Szkoła na miarę
i
ilustracja: Joanna Grochocka
Edukacja

Szkoła na miarę

Berenika Steinberg
Czyta się 13 minut

Z metodyczką dr Marzeną Żylińską rozmawialiśmy już na łamach „Przekroju” o tym, w jaki sposób testy i oceny niszczą motywację wewnętrzną i radość uczenia się. Teraz wspólnie wyobrażamy sobie szkołę, do której uczniowie chodzą z chęcią. Więcej w niej działania niż słuchania, kopania grządek i budowania latawców niż dążenia do perfekcji. A jedyne lekcje obowiązkowe są o… dobrych relacjach.

Berenika Steinberg: Czy przy aktualnie obowiązującym systemie szkolnym są w ogóle możliwe jakiekolwiek zmiany? Przecież nauczyciele nie mają wyjścia – muszą przygotowywać do testów i stawiać oceny.

Marzena Żylińska: Nawet przy dzisiejszych regułach gry da się zrobić naprawdę dużo. Ale to wymaga od nauczycieli odwagi i powiedzenia sobie: „Nie uczę rozwiązywania testów, tylko przygotowuję do życia”. To dwie zupełnie różne rzeczy – ci, którzy dobrze wypadają na egzaminach, to niekoniecznie ci, którzy poradzą sobie w życiu. Warto przywołać wypowiedź Anny Szulc, nauczycielki matematyki ze Zduńskiej Woli. Na jednej z konferencji opowiadała o swoich metodach. Gdy ktoś zapytał o to, jak przygotowuje uczniów do matury, odpowiedziała, że ich nie przygotowuje. Powiedziała, że chce tylko, by rozumieli i lubili matematykę. I taki powinien być cel metodyki. Trzeba tak kształcić nauczycieli, żeby potrafili w uczniach rozbudzić fascynację przedmiotem.

A co z ocenami?

Tak samo – celem szkoły nie mogą być oceny, tylko rozwój wszystkich uczniów. A to oznacza, że punktem odniesienia dla nauczyciela nie powinna być podstawa programowa, ale realne możliwości dzieci i młodzieży, ich zainteresowania, fascynacje i ograniczenia. Uwzględniając wiedzę dotyczącą działania mózgu – dostępną już od wielu lat – nie da się stworzyć jednego programu, który rozwijałby wszystkie dzieci urodzone w tym samym roku. A tradycyjna formuła oceniania miałaby sens tylko wtedy, gdybyśmy założyli, że wszyscy mogą uczyć się tego samego, w ten sam sposób i w takim samym tempie.

Ale chyba nauczyciel musi stawiać oceny?

Ustawa o prawie oświatowym, art. 44B, zobowiązuje nauczycieli do wystawienia jednej oceny wyrażonej

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Trzy prawdy Tischnera
i
rysunek: archiwum „Przekroju”
Marzenia o lepszym świecie

Trzy prawdy Tischnera

Wojciech Bonowicz

Kiedy Tischner prowadził wykłady z filozofii dla studentów, zawsze miał jakąś historię góralską do opowiedzenia. Wielkie systemy filozoficzne są warte studiowania, ale nie powinny zasłaniać historii konkretnego człowieka i prawdy jego życia.

Kiedy przychodzi do dyskusji o prawdzie – ale też o czymkolwiek innym: ekonomii, polityce, religii – przywoływane bywa niekiedy góralskie powiedzenie ks. Józefa Tischnera, że „istnieją trzy rodzaje prowdy: świento prowda, tyz prowda i gówno prowda”. Nietrudno przy tym zauważyć, że powołujący się na ową typologię na ogół starają się zdeprecjonować jakiś pogląd jako „gówno prawdę”, natomiast „święte prawdy” mniej ich interesują. Ciekawsze jest jednak co innego: jako źródło owego cytatu wskazuje się zazwyczaj najsławniejszy utwór ­Tischnera, czyli cykl gawęd Historia filozofii po góralsku (który – co może warto przy okazji przypomnieć – miał swoją premierę na łamach „Przekroju”). Tyle że kiedy zajrzymy w tekst, cytowanego powiedzenia tam nie znajdziemy. Powstaje paradoksalna sytuacja: nie wiadomo, czy sławna typologia prawdy, której autorstwo przypisuje się ­Tischnerowi, rzeczywiście jest jego dziełem, czy też wiązanie z nią jego osoby należy uznać za rodzaj wprawdzie niegroźnej, ale jednak „gówno prawdy”…

Czytaj dalej