Starożytni Grecy i Rzymianie patrzyli na to samo słońce co my, ale widzieli je trochę inaczej. Te siedem opowiastek przybliży nam ich spojrzenie.
Ojciec i syn
To jedna z najbardziej archetypicznych opowieści. Jej bohaterami są Helios i jego syn Faeton. Promienny bóg Słońca każdego dnia przemierza ze wschodu na zachód nieboskłon, pędząc rydwanem zaprzężonym w cztery rumaki. Na głowie nosi świetlistą koronę, którą my postrzegamy jako słoneczną tarczę. Darzy ona światłem i ciepłem cały świat, powoduje wzrost roślin i zapewnia wszelkie życie.
W przelotnym romansie z Klimene, córką tytana Okeanosa, Helios spłodził syna Faetona. Bóg nie zajmował się jednak jego wychowaniem, całkowicie oddany swojej niekończącej się misji. Chłopca chowała więc matka, która dopiero gdy podrósł, powiedziała mu, czyim jest synem. Faeton udał się wtedy do ojca, który w poczuciu winy przysiągł spełnić jedno jego życzenie. Młodzieniec poprosił, aby raz mógł pokierować słoneczną kwadrygą. Przerażony Helios gwałtownie odradzał ten pomysł, wiedząc, że nikt poza nim nie zapanuje nad narowistymi końmi. Faeton jednak uparł się, żeby dopiąć swego i udowodnić, że jest godnym synem swego ojca. Ciąg dalszy wszyscy znamy: chłopak nie utrzymał koni w ryzach, poniosły one rydwan, od którego niekontrolowanych wzlotów zapaliły się niebo i ziemia. Całemu uniwersum groziła zagłada w kosmicznym pożarze.
Aby do tego nie dopuścić, Zeus ugodził Faetona piorunem. Ciało martwego nieszczęśnika spadło do Padu. O czym jednak jest to opowieść? Mamy ojca całkowicie pochłoniętego przez pracę, który zaniedbuje syna, a potem chce mu to za wszelką cenę wynagrodzić. Syn z kolei pragnie być jak ojciec, dorównać mu, zamiast znaleźć własną ścieżkę w życiu.
Na tym właśnie polega uniwersalność greckich mitów.
Dwie czarodziejki
Dwie największe antyczne czarodziejki to Kirke i Medea. Obie pochodzą ze słonecznego rodu. Pierwsza z nich to córka samego Heliosa, która mieszka na wyspie Aja usytuowanej na krańcach zachodniego oceanu. Ma potężną moc, np. dotknięciem magicznej różdżki zmienia ludzi w zwierzęta. Druga zaś to córka Ajetesa, syna Heliosa. Jej ojciec włada położoną daleko na wschodzie Kolchidą, w krainie zwanej – o dziwo – również Aja. I choć, jak wiadomo, Medea uciekła z Jazonem do Grecji, to po burzliwym życiu i licznych zbrodniach wróciła w rydwanie zaprzężonym w skrzydlate smoki do swojej ojczyzny. Pojazd ten dostała zresztą od promiennego dziadka.
Tak więc Słońce wschodzi i zachodzi w dwóch krainach o tej samej nazwie, w których mają swoje siedziby jego córka i wnuczka. Obie wielkie i piękne czarodziejki zawdzięczają swoją moc promiennemu Heliosowi. Stąd też wiele antycznych rytuałów magicznych ma z nim związek.
Według znalezionych w Egipcie greckich papirusów magicznych najlepszą porą do tego typu praktyk jest zenit oraz wschód i zachód Słońca. A więc nie noc, ciemność i księżyc sprzyjają magii, ale dzień, światłość i słońce. Grecka czarodziejka to z kolei przepiękna kobieta o uwodzicielskiej urodzie, nie zaś nasza odrażająca wiedźma, która lata na miotle i mieszka w chatce na kurzej stopce.
Strażnik kosmicznego ładu
Żyjący w VII w. p.n.e. jeden z najstarszych znanych greckich poetów, Archiloch z Paros, pozostawił po sobie utwór napisany pod wrażeniem zaćmienia z dnia 6 IV 648 r. p.n.e. To, że Słońce zniknęło z niebios, doprowadziło go do wniosku, że oto nie ma już na świecie rzeczy niemożliwych: może nawet zobaczymy wkrótce delfiny hasające radośnie po kniejach, a leśne zwierzęta pluskające się w morzu. Myśl ta budziła przerażenie, bo jak żyć w świecie pozbawionym trwałych reguł? To niezakłócony rytm dni i nocy był gwarantem wszelkiego ładu. Słońce zaś jego miernikiem. Dopóki ono świeci, nic nam nie grozi.
