rozmaitymi drogami”. Czyli wszyscy ludzie są równie rozumni. Kwestią jest właściwa metoda posługiwania się rozumem. Kto ją opanuje, nie zbłądzi. Na pytanie „rozum czy szaleństwo?” Kartezjusz odpowiada: rozum. Jego przemyślenia przygotują grunt dla filozofii i kultury oświecenia, które rozpowszechni wiarę w to, że człowiek jest istotą racjonalną i jeśli tylko robi właściwy użytek z myślenia, osiąga wspaniałe rezultaty.
Natomiast La Rochefoucauld parę lat po śmierci Kartezjusza napisze: „[…] każdy skarży się na swą pamięć, nikt na rozsądek”. Bo jeśli chodzi o zdolność myślenia, każdy odczuwa jakiś deficyt, nikt jednak nie chce się przyznać ani nawet wiedzieć jaki. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ „[…] zdaje się, że natura, która tak mądrze rozmieściła narządy naszego ciała, aby nas uczynić szczęśliwymi, dała nam i próżność, aby nam oszczędzić bólu poznania naszych niedostatków”. To z powodu próżności ludzie są do siebie najbardziej podobni. Człowiek, podpowiada nam autor Maksym, nie jest zbyt racjonalny. W ludzkich wyborach więcej bywa szaleństwa niż rozsądku.
Różne losy, odmienne doświadczenia, inne wnioski. Kartezjusz, który otrzymał doskonałe wykształcenie w jezuickim La Fleche, i La Rochefoucauld, którego przygotowaniem do życia była dworska ogłada oraz umiejętność władania bronią. Kartezjusz, który szukał życia w spokoju i słusznie oceniając, że najciemniej pod latarnią, znajdował go, zaciągając się do armii nieprowadzących akurat żadnej wojny. Nie ożenił się (miał tylko ze służącą nieślubną córkę zmarłą w dzieciństwie). Nie pragnął ludzkiego towarzystwa, z ostrożności nie opublikował dzieła Świat albo Traktat o świetle, żeby nie skojarzono go z potępionym właśnie Galileuszem. I La Rochefoucauld, który – jak pisze Boy-Żeleński – zanim został pisarzem, żył długo i bujnie. Mężczyzn oraz kobiety, o których i dla których pisał, „znał w obozie i w salonie, w alkowie i na radzie wojennej, i wiedział, co ma o tym mniemać; widział, co kryje człowiek pod […] pięknymi pozorami”.
Widział na przykład, jak zręcznie inteligencję można wykorzystać w służbie bezeceństwa i głupoty. W połowie XVII w. w Paryżu nie tylko rozwijały się salony, w których zajmowano się literaturą, muzyką czy filozofią. Kwitła również niezwykła twórczość jezuickich kazuistów, czyli specjalistów od rozstrzygania kłopotliwych kwestii moralnych. Czegoż to nie ma w ich wywodach! Najbardziej brawurowe pomysły zebrał w swoich Prowincjałkach zagorzały przeciwnik jezuitów Blaise Pascal. Na przykład że mnich może zrzucić habit, nie narażając się na ekskomunikę, jeśli czyni to z powodu tak wstydliwego jak wizyta w burdelu. Albo że kobieta z dobrego towarzystwa słuszniej niż nierządnica może domagać się pieniędzy za kryjome cudzołóstwo, gdyż jej ciało jest cenniejsze. Jak również że spowiednik ma obowiązek dać ci rozgrzeszenie, gdy powiesz, iż swoją pokutę wolisz odłożyć do pobytu w czyśćcu. I tak dalej. Gdy jezuiccy kazuiści swoimi subtelnymi wywodami pozwalają wytwornemu towarzystwu łączyć przyjemność grzechu z komfortem moralnym, po drugiej stronie barykady stają janseniści, którzy wytworom zdeprawowanego rozumu przeciwstawiają tezę o ludzkiej woli zbyt złej, by człowiek o własnych siłach zdolny był uniknąć grzechu oraz potępienia i tylko boska łaska może go ocalić. Trudno zaufać rozumowi, skoro można inteligentnie dowieść każdej bzdury, ale trudno też polegać na ludzkiej z gruntu złej woli, która ewidentnie prowadzi na manowce.
