25 sierpnia 1983
i
Fragment obrazu „Śmierć”, Jacek Malczewski, 1902 r. / MNW (domena publiczna)
Opowieści

25 sierpnia 1983

Jorge Luis Borges
Czyta się 8 minut

Jorge Luis Borges (1899–1986), argentyński poeta, prozaik i eseista, nigdy nie dostał Nobla, choć uchodzi za jednego z najwybitniejszych pisarzy współczesności.

W Europie i Polsce przeżywał apoteozę na przełomie 60. i 70. lat, kiedy to odkryto wielką literaturę południowoamerykańską. Z Europą, jej kulturą i literaturą był Borges silnie związany. Dwujęzyczny, bo po babce, Angielce, odziedziczył też znajomość angielskiego, opanował też inne języki, co nadało mu pewien kosmopolityczny wymiar. Interesował się europejskimi awangardowymi ruchami dwudziestolecia w początkowym okresie twórczości, głównie poetyckiej, i choć poszedł własną drogą, przez całe życie pozostał uważnym i przenikliwym krytykiem artystycznych dokonań starego kontynentu.

Literatura i służba dla niej była jego przeznaczeniem, mimo iż stosunkowo wcześnie dotknęło go nieszczęście utraty wzroku. Powiedział kiedyś o tym: „Ten powolny zmierzch, który trwał ponad pięćdziesiąt lat, rozpoczął się w chwili, kiedy zaczynałem widzieć”.

W całej twórczości Borgesa przejawiają się te same wątki, obrazy i motywy – lustro, sobowtór, sen, labirynt, tygrys, biblioteka. Niektóre odnaleźć można bez trudu także w drukowanym dziś opowiadaniu, napisanym kilka lat przed śmiercią. Jak inne jego opowiadania, jest ono „metafizyczną fantazją, grą niestrudzonej inteligencji i radosnej wyobraźni”. W sobie tylko właściwy sposób łączy elementy eseju, fabularnej prozy i głębokiej refleksji. Opowiadanie to wejdzie do I tomu Dzieł Wszystkich Jorge Luisa Borgesa „Plejady”, słynnego francuskiego wydawnictwa klasyków. Dla współczesnego pisarza trafić tam to honor równy niemal Nagrodzie Nobla. Borges wyraził zgodę na opublikowanie przez „Plejadę” wszystkiego, co napisał, na cztery lata przed swoją śmiercią w Szwajcarii, gdzie mieszkał w młodości i dokąd powrócił na starość.

***

Na zegarze małego dworca dojrzałem, że jest już po jedenastej wieczór. Skierowałem się do hotelu. Jak w wielu innych sytuacjach, czułem rezygnację i ulgę, które wywołują w nas dobrze znane miejsca. Wielka brama była otwarta, a budynek tonął w mroku. Wszedłem do hallu, gdzie blade lustra odbijały znajdujące się w salonie rośliny. Osobliwe, że właściciel hotelu mnie nie poznał i podał rejestr meldunkowy. Sięgnąłem po przytwierdzone do pulpitu pióro, zamoczyłem je w kałamarzu z brązu i w chwili gdy pochylałem się nad otwartą księgą, spotkała mnie pierwsza z licznych niespodzianek tej nocy. Moje imię i nazwisko, Jorge Luis Borges, wpisane tu było świeżym jeszcze atramentem.

Właściciel hotelu powiedział:

– Myślałem, że pan już poszedł na górę. – Potem, spojrzawszy na mnie uważnie, poprawił się: – Przepraszam bardzo. Ten drugi jest do pana bardzo podobny, ale pan jest młodszy.

– Jaki ma pokój? – zapytałem.

– Poprosił o pokój numer 19 – brzmiała odpowiedź.

– Tego się właśnie obawiałem.

Odłożyłem pióro i wbiegłem na schody. Pokój numer 19 znajdował się na drugim piętrze i wychodził na zrujnowane podwórko, gdzie – jak pamiętam – przy balustradzie otaczającej klomb stała parkowa ławka. Był to najwyżej położony pokój w hotelu.