Dlaczego? Bo Słońce jest zawsze. Nawet w nocy. Wędruje wtedy w odwrotnym kierunku z zachodu na wschód przez podziemną krainę zmarłych – jak wierzyli Egipcjanie. Grecy z kolei opowiadali, że gdy rydwan Heliosa dociera do zachodniego horyzontu, promienny bóg razem ze swoim zaprzęgiem kryje się w ogromnej czarze. Jest ona jak okręt, który wody okalającego świat oceanu niosą nocą znów na wschód, aby bóg mógł rankiem ponownie wyruszyć na swoją wędrówkę.
Tylko zaćmienia burzyły ten rytm i wzbudzały lęk. To jednak punkt widzenia mieszkańców słonecznego południa. Nam, ludom Północy – ponurej krainy, w której czasem przez pół roku słońca nie widać – zaćmienia nie są aż tak straszne.
Nieskalane
Dwóch braci ze zbrukanego licznymi zbrodniami rodu prowadziło bezwzględną walkę o tron Myken. W apogeum konfliktu Atreus zabił synów Tiestesa i podstępnie podał ojcu do zjedzenia ciała jego dzieci. Okrucieństwo i zwyrodnienie gatunku ludzkiego osiągnęło apogeum… i wtedy raz jeden w dziejach wszechświata promienny Helios zawrócił swój rydwan i pognał rumaki ku wschodowi, choć dzień dopiero się zaczynał. Uczynił tak, aby promienie Słońca nie padły na skalany straszną zbrodnią świat.
Stoi za tym antyczna teoria optyki. Starożytni (nawet wielki Arystoteles) wierzyli, że proces patrzenia polega na tym, iż coś jakby „drobinki” wychodzące z oka obserwatora spotykają się z „drobinkami” wychodzącymi z oglądanego przedmiotu. Miało to poważne implikacje: czy bowiem czyste słoneczne bóstwo może bez zmazy oglądać zbrodnie i występki? Wątpliwości te przejęli chrześcijańscy teolodzy, którzy z powagą zastanawiali się, czy widzący wszystko Bóg patrzy również na łajno?!
Tego typu spekulacje wykorzystywano u schyłku antyku w religijnym konflikcie. Gdy w 394 r. chrześcijański cesarz Teodozjusz podczas wywołanych burzą ciemności pokonał armię sympatyzującego z poganami konkurenta, poganie orzekli, że to samo Słońce skryło za chmurami swoją twarz, aby nie skalać oblicza widokiem triumfu bezbożników. W ten sposób miała zacząć się era mroków średniowiecza.
Słońce filozofów
W siódmej księdze Państwa Platon porównał fizyczny świat do ciemnej jaskini, w której siedzą skuci kajdanami więźniowie i obserwują cienie na ścianie, biorąc je za autentyczne przedmioty. Tymczasem prawdziwy świat znajduje się na zewnątrz, skąpany w świetle słońca. Jest ono obrazem Dobra i Piękna, Absolutu. To dzięki jego światłu prawdziwe rzeczy odbijają się w naszej jaskini w postaci cieni na ścianie.
Mało? Ale inaczej tkwilibyśmy w całkowitym mroku, nie widząc zupełnie nic. A tak przynajmniej niektórzy z nas mogą pojąć swój stan, zrzucić kajdany i wyjść na prawdziwy świat oglądać i kontemplować Prawdę. Niektórzy spośród tych wybrańców powrócą – w poczuciu misji – do jaskini, aby uświadamiać więźniom, że tkwią w błędzie, że powinni się wyzwolić z krępujących ich oków. Większość „jaskiniowców” nie da jednak temu wiary, bo są pewni, że jedyną rzeczywistością są cienie na ścianie. Mało tego, uznają tych, którzy twierdzą inaczej, za wrogów, szaleńców, wywrotowców, heretyków, bluźnierców…
Smutny los Sokratesa, skazanego na śmierć przez ateński sąd za bezbożność i „psucie młodzieży”, najlepiej pokazuje, że nie są to tylko teoretyczne dywagacje. Każda epoka, każdy czas ma swoich misjonarzy światła i swoich zatwardziałych „kajdaniarzy” wpatrzonych w ścianę „jaskini”. Czy dziś taką ścianą nie jest smartfon?
