Błędne koło Błędne koło
Przemyślenia

Błędne koło

Jakub Popielecki
Czyta się 4 minuty

Jak Koterski – to depresja i frustracja, jak Miauczyński – to kino stylu kozetkowego. Wiadomo. Kino o tym, że dom to tak naprawdę dom wariatów, że wszyscy jesteśmy Chrystusami, i że nic w tym wszystkim śmiesznego, chociaż doprawdy nieraz trudno się nie śmiać. Najśmieszniejsze zaś, że ten „Miauczyński” śmiech, smutek i wkurw pięknie nas wszystkich… łączą. Marek Koterski odkrył bowiem cudowny punkt, w którym to, co osobiste, krzyżuje się z tym, co wspólne. Wziął swój weltszmerc i zrobił z niego weltszmerc nasz. Wyszła mu istna filmoterapia, z jednym tylko felerem: reżyser przepracowuje, przepracowuje i jakoś przepracować nie może. Czy jesteśmy wraz z nim skazani na wieczny śmiech przez łzy?

Może nie, 7 uczuć zapowiada przecież przełom. Życie co prawda splotło się z fikcją jeszcze bardziej, bo brzemię Adasia–Marka przeskoczyło na kolejne pokolenie. Teraz dźwiga je syn reżysera, Michał, po raz pierwszy w roli Miauczyńskiego pierwszoplanowego, właściwego, kultowego. Już w pierwszym ujęciu filmu widzimy, że odziedziczona po Kondracie, Chyrze, Pazurze i ojcu „miauczyńskość” ciąży: Adaś ma wymiętą sztruksową marynarkę inteligenta frustrata, podkrążone oczy i maskę niewypowiedzianego cierpienia na twarzy. Ale, ale! Siedzi przecież w gabinecie terapeutki, a zamiast cedzonych przez zęby przekleństw wypowiada do kamery desperacką prośbę o pomoc. Czyżby zatem wreszcie wychynął ze skorupy? Czy jest nadzieja na poprawę? Czy na końcu depresyjnego tunelu pojawiło się światełko?

Sądząc po tonie filmu, raczej nie. Bo kto oczekuje, że – jak w Dniu świra – frustracja zostanie choćby na chwilę katartycznie zneutralizowana przez śmiech, ten się raczej zdziwi. Tak, 7 uczuć jest teoretycznie zabawne, ale ja częściej parskałem nawet na Klerze. Czy to wada? Niekoniecznie – raczej znak tego, że Koterski przerabia tu tak grube problemy, że po prostu nie bardzo jest z czego się śmiać. Wadą jest tymczasem co innego – wyjściowy koncept dość szybko się wyczerpuje.

Koncept ów jest prosty: w poszukiwaniu źródeł bólu Adaś cofa się pamięcią do czasów dzieciństwa, jednak w retrospekcjach wciąż gra go Misiek, otoczony przez dorosłe twarze Karolaka, Dorocińskiego czy Figury, którzy wcielają się w rówieśników Miauczyńskiego. I choć Gabriela Muskała jako klasowa prymuska jest genialna, wszyscy obsadzeni są raczej „po typie” i metafora szybko traci nimb nowości. Również dlatego, że Koterski jest zbyt deklaratywny, zbyt dosłowny, koronna idea filmu („Wszystko Ma Źródło W Dzieciństwie”) wydaje się zaś dość, hmm, nieodkrywcza. To ma być refleksja wieńcząca 30 lat aktywnego uzewnętrzniania na dużym ekranie swojego „życia wewnętrznego”?

A jednak trudno mieć to twórcy za złe. 7 uczuć przypomina w tym trochę wchodzące również do kin Jak pies z kotem Janusza Kondratiuka. Oba filmy kuleją jako – cóż – filmy, a mimo to zjednują widza osobistym tonem. Przemawiają o tak, po ludzku. Koterski niby patrzy na swoich bohaterów z dystansem; głos narratorki Krystyny Czubówny niby sugeruje jakąś chłodną obserwację ludzi-jako-insektów. Niby mamy tu Gombrowiczowską szyderę o tym, że społeczeństwo upupia jednostki jeszcze w szkole, każąc im wkuwać na blachę dopływy Nilu i scenki z Sienkiewicza, jakby były to najważniejsze rzeczy w życiu. Ale kiedy Michał/Adaś „spowiada się” nam ze spuszczoną głową albo kiedy Sonia Bohosiewicz desperacko usiłuje nadać siłę komunałom o tym, że warto żyć, czuć tu – z braku lepszego słowa – prawdę. Taką rozpaczliwie szczerą i prostą.

Inna sprawa, że taka prawda to ślepa uliczka. Bo mimo swojej „terapeutycznej” ramy narracyjnej 7 uczuć wydaje się filmem dość… antyterapeutycznym. Koterski jest wciąż niezdrowo zafiksowany na szukaniu winnych, na piętnowaniu kolejnych „Onych”: a to rodziców, a to nauczycieli, a to współobywateli. Ale taki już jego urok – czasem trudno rozgraniczyć, gdzie kończą się wady, a zaczyna talent. Istne błędne koło, zaklęte już nawet w charakterystycznej „Koterskiej” frazie, w tautologicznych, naszpikowanych powtórzeniami dialogach. Jak mawiał jeden z moich nauczycieli, „nauka to ilość powtórzeń”, więc jest tu może i jakaś lekcja dla nas. Pytanie tylko, czy można ufać nauczycielowi.

Czytaj również:

Lekcje z krańców świata Lekcje z krańców świata
i
Werner Herzog na planie filmu „Inferno”; zdjęcie dzięki uprzejmości Netflix
Opowieści

Lekcje z krańców świata

Mateusz Demski

Werner Herzog zawsze miał w sobie gotowość do odkrycia czegoś niezwykłego, ale świat wciąż pozostaje dla niego wielką tajemnicą.

Natura była jego pasją od najwcześniejszych lat.

Czytaj dalej