Supernawigatorzy, czyli jak zwierzęta odnajdują drogę Supernawigatorzy, czyli jak zwierzęta odnajdują drogę
Wiedza i niewiedza

Supernawigatorzy, czyli jak zwierzęta odnajdują drogę

Robert Rient
Czyta się 5 minut

Przeżyć może tylko ten, kto potrafi znaleźć drogę. Od odpowiedniej drogi zależy zresztą nie tylko kwestia życia i śmierci, ale również jakość życia. Niecałe 4 mld lat temu, w pierwszych strumieniach zmineralizowanej wody o wysokiej temperaturze wytryskujących z dna mórz i oceanów, pojawiły się proste formy życia. Tak powstały pierwsze drogi.

Pewien gatunek śluzowców, czyli bezmózgich komórek, określanych przez naukowców jako prymitywne, został umieszczony wśród płatków owsianych. Naukowcy prowadzący eksperyment ułożyli z płatków wzór naśladujący układ miejscowości wokół Tokio. Śluzowce rozpoczęły budowę tuneli, by rozprowadzić składniki pokarmowe dostępne w płatkach owsianych. Najpierw drogi biegły we wszystkich kierunkach. Następnie śluzowce zlikwidowały zbędne drogi i zostawiły tylko te najczęściej używane do transportu pożywienia. „Co zaskakujące, po pewnym czasie sieć zaczynała przypominać rzeczywisty kształt systemu kolejowego łączącego Tokio z najbliższą okolicą” – napisał David Barrie, brytyjski pisarz, absolwent psychologii i filozofii oraz były marynarz w książce Supernawigatorzy. Jak zwierzęta odnajdują drogę. Rozpoczyna ją od najmniejszych istot i prowadzi czytelnika przez najzwyklejsze i najbardziej spektakularne umiejętności nawigacyjne zwierząt.

Meduza, pies, wieloryb i lasówka

I tak osa morska – mała meduza, która budzi postrach w tropikalnych wodach wokół Australii ze względu na swój jad – potrafi płynąć w określonym kierunku, np. ścigając ofiarę, mimo że nie ma mózgu. W zanadrzu ma za to dwadzieścioro czworo oczu czterech odmiennych rodzajów. Są również takie meduzy, które do nawigacji wykorzystują punkty orientacyjne znajdujące się nad powierzchnią wody – służą im do tego oczy, które są zawsze zwrócone do przodu, bez względu na pozycję ciała.

O zdolnościach nawigacyjnych bliższych nam kulturowo psów krążą legendy, wspierane przez takie powieści, jak Lassie, wróć! czy filmy, np. 200 mil do domu. W 2016 r. owczarek Pero położył kres domysłom i ostatecznie obronił wysoką jakość psich umiejętności. Pero uciekł ze swojego nowego domu w angielskim Lake District, by dotrzeć do dawnego właściciela w Walii. W 12 dni pokonał 385 km, zachowując zdrowie i dobrą kondycję. Czip umieszczony w jego ciele wykluczył możliwość pomyłki Pero z innym psem i zamknął usta sceptykom.

Wciąż nierozpoznanymi mistrzyniami nawigacji są morskie stworzenia, np. ryby. Ich zmysły są nam tak obce, że nie wiemy nawet, jak je zbadać. „Narząd linii bocznej – szereg wrażliwych na nacisk kanalików po obu stronach tułowia – w zetknięciu z wodą bezbłędnie wyczuwa jej najlżejsze poruszenie. To właśnie dzięki temu ryby płynące ławicą wykazują niezwykłą zdolność jednoczesnego zmieniania kierunku. Niewidome ślepczyki jaskiniowe rozpoznają obecność i umiejscowienie obiektów wokół siebie, wykorzystując do tego rozchodzące się w wodzie fale ciśnieniowe wywołane własnym ruchem”. Niewiele wiemy również o wielorybach i ich świetnie zaplanowanych, odległych drogach. Być może kierują się polem magnetycznym Ziemi. Niektórzy twierdzą, że utrzymują stały kurs, orientując się według słońca, księżyca i gwiazd, gdy wychylają głowę nad powierzchnię wody. Są też tacy, którzy twierdzą, że znakami nawigacyjnymi są podmorskie góry, które wieloryby lubią odwiedzać. Trochę tak jak królowie nawigacji wśród ptaków, czyli gołębie, które uwielbiają odwiedzać dobrze znane miejsca, a podczas podróży często kierują się nawykiem. Gołębie poświęcają dużo czasu, by rozpoznać otoczenie gołębnika. Zapamiętują drogi, linie kolejowe, rzeki, wzniesienia i góry. Ich siostry, czyli ważące 17 g lasówki czarnogłowe potrafią z kolei przelecieć  2700 km nad otwartym morzem. Bez przystanku pokonują odległość z Long Island na Haiti lub Portoryko. Co istotne, przebywają tę trasę w linii prostej, świadome, dokąd lecą. Jak to robią? Nie wiemy.