Nacisnąłem klamkę i drzwi otwarły się z trudem. Żyrandol był zapalony, a w jego bezlitosnym świetle rozpoznałem siebie samego. Odwrócony tyłem, leżałem na wąskim żelaznym łóżku, wycieńczony i bardzo blady, ze wzrokiem zgubionym pośród gipsowych zdobień wysokiego sufitu. Dobiegł mnie głos. To nie był właściwie mój głos, ale głos, który zawsze słyszę w moich nagraniach, niemiły i pozbawiony wszelkich modulacji.

„Jakie to dziwne – mówił ten głos – jest nas tutaj dwóch, a tworzymy jedność. W istocie jednak nic nie jest dziwne w snach”.

– Więc to wszystko jest snem? – zapytałem z przerażeniem.

– To mój ostatni sen, jestem tego pewny.

Ręką wskazał mi pusty flakon z marmuru stojący na szafce nocnej.

– Ale ty będziesz musiał jeszcze dużo śnić, zanim dotrzesz do tej nocy. Jaki to dziś dzień dla ciebie?

– Nie wiem dokładnie – odparłem zdumiony – wiem tylko, że wczoraj skończyłem 61 lat.

– Twoja bezsenność osiągnie tę noc w przeddzień ukończenia 84. roku życia. Dziś mamy 25 sierpnia 1983 roku.

– Więc będę musiał czekać aż tyle lat? – szepnąłem.

– Teraz nie pozostało mi już nic własnego – rzekł opryskliwie. – Mogę umrzeć obojętnie kiedy, mogę się zagubić w tym, czego nie znam, a nadal marzę o moim sobowtórze, tym nużącym temacie, którego dostarczyły mi lustra i Stevenson.

Przeczułem, że wspomnienie Stevensona to nie przykład pedanterii, lecz pożegnanie. Byłem nim i rozumiałem go. Nawet najbardziej dramatyczne chwile nie czynią z nas Szekspira ani też nie pozwalają wygłosić jakiegoś pamiętnego zdania. By go zabawić, oznajmiłem:

– Wiedziałem, że to ci się zdarzy. Właśnie tutaj, przed laty, w jednym z pokojów na dole, przygotowaliśmy projekt tego samobójstwa.

– Tak – szepnął po chwili, jakby zbierając wspomnienia. – Ale nie widzę związku. Zgodnie z tym projektem kupiłem bilet do Androgue, a dotarłszy do hotelu Las Delicias, wszedłem do najbardziej oddalonego pokoju nr 19. To tutaj popełniłem samobójstwo.

– Właśnie dlatego tu jestem – powiedziałem.

– Tutaj? Ależ jesteśmy tu obaj. Tu właśnie śnię o tobie, w tym domu przy ulicy Maipu. Tu gasnę, w pokoju, który był pokojem Matki.

– …był pokojem Matki – powtórzyłem, nie chcąc zrozumieć. – Ja we śnie widzę cię w pokoju numer 19, całkiem na górze.

– Kto śni kogo? Wiem, że jesteś w moim śnie, ale nie wiem, czy ja z kolei jestem w twoim. Hotel Androgue zburzono przed tylu laty, dwudziestu, a może trzydziestu. Kto to wie?

– To ja śnię – odparłem z pewną zaczepką.

– Czy nie pojmujesz, że najważniejsze jest sprawdzić, czy śni jeden z nas dwóch, czy też obaj śnimy równocześnie?

– Ja jestem Borges, przeczytałem twoje nazwisko w rejestrze i przyszedłem tutaj.

– Borges to ja. Ja, który właśnie umieram przy ulicy Maipu.

Po chwili milczenia powiedział:

– Musimy to udowodnić. Jaka była najgorsza chwila naszego życia?

Nachyliłem się nad nim i obaj zaczęliśmy mówić równocześnie. Wiem, że obaj kłamaliśmy.

Blady uśmiech rozświetlił jego postarzałą twarz. Czułem, że ten uśmiech w pewnej mierze odbija i moją.

