Przemyślenia

Czy staniemy się jasnowidzami?

Magdalena Płecha
Czyta się 5 minut

Ludzka ciekawość przyszłości jest wielka i towarzyszy nam od wieków. Niemalże każdego dnia staramy się przewidywać tok codziennych wydarzeń. Wielu z nas, ledwo po obudzeniu, zadaje sobie pytanie: „Co mnie dzisiaj spotka?”, a inni wręcz godzinami potrafią wnikliwie analizować własne sny, próbując wyczytać z nich jakiś proroczy sens nadchodzących dni, tygodni, a nawet lat. Tymczasem marzenia senne to skomplikowany wynik pracy ludzkiego mózgu podczas spoczynku, głównie polegający na przetwarzaniu bodźców, które zostały odebrane w trakcie fazy jego czuwania. Część z czynników stymulujących asymilowana jest w sposób świadomy. Oznacza to, że tworzący się zbiór przemyśleń kształtowany jest na podstawie indywidualnych doświadczeń, w odniesieniu do przeżywanej sytuacji. Jak się jednak okazuje, wiele z tych sygnałów oddziałuje na nas także podświadomie, pozornie umykając naszej bacznej uwadze. Mogą to być osobiste lęki czy też odruchowa czujność zachowywana podczas bycia wśród innych ludzi. Jedna z teorii w neurobiologii wyjaśnia, co może dziać się z tymi nieprzetworzonymi okruchami myśli. Otóż, trafiać one mogą właśnie do ludzkich snów i tam, ubierane w abstrakcyjne odniesienia, są przez nas odpowiednio oceniane. Proroczy sen o zagubionej walizce przed przylotem bliskiej osoby z dalekiej podróży, który faktycznie się spełnił, stanowić może wypadkową współdziałających podprogowo na nasz umysł sił wynikających z obaw, życiowych doświadczeń i oszacowania prawdopodobieństwa wystąpienia określonego zdarzenia.

Neurobiologia wdzięcznie przeplata się z kulturą. Ludowe metafory, choćby te związane z prognozowaniem pogody, są dla ludzkiego umysłu niczym innym, jak właśnie ukrytą podpowiedzią na temat tego, co rychło może nadejść. Bywa, że są to urocze banały, ale jednocześnie – czasem – jakże prawdopodobne! Sedno ich istnienia i funkcjonowania w społeczeństwie wywodzi się z wieloletnich obserwacji różnych zjawisk (np. atmosferycznych), które przez swą powtarzalność istotnie zwiększają trafność owych „przepowiedni”. Przewidywanie przyszłości jest w nas zatem zakorzenione kulturowo, choć w rzeczywistości pełnej światłowodów, algorytmów i systemów binarnych, innymi słowy – wysyconej danymi – przesłania takie odchodzą do świata mitów, a wszelkie prognozy opieramy obecnie wyłącznie na jednoznacznych wynikach badań. Warto jednak pamiętać, że w starożytnych kulturach wartość „przepowiedni” była niemal naukowa i miała wielką moc. Wskazuje to na znaczenie, jakie osiągnęłaby umiejętność przewidywania przyszłości w świecie rządzonym przez nowe technologie, a jak wiadomo – cel uświęca środki.

Pragniemy więc znać nasze przeznaczenie za wszelką cenę. Ze względu na dostęp do zaawansowanych narzędzi inżynierii genetycznej, z jednej strony staje się to wyzwaniem, ale z drugiej także niebezpieczną grą. Dogłębne poznanie pełnej kompozycji ludzkiego materiału genetycznego DNA stało się domeną przełomu XX wieku, kiedy w 1990 roku w Stanach Zjednoczonych rozpoczęto szeroko zakrojony projekt poznania sekwencji całego genomu Homo sapiens (ang. Human Genome Project – HGP). Pomysł zrodził się już w 1985 roku, jednak w tamtym momencie wątpliwości związane z bioetyką zagadnienia ostudziły ludzką ciekawość i ambicję. Temat powrócił do rozgrywki pięć lat później z funduszami rzędu 3 bilionów dolarów. Czołową postacią przedsięwzięcia był genetyk dr J. Craig Venter, w latach 90. odpowiedzialny za całość projektu, obecnie zaś prowadzący w Kalifornii instytut swego imienia (ang. J. Craig Venter Institute, USA).