Hipokamp a demencja

Nasze umiejętności nawigacyjne również bywają spektakularne. Potrafimy rozpoznać co najmniej 10 tys. obrazów, które widzieliśmy tylko przez chwilę. Tym samym bijemy na głowę najlepsze komputery, które gubią się, jeśli poszukują dosłownej zgodności między obrazami. Mgła, opady deszczu, cienie rzucające się na obraz wprowadzają zamęt i ryzyko błędów w ich nawigacyjnych przeliczeniach. Nasz umysł okazuje się elastyczny i niezwykle sprytny. Na przykład Aborygeni Guugu Yimithirr z Queenslandu nie używają określeń lewo lub prawo, zastępując je nazwami stron świata. Obserwowany na filmie człowiek nie idzie w prawo lub lewo, a kieruje się na wschód, północ, południe bądź zachód. Jednak od kiedy zamieszkujemy wsie i miasta, czyli od około 10 tys. lat (to krótko jak na około 300 tys. lat istnienia gatunku), tracimy umiejętności nawigacyjne, zdając się na sztuczną nawigację. Cenę za to niekiedy płaci nasz mózg.

Najwcześniejszym objawem choroby Alzheimera są oznaki dezorientacji. Dlatego w diagnozie demencji pierwszym zadaniem bywa prośba o określenie czasu oraz miejsca, w którym znajduje się dana osoba. Zdolności nawigacyjne wspomaga hipokamp wraz z powiązanymi obszarami mózgu. Hipokamp można ćwiczyć, trochę tak jak mięśnie. Udowodniła to Eleanor Maguire wraz z grupą naukowców. Przebadali taksówkarzy w Londynie. Aby otrzymać licencję taksówkarza w tym mieście, trzeba zapamiętać tysiące różnych tras. Sam proces nabywania umiejętności trwa dwa lub trzy lata i kończy się egzaminem, który nie wszyscy potrafią zdać. Okazało się, że tylna część hipokampu londyńskich taksówkarzy była znacznie większa od hipokampu grupy kontrolnej. Im dłużej kierowcy pracowali jako taksówkarze, tym większy był ich hipokamp. Zależności tej nie dostrzeżono u kierowców autobusów w Londynie, którzy poruszali się zazwyczaj po tej samej i dobrze znanej trasie. „Jeżeli często korzystamy z pamięci przestrzennej do celów nawigacyjnych, możemy się spodziewać, że nasz hipokamp będzie się powiększał – i przeciwnie. Zgodnie z zasadą »używaj albo stracisz« niektórzy badacze zalecają, aby w starszym wieku celowo ćwiczyć pamięć przestrzenną – zamiast polegać tylko na GPS-ie – ponieważ może to zmniejszyć ryzyko rozwoju demencji, a także chronić przed normalnym, związanym z wiekiem spadkiem umiejętności nawigacyjnych” – napisał David Barrie i zapytał, czy zawierzając GPS-owi nie stajemy się jak Faust, który sprzedał duszę za spełnienie gorących pragnień?

