Żeby mieć szansę trafienia na okładkę „Przekroju”, trzeba było nie tylko urodzić się człowiekiem, ale jeszcze wyrosnąć na kociaka. Żadnemu chłopcu to się nie udało. Grono „Przekrojowych” kociaków, choć liczne, składało się z samych dziewcząt. W nadmiarze wszystko powszednieje i brzydnie, więc od czasu do czasu kociaki przeplatano przedstawicielami innych gatunków.
Na pierwszej stronie dość regularnie pojawiały się foki, wieloryby, koty dachowe i drapieżne, psy, słonie, ptactwo, a nawet mrówki. Rośliny i dzieci cieszyły się powodzeniem najmniejszym i zdobiły ją sporadycznie. Pod koniec wiosny jednego z pierwszych lat ósmej dekady XX w. zaistniała sytuacja naprawdę wyjątkowa. Na okładkę trafiło drzewo w pozycji wertykalnej i dwoje dzieci w pozycji jogicznej, czyli asanie. Jodze daleko było do jej dzisiejszej popularności, nie stanowiła ona jednak novum dla czytelników „Przekroju”. Pierwsze wzmianki o tej technice pojawiły się w 1955 r. i podobnie jak kolejne adresowane były do dorosłych czytelników pisma.
W maju 1983 r. joga trafiła na okładkę, a adresatem całej poświęconej jej rozkładówki po raz pierwszy zostały dzieci, informacje dla rodziców to zaledwie kilka zdań w rogu lewej strony. Przedstawiono osiem podstawowych pozycji. Pod zdjęciami ćwiczących asany malców znalazły się pisane wierszem instrukcje ich wykonania. Barbara Korzon zwracała się bezpośrednio do rówieśników modeli. „Zostań ptakiem, żabą lub drzewem” – nawoływał tytuł.
Ale joga zadebiutowała w Polsce dużo wcześniej niż na łamach „Przekroju”. Nie sposób ustalić personaliów Polaka, który jako pierwszy formował z ciała wymyślne asany. Pierwszym obywatelem naszego kraju, który napisał o tym książkę, był jednak – z całą pewnością – stryj Witolda Lutosławskiego, Wincenty. W 1909 r. opublikował podręcznik o dość skomplikowanym tytule: Rozwój potęgi woli przez psychofizyczne ćwiczenia według dawnych aryjskich tradycji oraz własnych swoich doświadczeń podaje do użytku rodaków.
Lutosławski poświęcił się praktyce jogi po uprzednim uporządkowaniu Dialogów Platona. Korzystając z autorskiej metody, odtworzył chronologię ich powstawania. Jego ustalenia uważa się za wiążące, a sama metoda znalazła zastosowanie w szeregu badań tekstów źródłowych. Uporanie się z czasem zapewniło mu nieśmiertelność w gronie kolegów, podobnie jak Platonowi w gronie filozofów. Uporanie się z czasem okazało się też łatwiejsze od uporania się ze stanami, które mogły być depresją, nerwicą, atakami paniki i czymkolwiek innym, co nie miało wtedy jeszcze definicji. Mimo to przedstawił wyczerpujący i zgodny z chronologią opis kondycji osoby w stanie, który współcześnie przypiszemy chorobie afektywnej dwubiegunowej. Choroba objawiała się początkowo ogólnym poczuciem wyczerpania i zmęczenia, którego ani sen, ani odpoczynek nie usuwały. Kiedy Lutosławski zrozumiał cykliczność własnych nastrojów, napisał: „Czasem okazję do zmartwychwstania dawało spotkanie kogoś sympatycznego i żywotnego. Ale najczęściej po tygodniu lub więcej letargu wstawałem i od razu zaczynałem nowe życie, z tak zupełnym złudzeniem odzyskanego zdrowia, że wydawało się, jakby tylko co przezwyciężony letarg był ostatnim i nie miał już nigdy powrócić. Podobne złudzenie mniej regularnie się zjawiało przy zapadnięciu w letarg i wtedy się wydawało, jakoby siły żywotne były już ostatecznie wyczerpane i nigdy nie miały powrócić. Złudzenia te naturalnie bywały prostowane przez rozumowanie i ciągle powracające doświadczenia zmartwychwstań z letargów. Owe letargi były to stany niemocy fizycznej i polegały jedynie na ogromnym oporze stawianym przez ciało wobec każdego ruchu. Nie sięgały one do duszy, nie stwarzały melancholii ani pesymizmu, tylko czasem budziły wielką tęsknotę do wyzwolenia ducha z niedołężnego ciała. A niedołęstwo ciała było tak wielkie, że każdy ruch – nie tylko wstanie z łóżka, lecz nawet przewrócenie