Przemyślenia

Być jak Sookie Stackhouse

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 4 minuty

Pamiętacie? Zaraz na początku pierwszego sezonu Czystej krwi dowiadujemy się, że Sookie Stackhouse wcale nie jest zwyczajną kelnerką. Niesamowitość pojawia się w jej życiu długo przed płomiennym romansem z wampirem Billem Comptonem, który otwiera przed nią całe bogactwo świata ukrytego na co dzień pod warstwą kamuflażu zwanego normalnością. Czy raczej właśnie nie całe, bo z jakąś częścią tego, co niejawne, Sookie Stackhouse obcuje od dziecka. Dysponuje mianowicie szczególną umiejętnością, a może raczej właściwością: słyszy ludzkie myśli.

Słyszy je tak, jak każdy z nas słyszy wypowiadane przez innych zdania. W przeciwieństwie do myśli wypowiadane zdania mają jednak to do siebie, że ich ostateczny kształt jest efektem długotrwałego procesu destylacji. Przebiegającego zazwyczaj wedle reguł społecznego konwenansu, zbiorowej moralności, powszechnego wyobrażenia, co wolno, a czego nie wolno, co wypada, a co wręcz przeciwnie.

Żadna to oczywiście nowość, wiedzieli to już starożytni. Nasze relacje z innymi ludźmi, nasze reakcje i zachowania podlegają rozległym mechanizmom kontroli i korekcji wypływającym już to z naszego biologicznego oprzyrządowania, już to z wypracowanych przez wspólnotę zasad zbiorowego życia. Mówimy zatem zazwyczaj nie tyle to, co naprawdę myślimy, ile to, co się nam wydaje dozwolone; zachowujemy się zazwyczaj nie tyle tak, jakbyśmy naprawdę chcieli, ile tak, jak się nam wydaje, że wolno się zachować.

Potwierdzają to doświadczenia Sookie Stackhouse mającej dostęp do świata myśli i pragnień, które nie uległy jeszcze zapośredniczeniu przez realność wspólnotowego życia. Najporządniejsi z pozoru obywatele i obywatelki, przykładne matki i ojcowie dzieciom, pastorzy, nauczyciele i w ogóle ludzie, o których sądzilibyśmy, że ich serca są czyste i prawe – gdzieś w głębi duszy pielęgnują oblicza zgoła odmienne. Pełne resentymentu, nienawiści, zazdrości, zawiści, pożądania, złej radości i złej woli.

***

W Internecie wszyscy jesteśmy jak Sookie Stackhouse.

Przekraczamy granicę oddzielającą życie poddane regulującemu wpływowi ograniczeń i konwenansów od masywnej myślosfery, w której nie ma innych, żywych ludzi, są tylko wirtualne awatary, teksty i obrazy wyświetlane na kolorowych ekranach naszych komputerów albo laptopów.

Obcując ze światem wirtualnym, tracimy po prostu – w sensie jak najściślejszym – kontakt z rzeczywistością. Tracimy poczucie, że gdzieś tam, po drugiej stronie ekranu, są jakieś inne czujące istoty. Nie widzimy ich na własne oczy, a zatem zachowujemy się tak, jakby ich nie było. Niby o ich istnieniu wiemy, ale cały nasz aparat poznawczy jakoś temu nie dowierza. Jakoś nie bierze tego pod uwagę. Dlatego właśnie spod naszych palców wypływają tam niczym niezakłócone, głęboko na co dzień skrywane emocje i myśli.

***

Nasze mózgi nie zostały przez ewolucję „zaprojektowane” do przesiadywania godzinami na Fejsie. Przyroda nie przewidziała gwałtownej rewolucji cyfrowej, która przeorientowuje nie tylko nasz sposób funkcjonowania, lecz także doświadczania świata, siebie i innych ludzi.

Tymczasem empatia, świadomość konsekwencji słów i czynów, a także mentalizacja, czyli postrzeganie innych ludzi jako autonomicznych podmiotów obdarzonych świadomością i intencjonalnością – wszystko to są zjawiska charakterystyczne dla rzeczywistości analogowej. A zatem takiej, w której naprzeciw siebie mamy inne ciała, a nasze gesty i słowa wywołują w tych ciałach mniej lub bardziej wyraźne reakcje. Czytelne dla nas albo wprost, albo za pośrednictwem jakichś nieświadomych procesów poznawczych, wychwytujących mikroskurcze mięśni, drobne zmiany nastroju, sygnały lęku, agresji albo rozpaczy.

Oczywiście – nie przesadzajmy. W realu nie jesteśmy aniołami. Historia ludzkości jest historią rzezi dokonywanej przez ludzi na ludziach i przez ludzi na zwierzętach. Jednak gdyby to, co ludzie robią sobie nawzajem w Internecie, miało się w proporcji jeden do jednego przekładać na zachowania w świecie analogowym – zapewne nasz gatunek dawno już zniknąłby z powierzchni Ziemi.

***

A może to jest właśnie pocieszające? Może w sieci folgujemy naszym najbardziej skrywanym instynktom, ale w świecie realnym jednak wciąż jeszcze umiemy się elementarnie hamować? I dlatego, podobnie jak w historii o Sookie Stackhouse, wszystkie te straszliwe fantazje i nienawistne odruchy, którymi przepełniona jest sieć, nie przekładają się w całości na pozasieciowe zachowania?

To jednak zbyt optymistyczna wersja. Nawet jeśli dzisiaj wciąż jeszcze prawdziwa, pamiętajmy, że rosną pokolenia ludzi, dla których świat wirtualny jest najbliższym, najlepiej znanym, bezpośrednio dostępnym światem. I dla których granice pomiędzy tym, co realne, a tym, co wirtualne, nie istnieją. Biorąc pod uwagę realia tak zwanej „ludzkiej natury” – nie zapowiada to raczej niczego dobrego.

 

Czytaj również:

Pogoda ducha

Jak polubić nieznajomych?

Paulina Wilk

Zamiast bać się wsiąść z nimi do windy lub autobusu, zamiast „obtrąbiać” ich w korkach – pokochajmy obcych, którymi dla siebie nawzajem jesteśmy!

Jak się lubić po polsku? Kto to potrafi w tym nieufnym kraju? Łatwiej fukać na kogoś bezgłośnie, że miejsce w autobusie zajął albo zaparkował pod samym wejściem do teatru. Jakiś złośliwy magnes ściąga nas w stronę pretensji, bezinteresownej zawiści.

Czytaj dalej