Odczytywanie kierunków świata na podstawie gwiazd jest starą, coraz bardziej zapomnianą sztuką. Ponad 80% świata i ponad 99% (!) mieszkańców Stanów Zjednoczonych i Europy żyje pod niebem zanieczyszczonym sztucznym światłem. Gdy w 1994 r. Los Angeles zostało pozbawione prądu wskutek trzęsienia ziemi, wielu mieszkańców zadzwoniło pod numer alarmowy. Po raz pierwszy dostrzegli ciemne, atramentowe niebo napełnione niezliczoną ilością gwiazd i kształtów. Dzwoniący informowali z przerażeniem o „ogromnej, srebrnej chmurze”, w której upatrywali inwazji kosmitów. Zostali jednak uspokojeni, że oto obserwują Drogę Mleczną.

Supernawigatorzy. Jak zwierzęta odnajdują drogę Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, z której pochodzą wszystkie cytaty w tym tekście, to najciekawsza książka o nawigacji, jaką przeczytałem. Tyle samo w niej odpowiedzi, co pytań, które pozostają otwarte. David Barrie wspiera nowy kurs dostrzegany przez coraz więcej osób – taki, w którym ludzkie drogi nie odbierają domu innym stworzeniom: „Gdyby nawet nasze życie nie zależało od zdrowia i siły planety, którą zamieszkujemy, zachowanie niemal bezgranicznej złożoności przyrody, w której objawiają się takie cuda, z pewnością pozostaje imperatywem moralnym”.

Czytaj również:

Koronacja przyrody, czyli gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta Koronacja przyrody, czyli gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta
i
Teddington, Londyn; zdjęcie: Sam Loyd/Unsplash
Wiedza i niewiedza

Koronacja przyrody, czyli gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta

Mikołaj Golachowski

Wraz z rozwojem pandemii COVID-19 wywołanej przez koronawirusa, w miarę jak pustoszeją nasze miasta i okolice, w Internecie pojawia się coraz więcej informacji o tym, jak to zwierzęta nagle coraz lepiej sobie radzą w miejscach, w których od dawna ich nie widziano.

Łanie chodzą po ulicach Zakopanego, małpy opanowują tajskie miasta, w weneckich kanałach łabędzie tańcują z delfinami, na opustoszałych plażach Brazylii i Indii morskie żółwie rozmnażają się na potęgę, a w Chinach słonie robią sobie imprezę z ryżowym winem, którą później odsypiają wśród herbacianych krzewów. Chyba najbardziej ekscytujące było nagranie przedstawiające wiwerę malabarską spacerującą po ulicy w indyjskim mieście Kozhikode. Ten drapieżnik z rodziny wiwerowatych jest od lat 60. ubiegłego wieku uznawany za prawdopodobnie wymarły, a tu w dwa dni po ogłoszeniu w Indiach znacznych restrykcji w poruszaniu się nagle najwyraźniej zmartwychwstał. Nawet na moim osiedlu kilka nocy temu słyszałem kunę domową i od paru dni widuję pustułki, a żadnego z tych gatunków nie spotkałem tu od dobrych paru lat. W opublikowanym kilka dni temu na łamach „National Geographic” tekście Natasha Daly porównuje tempo rozprzestrzeniania się tych doniesień do tempa rozwoju samej pandemii. W mediach społecznych zdobywają one tysiące „lajków” i mnóstwo udostępnień. Psychologowie twierdzą, że bardzo potrzebujemy takich informacji w trudnych czasach, ważne dla nas jest, żeby w tym pandemicznym chaosie odnaleźć cokolwiek pozytywnego. Jak jednak w tym samym artykule podkreśla autorka, choć ta wizja przyrody oddychającej z ulgą pod naszą nieobecność jest bardzo kusząca, to nie jest to takie proste. Okazuje się, że delfiny wcale nie pływają po kanałach Wenecji, tylko na Sardynii, łabędzie zawsze pojawiały się w tym konkretnym miejscu, a słonie regularnie odwiedzają niektóre wioski, a wieści o ich libacji okazują się po prostu nieprawdziwe. Wiwera malabarska okazała się zaś swoją dużo pospolitszą kuzynką, wiwerką malajską, co było największym rozczarowaniem. Małpy w Tajlandii szaleją po ulicach nie dlatego, że poczuły się pewniej, ale wręcz przeciwnie – przy braku turystów mają kłopot ze znalezieniem pożywienia, bo nikt ich nie karmi. One uzależniły się od naszej obecności i zapomniały, jak samodzielnie o siebie dbać.

Czytaj dalej