Udomowieni przez koty Udomowieni przez koty
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1092/1966 r.
Wiedza i niewiedza

Udomowieni przez koty

Mikołaj Golachowski
Czyta się 7 minut

Kochamy koty za to, że są ładne, miękkie i ciepłe oraz wydają fajne dźwięki, kiedy są zadowolone. Ale to również słodcy mordercy i majestatyczni anarchiści.

W starym dowcipie pies myśli sobie o człowieku: „Daje mi jedzenie i schronienie, bawi się ze mną i dba o mnie, zaspokaja wszystkie moje potrzeby… On musi być bogiem!”. Na sąsiednim obrazku kot dochodzi do zgoła odmiennej konkluzji: „Daje mi jedzenie i schronienie, bawi się ze mną i dba o mnie, zaspokaja wszystkie moje potrzeby… Ja muszę być bogiem!”.

Jeśli znasz bliżej choć jednego kota, przyznasz pewnie, że łatwo sobie taką sytuację wyobrazić. Spośród wszystkich zwierząt uważanych przez nas za udomowione kot jest jedynym, które w żaden sposób nie przyczynia się do naszego przeżycia, przynajmniej pod względem praktycznym. Kochamy koty za to, że są ładne, miękkie i ciepłe oraz wydają fajne dźwięki, kiedy są zadowolone. Z radością robimy więc wszystko, żeby były szczęśliwe. To kto tu kogo udomowił?

Od razu na wstępie chcę zaznaczyć: uwielbiam psy. Jednym z najlepszych przyjaciół mojej nastoletniości był Bilbo, wspaniały kundel o rozmiarach i urodzie malamuta. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że było to kilkanaście lat przed ekranizacją pierwszej części Władcy Pierścieni. Mieliśmy razem mnóstwo fajnych przygód i pies jeszcze z pewnością w moim życiu się pojawi, choć chwilowo byłoby to trudne. Jednak to koty, ci urodzeni anarchiści, skradły moje serce. No i co tu dużo gadać, w swoich codziennych zachowaniach i postawach zachowują one dużo więcej godności osobistej niż ich hałaśliwi kompani. Nawet kiedy robią coś bezdennie głupiego, spadną z krzesła przez sen albo się bezwstydnie łaszą, ich spojrzenia są niezmiennie wyniosłe. Jeśli masz poczucie, że trochę projektuję na nie moje własne emocje i może nawet odrobinę czasem je antropomorfizuję, to masz rację. Tak robię – i w ogóle się tego nie wstydzę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Fundamentalna różnica między psami a kotami tkwi w ich ewolucyjnej przeszłości. Wilki, przodkowie psów (technicznie rzecz biorąc, to wciąż ten sam gatunek), są zwierzętami stadnymi, które muszą współpracować podczas polowania, bo jeden wilk na jednego jelenia to trochę mało. Dlatego dla psa hierarchia jest czymś zupełnie naturalnym, podobnie jak polecenia i ogólna dyscyplina. Bez tego jest zagubiony i niezbyt szczęśliwy. Nie chodzi oczywiście o ostrą tresurę, lecz pełną miłości współpracę – jak u wilków, gdzie wszyscy się wspierają, ale znają swoje miejsce. Żbiki, czyli dzika wersja naszych puchatych przełożonych, z nikim współpracować nie muszą, podobnie jak zdziczałe koty, bo do złapania jednej myszy czy (niestety) jednego ptaka potrzebny jest tylko jeden kot. Dlatego choć pojęcie hierarchii jest im dobrze znane, sprowadza się ona raczej do: „Wiem, że jesteś większy i silniejszy, więc nie będę z tobą zadzierał”. Idea posłuszeństwa jest kotom zupełnie obca. Owszem, dzięki swojej inteligencji potrafią powiązać fakty i na przykład zrozumieć, że jakieś ich reakcje sprawiają, iż jesteśmy dla nich jeszcze milsi niż zwykle, ale dyscyplina, władza czy poddaństwo są dla nich kompletną abstrakcją. To nie tak, że kot ma w nosie nasze polecenia. On autentycznie i uczciwie nie ma pojęcia, o co nam chodzi. Choć swoją drogą gdyby miał, toby je pewnie miał w nosie, ale to już inna historia.

Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1092/1966 r.
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1092/1966 r.

Powszechnie sądzi się, że koty zostały udomowione przez Egipcjan jakieś 5 tys. lat temu, ale badania genetyczne i archeologiczne dowodzą, że stało się to co najmniej 8 tys. albo nawet 10 tys. lat temu w rejonie tzw. Żyznego Półksiężyca, czyli wygiętego pasa urodzajnej ziemi rozciągającego się od północnego Egiptu przez nasadę Półwyspu Arabskiego i Azji Mniejszej aż po Iran. To tu dokonała się rewolucja neolityczna i powstały pierwsze cywilizacje naszej części świata. Kiedy mezopotamscy rolnicy zaczęli składować zebrane ziarno w magazynach, miejscowe gryzonie ogłosiły święto obfitości i niewykluczone, że wymyśliły pierwsze religie. Szybko jednak dowiedziały się o tym lokalne żbiki, czyli koty nubijskie, zwane również żbikami afrykańskimi, i postanowiły do tych magazynów się przenieść. Nasze europejskie żbiki nigdy by czegoś takiego nie zrobiły, bo są zbyt nieśmiałe i za bardzo unikają ludzi, za co trudno je zresztą winić. Jednak żbik Felis silvestris to gatunek o ogromnym zasięgu geograficznym – występuje od Europy przez północną Afrykę po Chiny. Różni systematycy dzielą go na rozmaitą liczbę podgatunków i tak się złożyło, że akurat wersji nubijskiej bliskość człowieka nie przeszkadzała. Dlatego udomowił się sam, a ludzie oczywiście cieszyli się, że ktoś im te żarłoczne gryzonie wyjada.

Gdy ludzie wybierali drapieżniki do zjadania gryzoni, udomowiali fretki (czyli tchórze), mangusty i psy znacznie łatwiej poddające się tresurze. Jednak koty same podjęły ewolucyjną decyzję zamieszkania z nami, a ludzie nie mog­li się oprzeć ich urokowi. Według artykułu opublikowanego w 2017 r. w najbardziej prestiżowym czasopiśmie naukowym „Nature” analizy genetyczne wskazują na to, że parę tysięcy lat później egipska populacja tego samego podgatunku, przypadkowo wykazująca się jeszcze większą towarzyskością, dokończyła podboju naszych serc i wkroczyła do ludzkich domostw. Reszta to historia. Z Bliskiego Wschodu koty zostały rozwiezione po całym świecie, a teraz są najliczniejszym domowym pupilem na naszej planecie. Dlatego choć praktycznie wszędzie występują różne małe gatunki czy podgatunki kotów (powszechne są też duże, ale ze zrozumiałych przyczyn oswajanie kogoś, kto może nas przypadkiem zjeść, było dużo rzadsze), wszystkie domowe koty pochodzą właśnie z Żyznego Półksiężyca. Wprawdzie są dowody na to, że w Chinach udomowiono również miejscowego kotka bengalskiego (nie, że mały, on naprawdę naukowo nazywa się kotek, ma inną nazwę rodzajową niż kot czy żbik), jednak wśród obecnie żyjących tam domowych kotów nie ma jego potomków i chińskie koty domowe także pochodzą z Bliskiego Wschodu.

