Przemyślenia

Czas apokalipsy

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 7 minut

Żyjemy w czasach apokaliptycznych.

Serwisy internetowe, telewizja, gazety, a także kultura popularna codziennie odmieniają słowo „katastrofa” przez wszystkie przypadki.

Zdążyliśmy już do tego przywyknąć.

Nawet koniec świata może spowszednieć.

Zwłaszcza jeśli codziennie trafia do nas za pośrednictwem mediów tak potężna ilość przerażających obrazów okrucieństwa ludzkiego i nie-ludzkiego, że aby nie załamać się pod ich ciężarem – obojętniejemy.

Tym razem jednak o obojętności nie może być mowy. Bodaj po raz pierwszy od czasów zimnej wojny – która z nielicznymi wyjątkami charakteryzowała się jednak upiorną stabilnością opartą o czynny jeszcze po obu stronach konfliktu instynkt samozachowawczy – nad światem zawisło widmo zupełnie realnej zagłady. Nie tej rodem z katastroficznych filmów, powieści science-fiction, albo efektownych teorii spiskowych (które stały się dziś skądinąd czymś na kształt powszechnego światopoglądu), ale rodem z rzeczywistej rzeczywistości, by tak rzec. I nie chodzi tu bynajmniej o widmo trzeciej wojny światowej, albo innego niszczącego procesu, mieszczącego się wszakże w granicach jako takiej przewidywalności.

Nie. W tym przypadku chodzi o widmo całkowitej, radykalnej zagłady, po której nie będzie już żadnej dalszej historii i żadnego odrodzenia.

A raczej samozagłady.

Oto bowiem dwóch osobników o cechach wyraźnie narcystycznych – co oznacza, że świat dookoła interesuje ich przede wszystkim jako pole do zaspokajania indywidualnych pragnień – dysponuje dzisiaj atomowym arsenałem, którego uruchomienie może oznaczać tylko jedno: koniec ludzkości.

I przerzuca się na naszych oczach coraz bardziej buńczucznymi groźbami, dla których już wkrótce zabraknie skali i trzeba będzie konsekwentnie, z konieczności, przejść do kolejnego etapu, czyli zapowiadanych działań.

W chwili kiedy piszę te słowa w sieci pojawiła się informacja, że Korea Północna wystrzeliła pocisk, który przeleciał nad terytorium Japonii. Japońskie władze określają to wydarzenie mianem „bezprecedensowego”.

Nic takiego dotąd jeszcze nigdy się nie wydarzyło.

***

Niektórzy analitycy uspokajają, że mamy do czynienia tylko z pstrokatym teatrem, feerią godowo-dominacyjnych pohukiwań, mających na celu przede wszystkim przepłoszenie rywala. Inni jednak otwarcie wyrażają obawy, że Donald Trump i Kim Dzong Un to postacie na miarę XXI wieku – nieokrzesane, nieprzewidywalne, szczelnie zamknięte w strukturach własnych wielkościowych fantazji, niepoddające się zatem konwencjonalnym strategiom interpretacyjnym, niedziałające wedle jakichkolwiek racjonalnych algorytmów.

Przynajmniej zachodnie mechanizmy demokratyczne, w tym także procedury bezpieczeństwa stosowane na wypadek kryzysu atomowego, zakładają milcząco – tak zostały zaprojektowane – że u władzy znajduje się jednostka odpowiedzialna i rozumna. A co jeśli obecny prezydent Stanów Zjednoczonych nie spełnia tych kryteriów? Co jeśli rację mają coraz liczniej zabierający w tej sprawie głos amerykańscy psychiatrzy, postulujący odsunięcie Trumpa od władzy na podstawie diagnoz, w których odmawiają mu podstawowych kompetencji psychologicznych potrzebnych do sprawowania tak istotnego urzędu? Niezależnie od zagrożeń i uwikłań, jakie niesie ze sobą taka „psychiatryzacja polityki” – może oni faktycznie mają rację? Ostatecznie ten człowiek ma dostęp do najbardziej śmiercionośnej broni, jaką znamy.

A ów demoniczny infant o niewinnej fizjonomii, unieruchomiony jakby w chimerach i nieokrzesaniu późnej adolescencji; wiodący beztroski żywot w swojej krwawej Nibylandii; opływający w luksusy i smakołyki pośrodku śmiertelnego ubóstwa; bez wahania mordujący każdego, kto w jakiejkolwiek drobnostce się mu sprzeciwi, albo choćby nie wykaże odpowiedniego entuzjazmu; spełniający wszystkie swoje zachcianki jednym skinieniem palca; przekonany o własnej potędze, wszechmocy, a zapewne także nieśmiertelności? Czy jego umysł bierze w ogóle pod uwagę zasadę rzeczywistości? Czy pojmuje możliwość własnego nieistnienia? Własnej przegranej?

***

Można stosować najrozmaitsze narzędzia, żeby próbować rozumieć to wszystko, a to znaczy również: przewidywać jak dalej rozwijać się będzie ta sytuacja (choć w naukach humanistycznych i społecznych, a szczególnie w psychologii, o jakiekolwiek przewidywania bardzo trudno). Głowią się nad tym analitycy współpracujący z agencjami wywiadowczymi, ekonomiści, politolodzy i socjolodzy próbujący identyfikować tu jakieś zbiorowe procesy o charakterze społeczno-ekonomicznym, których poszczególni politycy i ich decyzje są tylko efektem czy raczej jednostkowym przejawem.