Początki metody sekwencjonowania helisy DNA, a więc techniki umożliwiającej odczytanie kolejności „liter” w kodzie genetycznym (tzw. nukleotydów), sięgają roku 1977, kiedy brytyjski uczony, dr Frederick Sanger, przedstawił principia tej metodologii. Za odkrycie to otrzymał Nagrodę Nobla, zresztą drugą z kolei w jego karierze naukowej. Niedługo potem, po raz pierwszy w historii ludzkości, odczytano treść jednego z ludzkich genów. Ulepszona i zautomatyzowana wersja metody Sangera jest stosowana do dziś, choć od kilku lat silnie wypiera ją sekwencjonowanie nowej generacji (tzw. Next-Generation Sequencing – NGS). W przeciwieństwie do tradycyjnej metody w niemalże tym samym czasie generuje ona miliardy odczytów, które składają się na fragment badanego DNA i odtwarzają tym samym jego sekwencje. Wysoka przepustowość technologii powiązana z zaawansowaną analizą bioinformatyczną znacznie skraca drogę do pozyskiwania kompletnych genomów organizmów. Maszyny do sekwencjonowania wysokoprzepustowego (ang. high throughput sequencing) jeszcze kilka lat temu zajmowały całe pomieszczenia. Obecnie dostępny jest już analizator o tajemniczej nazwie „MinION”, który ma wielkość pendrive’a. Na razie stosuje się go głównie w badaniach naukowych. Przysłużył się już w analizie genetycznej typów wirusa Zika, którego epidemia wybuchła parę lat temu w Ameryce Południowej. Wykorzystanie jego potencjału w diagnostyce chorób człowieka ma szansę być pieśnią najbliższej przyszłości.

Czy każdy z nas zatem podczas standardowej wizyty u lekarza będzie w stanie poznać kompozycje swoich genów i ich dokładną treść, by następnie móc przewidzieć konsekwencje życiowych zdarzeń? Właściwie już teraz panele genetyczne oferują szeroki wachlarz testów diagnostycznych. Między innymi na tej podstawie współczesna medycyna dopasowuje indywidualne zestawy chemioterapeutyczne pacjentom onkologicznym. Możliwe jest także prognozowanie ryzyka wystąpienia chorób psychiatrycznych czy alkoholizmu. Informacje te najczęściej pochodzą z badań poszczególnych genów. Możemy sobie jeszcze wyobrażać, jak ogromne szanse prognostyczne da nam poznanie pełnego ich zestawu. Być może odpowiedź na pytania o to, czy życie będzie na tyle łaskawe, że będziemy mieć (zdrowe) dzieci, albo kiedy zaczniemy siwieć, są jednymi z wielu, na które jasnowidze niebawem utracą monopol.

Czytaj również:

Słodkie owoce trudu
i
rysunek: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Słodkie owoce trudu

Aleksandra Pezda

Czy zdobywanie wiedzy może być łatwe i przyjemne? Czy są do pomyślenia szkoła bez stresu i nauczanie bez wysiłku? To nie takie proste. Ludzki mózg lubi trud, nawet jeśli bardzo się przed nim broni.

Nastolatek wraca ze szkoły po południu, pochłania obiad, po czym siada do lekcji. Lampka na biurku świeci do późna, długopis skrobie o papier: trwa rozwiązywanie równań, wypisywanie dat, uzupełnianie luk, kucie słówek i powtarzanie materiału. Taki obraz szkoły mamy głęboko wdrukowany. Nazywamy ją z przekąsem „pruską szkołą”, bo to Prusy w 1819 r. pierwsze w Europie (co prawda po wcześniejszych regionalnych próbach) wprowadziły powszechny obowiązek nauki. Przymus – mówimy dzisiaj z odrazą i coraz rzadziej chcemy w tym widzieć przywilej.

Czytaj dalej