Co ciekawe, kot domowy (Felis silvestris catus) na tle innych udomowionych zwierząt, poza swoją kompletną bezużytecznością praktyczną, wyróżnia się też tym, że w kontakcie z człowiekiem właściwie się nie zmienił. Skład jego genów jest wciąż niezwykle podobny do występującego u dzikich przodków. Jak twierdzi Claudio Ottoni, pierwszy autor wspomnianego artykułu z „Nature”, nie było powodu ich zmieniać, bo już były doskonałe. Rzeczywiście, zawsze kiedy patrzę na kota, myślę sobie, że stwarzając go, Darwin był u szczytu swych twórczych możliwości i powinien za kota dostać Nobla. Kot jest idealnym połączeniem gracji i przytulności z najbardziej efektywną maszyną do zabijania znaną Naturze. Na jego niezwykłe talenty składa się to, że zawsze był nie tylko drapieżnikiem, lecz także potencjalną ofiarą większych łowców. To tłumaczy pociąg do kartonowych pudełek, skradania się, nagłych wyskoków i przebywania najwyżej, jak się da. Nic więc dziwnego, że nasi przodkowie na niego polecieli. Niedawne badania wykazały również, że koty – by ułatwić własne udomowienie – zaczęły miauczeć nawet jako osobniki dorosłe. Dzikie kocięta też miauczą, ale kiedy dorastają, komunikują się ze współplemieńcami głównie za pomocą mowy ciała i różnych innych dźwięków, a tylko domowe dorosłe koty miauczą, i to właśnie w kontakcie z ludźmi. Bezczelnie przy tym wykorzystują fakt, że miauczenie ma podobną częstotliwość akustyczną do kwilenia ludzkich niemowląt. To w połączeniu z mruczeniem wydawanym przez koty, gdy potrzebują uwagi i gdy jest im dobrze, a działającym na nas tak, że nie możemy mu się oprzeć (kolejne badania wykazały, że częstotliwość kociego mruczenia sprzyja gojeniu się ran i leczeniu chorób nie tylko u kotów, ale też u nas), sprawiło, że staliśmy się wobec kociej inwazji całkowicie bezbronni.

Kocie rasy zaczęły się różnicować niedawno, u schyłku średniowiecza. Inaczej niż u psów zmienność ras kocich jest jednak ograniczona i sprowadza się głównie do wzoru na futerku lub jego braku. Kocie szkielety wyglądają w zasadzie tak samo, choć trochę różnią się wielkością, ale tych rozbieżności nie da się porównać z psim zróżnicowaniem – z ratlerkiem czy mopsem z jednej strony, a irlandzkim wilczarzem z drugiej. Swoją drogą, patrząc na ratlerka, basseta, yorka albo mopsa, mam wrażenie, że powinniśmy stanąć przed jakimś wszechświatowym sądem za to, co zrobiliśmy z wilkiem, jednym z najbardziej majestatycznych wytworów ewolucji.

Koty nie zmieniły się za bardzo, bo nie musiały. Łaskawie postanowiły dzielić z nami swoją perfekcję, którą obdarowała je ewolucja. Mógłbym kontynuować ten pean na cześć kotów (oczywiście pozbawiony jakichkolwiek emocjonalnych motywów, w końcu jestem zawodowym biologiem), ale nie mogę.

Moje dwie futrzane królowe domagają się atencji.

Czytaj również:

Kociariusz Kociariusz
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Przemyślenia

Kociariusz

Katarzyna Sroczyńska

Aaaa… Od nich się zaczyna. Są pierwszą żywą istotą, o której słyszymy jako niemowlęta. Ulubione zwierzęta niań, bohaterowie kołysanek jak świat długi i szeroki. Z dziecięcej wyobraźni bezszelestnie przemykają do rzeczywistości.

„Posiadanie jednego kota prowadzi do posiadania następnego” – tłumaczył Ernest Hemingway, który mieszkał z 40 przedstawicielami tego gatunku. Ludzie uważają, że koty mają nie jedno życie, ale siedem albo dziewięć, nam za to potrafią zapewnić wieczność. „Zbawiony zostanę tylko dzięki miłości do kocurów” – pisał Bohumil Hrabal. Zanim jednak nastąpi nieunikniony koniec, nadejdą zapewne długie jesienne wieczory. Może zechcą je Państwo spędzić w towarzystwie 13 kotów wybranych kocią łapą na chybił trafił. Swobodnie, niemal niezauważenie poruszają się one między światem dzikiej fantazji a udomowioną rzeczywistością. Bo przecież z kotami nigdy nie wiadomo.

Czytaj dalej