– Kłamaliśmy sobie – rzekł – bo wzięliśmy siebie za dwóch, a nie za jednego. Prawda, że jest nas dwóch, ale tworzymy jedno.

Irytowała mnie ta rozmowa, więc mu to powiedziałem, dodając:

– I ty, w 1983, nie możesz mi nic wyjawić o latach, które pozostały mi do przeżycia?

– Cóż mógłbym ci powiedzieć, mój biedny Borges? Nieszczęścia, do których tak się przyzwyczaiłeś, będą się powtarzać. Nadal będziesz żył samotnie w tym domu. Będziesz dotykał książek pozbawionych liter, medalionu Swedenborga i drewnianej tacy z federalnym krzyżem. Ślepota nie jest światem ciemności: to forma samotności. Powrócisz na Islandię.

– Islandia, Islandia mórz!

– W Rzymie powtarzać będziesz wiersze Keatsa, którego nazwisko, jak wszystkie inne, napisane zostało na wodzie.

– Nigdy nie byłem w Rzymie.

– A także napiszesz nasz najlepszy poemat, który będzie elegią.

– Na śmierć… – dodałem. Ale nie odważyłem się wymienić imienia.

– Nie, ona żyć będzie dłużej niż ty.

Chwilę trwaliśmy w milczeniu.

– Napiszesz tę książkę, o której tyle marzyliśmy – ciągnął dalej. – Około 1979 zrozumiesz, że to, co uchodzi za twoje dzieło, nie jest niczym innym jak tylko ciągiem brulionów, zróżnicowanych brulionów, i ulegniesz czczej i przesądnej pokusie napisania swego wielkiego dzieła, zgodnie z przesądem, jaki narzucił nam Faust Goethego, Salambo czy Ulisses. To niepojęte, ile stronic zapełniłem.

– Ale w końcu zrozumiałeś, że to fałszywa droga.

– Gorzej, zrozumiałem, że to arcydzieło w najbardziej przytłaczającym sensie. Moje dobre intencje ograniczały się do pierwszych stron; w pozostałych były labirynty, noże, człowiek przekonany, że jest obrazem, odbicie, które bierze się za rzeczywistość, tygrys nocy, bitwy pulsujące we krwi, ślepy i śmiertelny Juan Murana, głos Macedonia, powtarzany wieczorem staroangielski.

– Znam to muzeum – zauważyłem z ironią.

– A także fałszywe wspomnienia, podwójna gra symboli, długie wyliczenia, dobre użytki z banałów, niedoskonałe symetrie, które krytycy odkrywają z zachwytem, nie zawsze apokryficzne cytaty.

– Czy opublikowałeś tę książkę?

– Bez wielkiego przekonania naraziłem się na melodramatyczny zamiar jej zniszczenia, chyba przez ogień, ale w końcu opublikowałem ją w Madrycie pod pseudonimem. Mówiono wówczas o prymitywnym naśladowcy Borgesa, którego wadą było to, że nie jest Borgesem i powtarza zewnętrzne formy modela.

– Niezbyt mnie to dziwi – oświadczyłem. – Każdy pisarz staje się swoim najmniej inteligentnym uczniem.

– Ta książka była jedną z dróg, które doprowadziły mnie do dzisiejszej nocy. Jeśli zaś chodzi o inne… Poniżenie starości, pewność, że już przeżyło się każdy z dni…

– Nie napiszę tej książki – powiedziałem.

– Napiszesz ją. Moje słowa, co dziś są teraźniejszością, później zmienią się jedynie we wspomnienie snu.

Drażnił mnie jego dogmatyczny ton; ten sam zapewne, którego używam podczas wykładów. Nie podobało mi się nasze tak wielkie podobieństwo, jak i fakt, że mógł bezkarnie ciągnąć zyski z bliskiej śmierci. Aby się odegrać, powiedziałem:

– Więc jesteś taki pewny, że umrzesz?

– Tak – odrzekł. – Czuję rodzaj łagodności i ulgę, jakich nigdy nie zaznałem. Nie umiem tego wyjaśnić. Wszystkie słowa odwołują się do wspólnych doświadczeń. Czemu wydajesz się taki zirytowany tym, co mówię?