Napięcie narasta, a wraz z nim – potrzeba jego redukcji.

Czy nie tym w istocie jest fantazja apokaliptyczna? Porażającym skalą i rozmachem pragnieniem rozładowania frustracji wynikającej z poczucia, że wszystkie możliwości już się wyczerpały, że dalej już nic nie czeka, najwyżej ściana – trzeba więc się przez tę ścianę gwałtownie przebić, bo nic innego już nie pozostaje? Choćby przy okazji głowa miała się roztrzaskać na kawałki?

***

Zachodnia kultura jest kulturą spod znaku apokalipsy.

Mówi o tym jeden z najważniejszych tekstów tej kultury – opatrzony takim właśnie tytułem. Mówi o tym także nasza własna psychologia, nasza własna mentalność. Ukształtowana podług apokaliptycznych wyobrażeń, niechętna ambiwalencji, poszukująca jednoznaczności i jedności, uspójniająca to, co niespójne i ujednolicająca to, co różnorodne, w różnorodności bowiem – w płynnym współistnieniu wielu perspektyw, modeli i narracji – upatrująca zagrożenia inwazją, przeciw inwazji zatem nieustająco się zbrojąca. Podobnie jak pierwsi uczniowie Chrystusa oczekiwali na jego ponowne przyjście i spełnienie dziejów, podobnie my na to czekamy – tyle że religijne obrazy końca zostały w naszej zbiorowej imaginacji zastąpione świeckimi odpowiednikami: nuklearną zagładą, kosmiczną katastrofą, końcem świata.

Nie chodzi tu tylko o nasze lęki i obawy oraz o popkulturę, która je odzwierciedla – w postaci filmów w rodzaju „2012”, albo „End of Days”. Apokaliptyczna mitologia jest źródłem realnych działań, ma więc jak najbardziej niemitologiczne konsekwencje – jak choćby w przypadku Georga W. Busha i jego najbliższych współpracowników z kręgów amerykańskiej neokonserwatywnej prawicy, którzy podejmując decyzję o inwazji na Irak w 2003 roku byli szczerze przekonani, że oto nadchodzi ostateczne starcie pomiędzy siłami Dobra i Zła. Oni zaś – naturalnie – stoją w zwartych szeregach tego pierwszego.

Gdyby nie dualistyczna, chrześcijańska mitologia scentralizowana wokół wizji końca dni i definitywnej bitwy pomiędzy światłem i ciemnością, polityczne decyzje tych ludzi byłyby inne. Inny zatem byłby świat, w którym dziś wszyscy żyjemy – bo na jego kształt wywarły one przemożny wpływ.

***

Wyobraźnia poprzedza percepcję. Widzimy rzeczywistość zgodnie z naszymi pierwotnymi wyobrażeniami, przechowywanymi gdzieś w głębiach, najczęściej nieświadomymi, kształtującymi nasz sposób oglądu i doświadczania świata. W tym sensie Donald Trump i Kim Dzong Un są tylko symptomami czegoś większego, przejawem jakichś zbiorowych procesów o strukturze zbyt złożonej, żeby ją tutaj jakkolwiek przybliżać. Niemniej, kiedy o tym pomyśleć – dwóch cokolwiek ekscentrycznych osobników ma oto w zasięgu ręki przyciski mogące zniszczyć całą ludzkość – odsłania się jakąś niepokojąca, niewidoczna z codziennej perspektywy strona świata, w którym żyjemy.

Jakieś jego drugie, ciemne dno, gdzie rozgrywają się sprawy, o których istnieniu wolelibyśmy nie wiedzieć, i których konsekwencji wolelibyśmy nigdy nie poznać.

Jest w tym bowiem jakaś metafizyczna groza – w świadomości, że od emocjonalnych poruszeń i ambicji czyjegoś „ego” zależą miliardy istnień, bo tak właśnie została ukształtowana rzeczywistość, bo do tego doprowadziła logika historii. Bo do tego – mówiąc otwarcie – sami doprowadziliśmy.

Na co dzień o tym nie myślimy. Jako mieszkańcy względnie spokojnej i dobrze sytuowanej części świata, wiedziemy raczej spokojne i syte żywoty.

A jednak zależą one w tej chwili wyłącznie od dobrych humorów tej dwójki.

***

Jeśli czytacie te słowa, ich humory wciąż pozostają względnie stabilne.

Czytaj również:

O strasznych demonach i dzielnych egzorcystach
Wiedza i niewiedza

O strasznych demonach i dzielnych egzorcystach

Tomasz Stawiszyński

Czy istnieje osobowe zło? Szatan oraz legiony jego demonów? Niewidzialnych, acz fundamentalnie realnych istot, obdarzonych podmiotowością, intencjonalnością, osobowością, które, z czystego rozmiłowania w destrukcji, sukcesywnie działają przeciwko wspaniałym boskim dziełom?

W każdym razie tego rodzaju przekonania cieszą się w Polsce coraz większą popularnością, skoro w ciągu ostatnich dwudziestu-trzydziestu lat liczba egzorcystów wzrosła tutaj ponad dziesięciokrotnie. Na początku lat 90. było ich ledwie kilkunastu, dziś jest około stu dwudziestu. Nic więc dziwnego, że tak liczna grupa potrzebuje jakiejś struktury, jakiegoś przywódcy albo dowódcy, który nad ich działaniami będzie sprawował elementarną kontrolę.

Czytaj dalej