się na drugi bok, otworzenie koperty otrzymanego listu, a szczególnie napisanie najobojętniejszej kartki – odkładałem do jakiejś przygniatającej ostateczności. A jednak, gdy motyw moralny był dość silny, umiałem siłą woli przezwyciężyć letarg na czas krótki – wstać, ubrać się, iść do uniwersytetu i wygłosić wykład, po którym zaraz wracałem do domu i do łóżka. Tym się tłumaczy, że podczas tej choroby stale wykładałem – w krakowskim uniwersytecie, w uniwersytetach szwajcarskich w Lozannie i Genewie, to wreszcie w Uniwersytecie Londyńskim – i nigdy żadnego wykładu nie opuściłem, ale też nigdy nie podejmowałem się wykładać więcej niż raz na tydzień. Treść wykładów bywała opracowywana w fazach zdrowia, a także w razie potrzeby podczas letargu. Wykłady miewane w letargu, z wielkim wysiłkiem woli, były bez życia, lecz pod względem treści nie różniły się od wykładów w fazie zdrowia i często ci, co mnie bliżej nie znali, nie spostrzegali wielkiej różnicy”. Wahania nastroju zdarzały się bez względu na warunki zewnętrzne, nie miały na nie wpływu wiara, modlitwa i sakramenty, dieta, masaże, aktywność fizyczna, zmiana klimatu. A joga wyprowadziła Lutosławskiego z letargu. Kolejny nie nadszedł. Wypadało więc poinformować o tym innych: „Niniejszy podręcznik da im wskazówki do wypełnienia owocnego każdej wolnej od obowiązków chwili. Ale nie trzeba zapominać nigdy, że ćwiczenia tylko tym pomogą, co usuną ze swego życia najgorsze słabości ducha i ciała – mianowicie rozpustę, alkohol, tytoń, nadmiar jedzenia i nadmierny pośpiech w pochłanianiu nadto pożywnych potraw. Im więcej będzie ludzi dotrzymujących przynajmniej tych elementarnych warunków równowagi ciała i ducha, tym prędzej dojdziemy do świadomej i celowej pracy”.
Zasady jogiczne pokrywają się z wymaganiami stawianymi siedem lat wcześniej członkom organizacji Eleusis, która usiłowała wykreować nowy wizerunek Polaka. Zakazano tytoniu, rozpusty, hazardu i alkoholu. Inicjatorem ruchu był Lutosławski, on też naruszył jego zasady, żeniąc się ponownie, mimo ważności pierwszego ślubu. Omijanie własnych zasad zarzucano mu wielokrotnie, podobnie jak błędy w rozumowaniu. Jednym z pierwszych recenzentów pionierskiego podręcznika do jogi był Bolesław Prus, większości Polaków znany jako autor Lalki, mniej – jako myśliciel pogrążony w rozważaniach egzystencjalnych. Zasadniczo Prus zgadzał się z Lutosławskim co do znaczenia oddechu w człowieczej egzystencji i wpływu, jaki oddech ów na jej jakość wywierał. Jednak Lutosławski zarzucał „poczciwemu Prusowi” uległość wobec powierzchownych teorii niemieckiego determinizmu, żydowskiego zresztą też, które cieszyły się w Polsce wielkim powodzeniem, choć zawierały moralną truciznę. W założeniu swym przeczyły bowiem tak nieśmiertelności duszy, jak i wolności woli. Sam Lutosławski przed śmiercią zaprzeczyć zdołał sam sobie i nawoływał do odrodzenia w Jezusie, a nie wyzwolenia w jodze. Nie wiadomo, na którą opcję zdecydował się po dokonaniu ziemskiego żywota. Mógł stanąć w ogonku do czyśćca, mógł wrócić w nowym wcieleniu. Być może zdecydował się na opcję, której przed śmiercią nie brał pod rozwagę.
Jego poszukiwania przetarły jednak szlaki rzeszom innych poszukujących. Abstynenckie stowarzyszenia Lutosławskiego dały początek polskiemu harcerstwu mającemu swoje korzenie właśnie w Eleusis. Z tych samych źródeł siłę czerpał nacjonalizm pod znakiem Romana Dmowskiego, najserdeczniejszego, dozgonnego przyjaciela Wincentego. Jogiczna czystość znajdowała uznanie wśród zwolenników czystości rasowych i narodowych, ignorując jogiczną esencję – połączenie.
W tak spolaryzowanych czasach, w których przyszło nam witać słońce asaną psa z głową w dół, warto przypominać, że „all is one”. Harcerstwo, nacjonalizm, New Age – cała ludzkość ma wspólne korzenie. Łatwo o tym zapomnieć. Na szczęście zachowały się archiwalne okładki „Przekroju”! Amen!