– Bo jesteśmy do siebie zbyt podobni. Nienawidzę twojej twarzy, która jest moją karykaturą, nienawidzę twego głosu, który małpuje mój własny, nie znoszę twojej patetycznej składni, bo ona jest także moja.

– Ja też – odrzekł tamten – i dlatego postanowiłem popełnić samobójstwo.

Na dworze zaśpiewał ptak.

– To ostatni – powiedział tamten.

Zrobił gest, bym się zbliżył. Jego ręka szukała mojej dłoni. Cofnąłem ją z lęku, że mogłyby się pomieszać.

Powiedział:

– Stoicy nauczają, że nie powinniśmy skarżyć się na życie; drzwi więzienia są otwarte. Zawsze tak to rozumiałem, lecz hamowały mnie lenistwo i tchórzostwo. Przed dwoma tygodniami miałem w La Plata odczyt na temat szóstej księgi Eneidy. I nagle, recytując heksametry, odkryłem moją drogę. Podjąłem tę decyzję. Od tej chwili poczułem się niezwyciężony. Mój los będzie twoim. I ty doznasz nagłego olśnienia pośród łaciny i Wergiliusza. I ty całkowicie zapomnisz o tym dziwacznym proroczym dialogu, który rozgrywa się w dwóch różnych czasach i w dwóch różnych miejscach. Kiedy śnić będziesz o nim znowu, będziesz już tym, kim ja jestem i zmienisz się w mój sen.

– Nie zapomnę i zapiszę to jutro.

– On pozostanie w głębi twojej pamięci pod falą snów. Opisując go, wierzyć będziesz, że to fantastyczna baśń. Ale nie zdarzy się to jutro, brakuje ci jeszcze wielu lat.

Umilkł i zrozumiałem, że umarł. W pewien sposób umarłem razem z nim. Pochyliłem się z lękiem nad poduszką, ale tam nie było już nikogo.

Wybiegłem z pokoju. Na zewnątrz nie znalazłem już ani patia, ani marmurowych schodów, ani wielkiego cichego domu, ani eukaliptusów, posągów i fontann, ani wysokiego parkanu posiadłości w mieście Androgue.

Na dworze czekały mnie inne sny.


Tekst pochodzi z numeru 2513/1993 r. (pisownia oryginalna), a możecie go Państwo przeczytać w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Snu sens
i
Evelyn De Morgan, „Noc i Sen”, 1878 r., The De Morgan Foundation/ WikiArt (domena publiczna)
Pogoda ducha

Snu sens

Ewa Pluta

Wiara w sens snów jest tak stara jak cywilizacja. Członkowie wszystkich kultur próbują uchwycić ukryty w nich przekaz, a w wielu miejscach na świecie ważnym rytuałem było i wciąż jest ich opowiadanie.

Dwa razy w roku pasówka białobrewa udaje się w daleką podróż. Jesienią wędruje z Alaski do północnego Meksyku. Wios­ną pokonuje tę samą trasę, ale w odwrotnym kierunku. Wiele ptaków migruje, nawet na dłuższe dystanse, jednak to właśnie pasówką białobrewą zainteresował się Departament Obrony Stanów Zjednoczonych, a także krytyk sztuki i eseista Jonathan Crary. Dlaczego? Jak pisze Crary, podczas lotu ten skromny, szary ptaszek potrafi obejść się bez snu nawet przez siedem dni z rzędu. Za dnia leci, nocą szuka pożywienia. Doskonała wydajność, której nie spowalniają przerwy na sen. Departament Obrony Stanów Zjednoczonych wydał krocie, by dowiedzieć się, dlaczego pasówka białobrewa potrafi tak długo wytrwać w stanie czuwania. Badań nie prowadzono jedynie w imię nauki. Wiedza o aktywności mózgu tych ptaków miała posłużyć do opracowania metody, dzięki której żołnierze byliby w stanie przez wiele dni funkcjonować produktywnie. Bez snu.

Czytaj dalej