Oko świata
Koniec III w. n.e.: potężne Cesarstwo Rzymskie powoli wychodzi z mrocznego okresu walk pomiędzy kolejnymi pretendentami do władzy. Pierwsi poczuli to na swojej skórze wschodni wrogowie imperium. W 283 r. cesarz Karus rozbił armię perską i zdobył stołeczny Ktezyfont. Rychło jednak sam zginął w tajemniczych okolicznościach, gdy podczas burzy piorun trafił w jego namiot. Syn i następca Karusa, Numerianus, zaczął odwrót, podczas którego nabawił się choroby oczu i dlatego był niesiony w zamkniętej lektyce. Jego orszak przemierzył Mezopotamię, Syrię i Azję Mniejszą.
Nagle, już nad brzegiem morza Marmara, gdy szykowano się do przeprawy do Europy, fetor rozkładających się zwłok wskazał, że cesarz od dawna nie żyje. W armii wybuchł bunt. Szukano winnych tej śmierci. Do władcy dostęp miał jego teść i prefekt pretorianów w jednej osobie – Aper, a także dowódca straży przybocznej – Dioklecjan. Obu wyciągnięto przed front wojsk i zapytano, kto zabił Numerianusa. Pierwszy zabrał głos Dioklecjan, skierował ku Słońcu miecz i biorąc je na świadka, powiedział, że cesarza zgładził Aper, po czym… zabił go, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. Wobec tego wojsko proklamowało Dioklecjana cesarzem. Jego długie panowanie (284–305), liczne triumfy oraz rozległe reformy nadały nowy kształt późnoantycznemu Rzymowi.
Można by jednak zaryzykować tezę, że tron zawdzięczał Słońcu. Sens i moc przysięgi Dioklecjana można zrozumieć tylko przez pryzmat antycznej koncepcji Słońca jako „oka prawdy” – świadka, który widzi nasze czyny, zamiary, intencje, nawet ludzką duszę. Ten, kto łamie tak dane słowo, nie jest godzien żyć pod promieniami światła.
Sol Invictus
Dla ludzi antyku potęga Słońca była czymś niezmierzonym. Rozpraszało mrok, który kojarzył się ze śmiercią i wszelkim innym złem. W ikonografii ukazywano słoneczne bóstwo na rydwanie lub tronie, z promienną koroną na skroniach, biczem służącym do popędzania koni i długim berłem zakończonym płonącą pochodnią. Szczególnie ważny był bat, ponieważ Helios odganiał nim również demony nocy i ciemności. Była to magiczna broń. Słoneczny bóg nie był więc bóstwem miłości i pokoju.
Jego bojowy aspekt uległ wzmocnieniu w czasach Imperium Rzymskiego. Wtedy greckiego Heliosa utożsamiono ze starym wojowniczym bóstwem italskich Sabinów – Sol. Za cesarstwa stało się ono Słońcem Niezwyciężonym (łac. Sol Invictus), ulubionym przez wojskowych cesarzy drugiej połowy III w. Czcili oni tego boga jako symbol triumfu światła Wiecznego Miasta nad okalającymi go mrokami barbarzyństwa. Barbarzyństwa rozumianego również przenośnie jako obszar ciemnoty, zacofania, zabobonu i głupoty. Odnosiło się to także do tych „barbarzyńców”, którzy żyli w granicach państwa rzymskiego, np. chrześcijan. Ich religię postrzegano jako przynależną do sfery mroku i ciemności.
Do solarnej ideologii odwoływali się więc chętnie cesarze prześladowcy. Gdy w początkach IV w. Konstantyn Wielki nawrócił się na chrześcijaństwo, wyrzekł się Sol Invictus, które to bóstwo początkowo było mu bardzo bliskie. Jednocześnie wiele solarnych aspektów nadano Bogu i Chrystusowi. Nawet Boże Narodzenie święcimy 25 grudnia, ponieważ był to ważny astronomicznie i symboliczny dzień narodzin nowego Słońca, w którym czczono Sol Invictus. Tak to nowa religia weszła w nieco znoszone buty starej.