Na scenie byli jeszcze libertyni. Gdy Kartezjusz pisał o rozsądku jako rzeczy najlepiej rozdzielonej, wybitny przedstawiciel tego środowiska François de la Mothe le Vayer głosił, że rozsądek wypadł już z obiegu jako „towar przemytników”, albowiem „[…] nie ma nic bardziej popularnego jak mylenie się” (Tullio Gregory, Etyka i religia w krytyce libertyńskiej). Nie ma się co łudzić co do możliwości ludzkiego rozumu. A skoro każdy może się mylić, tym bardziej mylą się wszyscy. Trzeba więc z najwyższą ostrożnością podchodzić do powszechnie przyjmowanych poglądów i prawd uważanych przez ogół za pewne. Wiele materiału do przemyśleń dało libertynom odkrycie Nowego Świata i ludzi żyjących zupełnie inaczej niż Europejczycy. La Mothe le Vayer wyciąga z tego wniosek, że „nie istnieje nic błahego, co nie byłoby w jakiejś części świata szczególnie ważne, nie ma szaleństwa, które nie znalazłoby wielu naśladowców i nie zostało uznane za mądrość, nie ma cnoty, która nie zostałaby potraktowana jako niegodziwość, ani też niegodziwości, która gdzie indziej nie byłaby uważana za cnotę”. Skoro nic nie jest pewne, wszystko można poddać krytycznemu badaniu. Paradoksalnie libertyński sceptycyzm otwiera drogę do swobodnego dociekania prawdy o ludziach i świecie. Odbiera jednak pewność rozumnym wyborom. Niczemu nie ufaj, kieruj się własnym rozumem – powie libertyn. Pozostaje jednak pytanie: co kieruje niepewnym swego ludzkim rozumem?
Skąd się biorą dobre chęci
Może z uwagi na tę wątpliwość La Rochefoucauld bardziej ciekaw jest tego, czego się naprawdę pragnie, niż tego, co się publicznie głosi. Jako pierwszą w swoim zbiorze umieszcza następującą maksymę:
„To, co uważamy za cnoty, jest często tylko zbiorem różnych postępków i interesów, które los albo nasza zręczność umiały zespolić; i nie zawsze dzielność i czystość są przyczyną, że dany mężczyzna jest dzielny, a kobieta czysta”.
Oko uważnego obserwatora dostrzeże niejedno sprytnie ukryte pod płaszczykiem cnót. „Starcy lubią dawać dobre rady, aby się pocieszyć, że nie są już zdolni dawać złych przykładów”. Doświadczony wojownik napisze: „Nie chcemy tracić życia, a chcemy nabyć sławę: stąd pochodzi, iż śmiałkowie rozwijają więcej zręczności i sprytu, aby uniknąć śmierci, niż pieniacze, aby zachować swe mienie”. A nasze uczucia wobec bliźnich? „Zawsze mamy dość siły, aby znieść cudze nieszczęścia”. Razi nas obłuda? „Obłuda jest hołdem, jaki występek oddaje cnocie”. Ponad wiek później admirator autora Maksym Fryderyk Nietzsche przyrówna go do strzelca, który zawsze trafia w czarny krążek – „w czarny krążek natury ludzkiej” – i pisze o nim, że jest kimś, kto „szczepi w dusze ludzkie zmysł pomniejszania i podejrzliwości”.
Filozofia podejrzeń pokaże, co potrafi, dopiero w XIX w. Zanim odkryje ocean nieświadomości, La Rochefoucauld, grzejąc się przy kominku, być może żeby zdobyć przepis na sos, zapisuje taką oto myśl: „Miłość własna jest zręczniejsza niż najzręczniejszy z ludzi”. Ponad wiek później Artur Schopenhauer wspomni tę maksymę, mówiąc, że człowiek nie podejrzewa motywu swego działania, co więcej – nie uważa za możliwe, żeby taki motyw mógł w ogóle nim powodować (Świat jako wola i przedstawienie), bo jak pisze La Rochefoucauld: „Dalecy jesteśmy od tego, byśmy znali nasze chęci”. I dlatego właśnie: „Nie ma tak bystrego człeka, który by objął wszystko złe, które czyni”. Miłość własna niepodzielnie panuje nawet tam, gdzie – zdawałoby się – w ogóle nie ma dla niej miejsca: „Nie ma namiętności, w której by samolubstwo władało tak potężnie jak w miłości: zawsze skłonniejsi jesteśmy poświęcić spokój kochanej osoby, niż postradać własny”. Samouwielbienie jest najbardziej oczywistym stanem umysłu: „Co bądź by ktoś o nas powiedział dobrego, nie powie nam żadnej nowiny”. Ukryte poruszenia duszy, pragnienia i pobudki do działania tu mają swój korzeń. „Namiętności to jedynie rozmaite smaki miłości własnej”. Jedna z lekcji płynących z lektury maksym mówi, że nigdy dość uwagi poświęconej temu, skąd biorą się nasze dobre chęci.
