Nie ma sensu rozdzielać przeszłości od teraźniejszości. Wszystko i tak istnieje w mitycznej epoce Czasu Snu, która jednocześnie jest i jej nie ma – tak o życiu i upływie czasu myślą Aborygeni.
1
Dzieci siadają grzecznie w kółku dookoła starszej pani w długiej, kolorowej sukni. Sznurki koralików zdobią jej nadgarstki, a długi naszyjnik z tęczowych opali – szyję. Kobieta poprawia ciemne włosy i opowiada historię przeplataną śpiewaniem. Dzieci zamykają oczy i słuchają.
„Kiedy kangur i pies byli jeszcze ludźmi, spotkali się przypadkiem na ścieżce w buszu.
– Dokąd zmierzasz, psie? – spytał kangur.
– Idę polować – odpowiedział pies.
– Pójdę chętnie z tobą – stwierdził kangur.
– Chodź więc, zostaniesz moim przyjacielem – zgodził się pies.
Zabrali łuki i bumerangi. Wędrowali razem jakiś czas w kierunku wzgórz. Doszli wreszcie do jeziorka billabong, czyli wodopoju, którego brzegi zrobione były z gliny – brązowej, czerwonej i białej.
Pies i kangur zaczęli kopać, aż po dłuższej chwili mieli za sobą kopce kolorowej gliny.
– Spróbuj mnie narysować – poprosił pies. – Użyj brązowej gliny i stwórz mnie jako psa.
I kangur tak zrobił. Potem pies stworzył kangura.
– Ale zrób mnie dobrego, a nie złego, proszę – podkreślił kangur.
I tak nie byli już więcej ludźmi, tylko psem i kangurem. Kangur biegł na dwóch nogach przodem, a pies podążał na czterech za nim.
– Jak nazwiemy to miejsce, w którym się stworzyliśmy? – spytał pies.
– Nazwijmy je Barl-barl.
Pobiegli dalej, aż znaleźli okolicę, w której postanowili się osiedlić.
– To będzie Numilukari i Beenameenami – postanowił kangur.
– Dobrze – zgodził się pies.
I żyli tam już na zawsze. Pies szczekał całe dnie, a kangur całe dnie biegał”.
2
Przed stworzeniem, czyli zanim pojawiły się zwierzęta, ptaki, ryby i inne żyjące istoty, świat był jedynie nagą równiną rozciągającą się aż do linii horyzontu. Aborygeni wierzyli, że był to kraniec wszechświata.
Później nastąpił czas, który Aborygeni nazywają Dreamtime (Czas Snu), podczas którego gigantyczne, człekopodobne istoty pojawiły się na ziemi, wykonując zadania, którymi Aborygeni zajmują się do dziś. To oni ustalili naturalny i prawny porządek świata. Aż nagle – nie wiadomo dlaczego – Dreamtime się skończył. Jedni mityczni stwórcy zamienili się w skały, góry, doliny, rośliny czy drzewa, inni odlecieli do nieba jako boskie istoty, jeszcze inni zmienieni zostali w naturalne siły przyrody: wiatr, deszcz, błyskawice czy pioruny.
Aborygeński mit stworzenia według książki antropologa Charlesa P. Mountforda Before Time Began.
Australia to stary ląd pełen geologicznych sprzeczności – obok siebie współistnieją tu skały uformowane przed 3 mln lat z tymi, które wciąż się wypiętrzają. Australijska ludność pierwotna, czyli Aborygeni, którzy pierwsi zamieszkiwali te ziemie, nazywani są dziś najstarszym ludem na świecie, a na pewno kulturą najdłużej nietkniętą wpływami białego człowieka. Od zawsze, czyli prawdopodobnie od 50 tys. lat, kiedy przypłynęli do australijskich brzegów z Afryki, żyli prosto i w zgodzie z naturą. Zajmowali się polowaniem (mężczyźni) i zbieractwem (kobiety). Nie wolno im było zabijać i jeść zwierząt totemicznych, czyli mitycznych przodków, np. emu czy kangura. Nie używali skomplikowanych narzędzi, jedynie dzid, bumerangów i maczug. Kiedy w 1770 r. do brzegów Australii dotarł James Cook, zbieracko-łowieckich aborygeńskich plemion żyło ponad 500, a ich sposób życia, kultura i technologia pozostawały na etapie neolitu.
Dr Victoria Grieves, historyczka z University of Sydney, która pochodzi z plemienia Warraimay, opisuje tę kulturę tak: „Aborygeni patrzą na świat holistycznie, czują jedność świata ożywionego i nieożywionego: ludzi, roślin, zwierząt, wytworów ziemi czy ciał niebieskich. To od zawsze była kultura ciągłości, a nie rozwoju”.
