W Australii, w przeciwieństwie do Europy, to nie budynki naznaczone są najciekawszą historią, ale skały, wybrzeża i drzewa. Tutaj w naturze zaklęta jest kultura.
Aborygeni mają swój mit stworzenia, o którym antropolog Charles P. Mountford – w książce Before Time Began – pisze tak: „Przed stworzeniem, to znaczy zanim pojawiły się zwierzęta, ptaki, ryby i inne żyjące istoty, świat był jedynie nagą równiną, rozciągającą się aż do linii horyzontu. Aborygeni wierzyli, że to kraniec wszechświata. Później nastąpił czas, nazywany przez nich Dreamtime (Czas Śnienia), podczas którego gigantyczne, człekopodobne istoty pojawiły się na ziemi. Wykonywały one zadania, którymi Aborygeni zajmują się do dziś. To one ustaliły naturalny i prawny porządek świata. Aż nagle – nie wiadomo dlaczego – Dreamtime się skończył. Jedni mityczni stwórcy zamienili się w skały, góry, doliny, rośliny czy drzewa, inni odlecieli do nieba jako boskie istoty, jeszcze inni zostali zmienieni w naturalne siły przyrody: wiatr, deszcz, błyskawice i pioruny”.
Natura, nie człowiek
Australijczycy nazywają ją prosto – Skała (The Rock). Tak mają w zwyczaju: upraszczać nazwy, upraszczając rzeczywistość. Ale góra Uluru symbolizuje wszystko, tylko nie zwyczajność. Ten wielki kamień, większy niż niejedna wyspa (348 m wysokości i 3,6 km długości), leży w samym sercu Australii, a jego rdzawoczerwony grzbiet znany jest najwytrawniejszym podróżnikom świata. Zwłaszcza o zachodzie słońca słynna góra zdaje się płonąć żywym ogniem.
Geologicznie Uluru to Ayers Rock – Skała Ayersa, nazwana tak w 1873 r. na cześć sir Henry’ego Ayersa przez odkrywcę Williama Gosse’a. Aborygeni zaś nadali górze nazwę Uluru i stało się to być może nawet 60 tys. lat temu. Są w końcu najstarszym ludem na świecie (najprawdopodobniej) i najdłużej nietkniętą wpływami białego człowieka kulturą (na pewno). Do dziś najmocniejszym spoiwem, które łączy całą kulturę Aborygenów, są wierzenia, przekazywane z pokolenia na pokolenie w formie ustnych opowiadań. To przebogata ludowa mitologia, swoista biblia, której nadrzędne zasady są spójne dla wszystkich, ale szczegóły różnią się w zależności od plemienia. W jednej opowieści powstanie światła – czyli wschód Słońca – przypisuje się śpiewającej żabie, w innej – chichocząco-skrzeczącej papudze kookaburra. Częścią niezmienną dla wszystkich jest jednak Czas Śnienia, czyli aborygeński mit stworzenia. Co istotne, prymat ma w nim natura, a nie człowiek. Dlatego bardzo często w opowieściach aborygeńskich zwyczajni ludzie zmieniają się w nadzwyczajne zwierzęta.
Kuniya zabija Liru
26 października 2019 r., po blisko 90 latach masowej turystyki, góra Uluru zamknęła się na świat zewnętrzny, o co przez wiele lat walczyła lokalna społeczność aborygeńska, potomkowie plemienia Anangu. Dla nich to miejsce nie tylko święte, lecz także duchowo żywe. Znajduje się tam 40 miejsc kultu oraz 11 tras o znaczeniu kulturowo-historycznym. Dla Aborygenów – jak tłumaczy Richard Flanagan, jeden z najwybitniejszych australijskich pisarzy i autor powieści Księga ryb Williama Goulda – wspinaczka na Uluru to jakby stąpanie po żywym organizmie.
Barbara Tjikatu z plemienia Anangu tak opowiada o początkach góry:
„Oto historia z Czasu Śnienia Tjukurpa, w której Kuniya, piaskowy pyton o postaci kobiety, zabija węża Liru.
Kuniya, piaskowy pyton, właśnie się zbliża. Widzisz ją, tam na horyzoncie? Schodzi w naszą stronę. Wyżej, tam, skąd przychodzi, zostawiła swoje jaja.
Idzie tu, idzie tu, ona tu idzie.
Wykonując swój rytualny taniec, kiedy się zbliża. Kiedy tu idzie.
Tam, skąd przybywa, zebrała ziemię, wydłubała ją z samej Ziemi, niesie ją na sobie jak naszyjnik, szykując się do uderzenia.
Rozzłościło ją to, co stało się z jej siostrzeńcem, którego zabił zły wąż nibykobra, o imieniu Liru.
Kiedy szła na dół, żeby się zemścić, tworzyła fałdy, skaliny i wypiętrzenia w górze. W końcu uderzyła w Liru i zabiła go, zostawiając czarny ślad na wschodniej ścianie Uluru.
Tam, gdzie upadł, jest teraz wodopój Mutitjulu”.
Wczoraj i dziś
Cała góra Uluru to jak żywe muzeum, oznaczone historią jak zorana zmarszczkami ciemnopomarańczowa twarz starego Aborygena. Bohaterami tej historii są ludzie Mala, mityczne istoty, które przybrały postać prawie wymarłego dziś gatunku australijskiego zwierzęcia mala – czyli filandra kosmatego, torbacza przypominającego połączenie zająca z kangurem (ang. rufous hare-wallaby). Według historii z Czasu Śnienia plemię Mala żyło w różnych miejscach na skale i wokół niej. Na północno-zachodnim krańcu Uluru znajduje się lekko oddzielona od zbocza skalna kolumna nazwana przez Aborygenów Ogonem Kangura. Według lokalnych wierzeń to pal, który z obozu Mala skradł pies dingo. Na północnej ścianie Uluru znajduje się zaś zespół jaskiń, które pierwsi Europejczycy nazwali Czaszką. Dla Mala było to miejsce najbardziej symboliczne – tam odbywały się inicjacje młodych. Na prawo od jaskiń Czaszki obozowały rodziny inicjowanych. Dalej było miejsce, w którym koczowała starszyzna, nieuczestnicząca w tych ceremoniach. Na najbardziej płaskich częściach skały siedziały kobiety Mala. Współcześni potomkowie tego plemienia korzystają z tych miejsc dookoła Uluru do dzisiaj i tutaj organizują swoje tradycyjne, pełne ognia, tańca, ale też krwi obrzędy przejścia.
35 km na zachód od Skały znajduje się pasmo innych pomarańczowych gór, dużo niższych niż Uluru, lecz równie mitycznych i tajemniczych. To Góry Olgi, nazwane tak od imienia królowej Wirtembergii Olgi Romanowej, a przez lokalną ludność określone jako „wiele głów”, czyli Kata Tjuta. To kolejne miejsce z księgi mitów – węże, kangury i inne miejscowe zwierzęta tworzyły tam podstawy historii, o której Aborygeni mówią i śpiewają do dzisiaj.
Dla wielu białych Australijczyków aborygeńskie miejsca naturalnego kultu stają się tak ważne jak dla rdzennej ludzkości. Dlaczego? „Historia białej Australii jest krótka i zaczyna się od przypłynięcia tu statków ze zbrodniarzami. Wierzenia Aborygenów mają dziesiątki tysięcy lat, magię i mądrość, której nam brakuje” – mówi James, który pracuje w Sydney jako przewodnik turystyczny.