Wobec tej najgłębszej namiętności jesteśmy bowiem bezbronni. Można snuć wyobrażenia na temat własnej dobroci i rozumności, dobrych intencji i szlachetnych zamiarów. Ale „serce wystrychnie zawsze rozum na dudka”. Ulegniemy prywacie, zachciance, próżności i pysze. Libertyni byli na dobrym tropie. Jednak żeby uchwycić, co się z nami dzieje, nie wystarczy pokazać, jak ograniczone są ludzkie władze poznawcze. Trzeba dotrzeć do owej tajemnej, przewrotnej dynamiki ludzkiej duszy, która zwodzi ułomny rozum na manowce. Jej wpływ jest tak wielki, że rozum sam chce być zwodzony, a nawet ochoczo zwodzi sam siebie. „Człowiek bywa niepocieszony, gdy go oszuka wróg albo przyjaciele, a często jest rad, gdy oszuka sam siebie”. Co więcej, oszustwo ma charakter zbiorowy: „Istnieją ludzie, cieszący się uznaniem świata, którzy za całą swą wartość mają jedynie wady użyteczne w życiu społecznym”. Gdy wszyscy udają mądrych i uczciwych, każdy ma szansę poczuć się mądrym i uczciwym. Z gry próżności i ambicji wyłania się zbiorowe złudzenie, w którym nikczemnik i dureń przez chwilę może być kimś wspaniałym. Ryzykowne zachwiać tym złudzeniem. Gdy Maksymy ukazały się drukiem, wywołały zgorszenie. „Przyjaciółki autora zostały wstrząśnięte. Jedna z nich wyraziła się, że po przeczytaniu tej książki nabierało się przeświadczenia, że nie istnieją wady ani cnoty. Jedna z dam pozwoliła sobie na uwagę, że autor prawdopodobnie sądził innych według siebie” (Antoine Adam, Georges Lerminier, Édouard Morot-Sir, Literatura francuska). La Rochefoucauld wiedział więc, co pisze, notując tę oto myśl: „Mamy prawo czuć żal do tych, którzy uczą nas znać samych siebie, tak jak ów wariat w Atenach miał przyczynę kląć lekarza, który go wyleczył z wiary, że jest bogaczem”. Znać samego siebie, czyli dostrzec łatwość, z jaką potrafimy uzasadnić popełniane głupstwa i nikczemności. Powodzenie jezuickich kazuistów wzięło się stąd, że nie tylko usprawiedliwiali niepiękne ludzkie postępki, lecz także samą ideę usprawiedliwiania się, przekonywania siebie samego, iż postąpiło się paskudnie, bo tak było rozsądnie. Albo dlatego, że „wszyscy tak robią”. Gdy czytamy Maksymy, zaczynamy rozumieć, jak działają polityka i moda. Jak przewrotna próżność specjalistów od politycznego i biznesowego marketingu karmi próżność wyborców i klientów. Widzimy jaśniej, co sprawia, że wygodniej męczyć się w pułapce kazuistycznych wybiegów, niż zdobyć się na odwagę szczerości. No cóż, „Ludzie słabi nie mogą być szczerzy” – pisze stary książę. Nieszczerość chroni przed trudną autentycznością. „Gwałt, jaki zadajemy sobie samym, aby zdławić naszą miłość, jest często okrutniejszy niż srogość ukochanej”. Miłość do kogoś mogłaby okazać się zbyt wielką konkurencją dla miłości własnej.
Co przeczy miłości własnej
W komiksowym świecie modnych trendów i ambitnych zachcianek nie da się zapanować nad swoim życiem. Bo z jednej strony: „Los i kaprys rządzą światem”, a z drugiej: „Kaprysy naszego usposobienia są jeszcze dziwaczniejsze od kaprysów losu”. Podszyty strachem o siebie egoizm popycha w odruchu rozpaczy do intryg i podpowiada, że aby potwierdzić swoje miejsce w ludzkiej społeczności, trzeba ulegać jej kolejnym zachciankom i modom. Jeździć na wakacje tam, gdzie jeżdżą wszyscy, ubierać się jak wszyscy i interesować się tym, co interesuje wszystkich, hejtować to, co wszyscy hejtują, i podziwiać to, co podziwiają. Wszystko w tym świecie da się uzasadnić, każdą wątpliwość zagłuszyć odpowiedzią. Miłość własna i próżność zawsze znajdzie sposób, żeby wykorzystać rozum dla swoich potrzeb. To nie omylność rozumu jest naszą największą dolegliwością – uczy nas La Rochefoucauld – lecz skaza ludzkiego serca, które za jej sprawą wie, jak „wystrychnąć rozum na dudka”.
Gdy stajemy przed wyborem: rozum czy szaleństwo, wybieramy w istocie między autentycznością a nieautentycznością własnego życia. Warto wtedy odnaleźć w Maksymach tę oto myśl: „Prawdziwa przyjaźń niweczy zawiść, prawdziwe uczucie – zalotność”. Na pytania: „Czy to nie jest szalone okazywać szczerze, co się naprawdę czuje i myśli? Czy jest rozsądne zrobić coś, co przeczy zatroskanej o siebie miłości własnej?” – autor Maksym nie waha się wyraźnie odpowiedzieć, że nierozsądne jest ulegać lękliwemu podziwowi dla uroków kapryśnego świata i dać się „wystrychnąć na dudka”. Szalone jest odmawiać sobie doświadczenia wzlotów serca uwolnionego od samolubstwa, poświęcenia dla spraw, w które się wierzy, także przegranych, tak jak doświadczenia prawdziwej przyjaźni i miłości. „Ci, co zaznali wielkich namiętności, są całe życie szczęśliwi, i nieszczęśliwi, że się z nich wyleczyli”.