Do dzisiaj najmocniejszym klejem łączącym w jedno całą kulturę Aborygenów są wierzenia, przekazywane z pokolenia na pokolenie w formie ustnych opowiadań. To przebogata ludowa mitologia, swoista Biblia, której nadrzędne zasady są wspólne dla wszystkich, ale szczegóły różnią się w zależności od plemienia. W jednej opowieści powstanie światła, czyli wschód Słońca, przypisuje się śpiewającej żabie, w innej – chichocząco-skrzeczącemu ptakowi kukabura.
Wspólnym kulturowym mianownikiem dla Aborygenów jest Dreamtime, czyli Czas Snu. To mityczna epoka, z której pochodzą wszyscy ludzie i cały świat. Aborygeński mit stworzenia nie jest oparty na prymacie człowieka. Wręcz przeciwnie: w tych opowieściach ludzie często zmieniają się w zwierzęta, które przekazują innym uniwersalne prawdy o takich wartościach, jak szacunek do przyrody czy miłość rodziców do dzieci.
Co ciekawe, naukowcy zauważyli w aborygeńskich mitach echa rzeczywistych zdarzeń. „Opowieści nabrzeżnych plemion aborygeńskich, które opisują przesunięcia ziemi i powodzie, pasują do późniejszych odkryć ruchów sejsmicznych i lodowcowych sprzed 6000 i 7000 lat, kiedy poziom morza podniósł się o 120 metrów, zmieniając ukształtowanie terenu i zmuszając ludność do migracji” – potwierdzili na konferencji w Japonii w 2015 r. profesorowie Nick Reid i Patrick D. Nunn, którzy zanalizowali 18 mitów aborygeńskich i we wszystkich znaleźli prawdziwe, choć alegoryczne odniesienia do rzeczywistych zdarzeń geologicznych.
3
– Jak długo trwa wieczność? – Alicja pyta Białego Królika. – Czasami tylko sekundę – odpowiada Królik.
Kluczem do zrozumienia bogatej kultury Aborygenów jest ich stosunek do czasu, a przewodnikiem po ich duchowości, wciąż ważnej dla współczesnych pokoleń – mityczne opowieści z Czasu Snu. Tam wszelkie wydarzenia trwają w światach równoległych: w przeszłości, teraźniejszości i rozciągają się aż do nieokreślonej przyszłości. Czas nie istnieje jako linia pozioma, ale w pionowej relacji do tu i teraz. To dlatego dla Aborygenów wydarzenia następują nie z powodu ich łączności przyczynowo-skutkowej z przeszłością, tylko dlatego, że przeszłość, czyli Dreamtime, cały czas trwa, chociaż jest gdzie indziej.
Dr Grieves zwraca uwagę, że anglojęzyczny termin Dreamtime pochodzi dopiero z 1896 r. i został wprowadzony przez dwóch antropologów: Francisa J. Gillena i Waltera B. Spencera. Studiowali oni wierzenia i język plemienia Aranda z australijskiego Terytorium Północnego. Aranda używali określenia altijirangambakala w czasownikowym znaczeniu „śnić”, ale słowo altijira miało też dla nich drugie znaczenie: „wieczność”. „Dlatego Dreamtime powinniśmy tłumaczyć też jako »pochodzący z wieczności«” – tłumaczy dr Grieves.
Ponieważ każdy element świata materialnego pochodzi od świętych przodków, którzy pozostawili po sobie góry, rzeki, morza, zwierzęta czy ziemię, Aborygeni są mocno zakorzenieni w przestrzeni lokalnej. Czas wieczny przywiązuje ich do ziemi, z której pochodzą. To dlatego piekło kolonializmu z początku XX w. – z przymusowymi przesiedleniami i adopcjami dzieci aborygeńskich do białych rodzin – odcisnęło piętno, o którym trudno im zapomnieć. W umysłach i duszach Aborygenów, i to nie tylko tych, którzy pamiętają te wydarzenia, kolonializm d z i e j e s i ę nadal. Prof. Judy Atkinson (pochodzi z plemion Jiman i Bundjalung, ma też korzenie celtyckie i niemieckie) nazywa to „traumą pokoleniową”. Atkinson jest autorką australijskiego programu terapeutycznego nazwanego „Ścieżka traumy”. Wykorzystuje on aborygeńską ideę dadirri, czyli grupowych rozmów i śpiewania, które pomagają wyzwolić i ujarzmić smutek, złość i niezgodę na wydarzenia z przeszłości.
Niezrozumienie aborygeńskiej koncepcji czasu i aktywnej pamięci zbiorowej od lat prowadzi do kulturowych niesnasek, zwłaszcza z udziałem polityków. John Howard, były premier Australii z ramienia konserwatystów, pod koniec lat 70. odmówił oficjalnego przeproszenia Aborygenów za błędy kolonizatorów. „Po prostu pogódźcie się z tym. To było, minęło. Trzeba żyć dalej” – powiedział. W 1996 r. parlament ogłosił raport Bringing Them Home opisujący dziesiątki tysięcy dzieci zabranych z rodzin aborygeńskich i adoptowanych przez białe rodziny albo umieszczonych w państwowych sierocińcach. Milion Australijczyków wyszło na ulice w solidarności z Aborygenami. W całym kraju odbywały się wówczas msze i wiece na cześć pamięci ofiar kolonializmu. „To, co przydarzyło się pierwszym Aborygenom, a także ich dzieciom i dzieciom ich dzieci w XX wieku, w tym elastycznym rozumieniu czasu dzieje się wciąż i wciąż będzie się działo. Dla nich bowiem historia toczy się cały czas” – piszą Daniela Heil i Gaynor Macdonald w rozprawie naukowej Tomorrow Comes When Tomorrow Comes.
4
Świat Zachodu wiele zaufania pokłada w zjawiskach, które można zmierzyć oraz ustawić w chronologicznym porządku. To idea pochodząca ze starożytnej Grecji – podział na czas obiektywny i subiektywny, oddzielający tymczasowy świat naturalny od bezczasowego świata idei.
Jeśli więc spojrzeć na koncepcje cywilizacji zachodniej i ludności tubylczych, wyraźnie zarysuje się ich całkowita odmienność. My stawiamy na rozwój i parcie do przodu, przywiązujemy wagę do własności, mierzalności, analizy naukowej oraz kultury pisanej, Aborygeni zaś wybierają ciągłość i stałość, kładą nacisk na relacje międzyludzkie, na opiekowanie się ziemią zamiast posiadania jej, na własność wspólnotową i wyższość kultury oralnej nad pisaną. Z tych różnic wynikają m.in. trudności w odnalezieniu się Aborygenów w sztywnej kulturze pracy narzuconej Australii przez Anglosasów. Aborygeńskie spotkania mają zazwyczaj luźną strukturę, słabo zarysowany początek i koniec. Dynamika działań zależy od energii międzyludzkiej.
Współczesna fizyka bliżej jest jednak tezy o względności czasu niż wiary w jego grecką, linearną formę. W książce włoskiego fizyka Carla Rovellego The Order of Time znajduje się fragment listu Einsteina do rodziny jego zmarłego przyjaciela Michele’a Besso: „Odszedł z tego dziwnego świata nieco szybciej niż ja. Ale to nic nie znaczy. Rozróżnienie między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością jest tylko uporczywą iluzją”.
Carlo Rovelli to naukowiec, który o zagadkach wszechświata potrafi opowiadać w tak fascynujący sposób, że każda jego książka sprzedaje się w milionach egzemplarzy. Nic dziwnego. W jednym z wywiadów przyznał, że fascynacja czasem zaczęła się u niego od eksperymentów z LSD. W książce The Order of Time dochodzi do wniosków, o których pisali już rzymski filozof Lukrecjusz czy Einstein: że czas wcale nie płynie, a na pewno nie płynie linearnie. W górach upływa szybciej, na nizinach wolniej. Jest względny tak bardzo, jak osobiste jest nasze jego postrzeganie. „Czas stracił swoją pierwszą powłokę: jedyność. Gdziekolwiek się znajdziemy, będzie miał swój własny i inny od pozostałych rytm. Według różnych rytmów ewoluują rzeczy tego świata” – pisze Rovelli (tłumaczenie fragmentu z The Order of Time Andrzej Stańczyk).
Co to oznacza dla nas wszystkich? Że upływ czasu lepiej da się zmierzyć, analizując strukturę mózgu pojedynczego człowieka niż uniwersalne prawa natury. I że rację mieli Aborygeni, dla których wczoraj jest tak samo ważne jak dziś i jutro, a także Budda wskazujący, że jednym z głównych źródeł ludzkiego cierpienia jest nasza niezgoda na upływ czasu. A może jest tak, że każdy z nas jest swoim własnym porządkiem czasu, czasem ludzi, z którymi przebywa, czasem zdarzeń, które są dla niego ważne? Nawet o tym nie wiedząc, żyjemy jak Aborygeni, lawirując między przeszłością wspomnień, teraźniejszością naszych codziennych zmagań i marzeniami o przyszłości.