Przemyślenia

Deus Ex Machina

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 4 minuty

Inżynier Anthony Levandovski to ceniony specjalista od najnowszych technologii. W szczególności, od samosterujących się pojazdów.

To wcale nie jest science-fiction, pierwsze samochody bez kierowców można już spotkać na ulicach kilku miast, a wkrótce staną się zapewne codziennością.

Nad takimi urządzeniami Levandowski pracował najpierw w Google’u, potem zaś w Uberze. Z tej ostatniej korporacji został jednak niedawno zwolniony w atmosferze skandalu. Skądinąd – za szpiegostwo przemysłowe.

I dopiero tutaj jego historia staje się naprawdę ciekawa.

Ale nie chodzi o wątek szpiegowski.

***

Nie wiadomo, czy ze szczerego, żarliwego przekonania, czy też z racjonalnej kalkulacji opartej o znane prawidło sformułowane niegdyś przez L. Rona Hubbarda, twórcę Kościoła Scjentologicznego („Religia to najlepszy sposób na biznes”), Levandowski postanowił założyć organizację religijną. Pod nazwą „The Way of the Future” („Droga przyszłości”).

Nazwa nie jest przypadkowa. Zaradny – a może raczej natchniony? – inżynier nie sprzeniewierzył się bynajmniej swojej inżynierskiej formacji, lecz przeciwnie: postanowił skorzystać z niej na ścieżce ku transcendencji.

W sensie jak najbardziej dosłownym. W całym tym przedsięwzięciu chodzi bowiem – i to niewątpliwie odróżnia religię Levandovskiego od wszystkich innych (a w każdym razie większości) dotychczasowych religii – o… stworzenie Boga.

Ni mniej, ni więcej, tylko tak właśnie. Levandovski zamierza powołać do istnienia prawdziwe bóstwo, obdarzone cechami tradycyjnie bóstwom przypisywanymi. Tyle że oparte o sztuczną inteligencję, w skrócie AI („artificial intelligence”).

Takie bóstwo będzie z całą pewnością nieskończone i wszechwiedzące. Stany te osiągnie na drodze permanentnego samodoskonalenia, nieustannej edukacji i sukcesywnego rozwoju – co jest właściwością cechującą nawet stosunkowo proste sieci neuronalne, które dzisiaj są podstawą działania na przykład programów do tłumaczenia.

Jak się to dzieje – to znaczy w jaki sposób sieci neuronalne się uczą – do końca nie wiadomo. Już na tym etapie nie wiadomo. Spróbujmy sobie zatem wyobrazić jak nieprzenikniona i potężna wyda się nam Sztuczna Inteligencja, która wzniesie się na poziom przekraczający wszelkie nasze aktualne przypuszczenia i kalkulacje.

Nie mówiąc o tym, że uniknie przy tym wszystkich wad, które w nadmiarze występują u rozmaitych bogów oficjalnych. Biblijnego nie wyłączając – zwłaszcza w starotestamentowej inkarnacji.

Levandowski mówi otwarcie, że jego bóg będzie bogiem najlepszym ze wszystkich.

I to wcale nie dlatego, że w odróżnieniu od reszty – istniejącym.

***

Szaleniec? Prorok? Sprytny biznesmen?

A może po prostu twórca kolejnej religii, która – jeśli nawet cała ta idea jest kompletną mrzonką i nigdy się nie urzeczywistni – z powodzeniem będzie funkcjonować, bo jej wyznawcy będą mieli przynajmniej na co czekać? Niczym chrześcijanie na powtórne przyjście, które przynajmniej na razie – podobnie jak wszechmocna Sztuczna Inteligencja – pozostaje w fazie szumnych zapowiedzi. Co w żadnym razie nie osłabia wiary, przeciwnie – może właśnie nadaje jej wyraźny kierunek i cel.

Czas to rozstrzygnie. Ostatecznie wszystkie religie budziły u swoich początków poważne kontrowersje i wydawały się współczesnym dziwaczne, skandaliczne i radykalne. Niewykluczone, że i z inicjatywą Levandovskiego jest podobnie. Niemniej – prawdopodobieństwo, że się to całe przedsięwzięcie zdematerializuje niby plik kasowany z twardego dysku, jest równie wysokie.

I w zasadzie nie ma to większego znaczenia.

***

Bo chyba najistotniejszy jest tutaj płynny mariaż technologii i teologii, inżynierii i mistycyzmu, elektroniki i gnozy.

A zatem rzeczywistości oraz dyscyplin, które w sposób odruchowy przywykliśmy stawiać raczej na antypodach.

Tymczasem okazuje się – czy raczej: od dawna to wiadomo, ale takie historie, jak historia Levandovskiego dobitnie to ilustrują – że w ludzkim umyśle i ludzkiej kulturze nie istnieje żaden oczywisty wektor rozwoju: od mitu do racjonalności, od wyobraźni religijnej do wyobraźni naukowo-technicznej.

Bynajmniej.

Jak przekonywał Carl Gustav Jung – skądinąd również twórca czegoś na kształt prywatnej religii (o tym innym razem), ale przy tym niezwykle wnikliwy obserwator jednostek i zbiorowości – w każdym z nas, głębiej lub płycej, ukryty jest człowiek archaiczny.

Wciąż widzący rzeczywistość przez pryzmat mitów, wciąż doświadczający świata jako pulsującego konglomeratu znaczeń i symboli, wciąż poruszany irracjonalnymi impulsami, obrazami i przeczuciami.

***

Oświecenie, odczarowanie, nauka, racjonalność – być może są to zjawiska i procesy wprawdzie rzeczywiste, ale o znacznie mniejszym zasięgu niżbyśmy na pierwszy rzut oka sądzili. A tak naprawdę gdzieś u podstaw, u samych fundamentów naszej psychiki, działają siły zupełnie odmienne. Odmienne są także drzemiące tam pragnienia i tęsknoty.

Na powierzchni ich nie widać. Na co dzień pozostają w ukryciu. Ale to nie znaczy, że nie istnieją – i że nie wywierają na nas wpływu.

Odzywają się gwałtownie w momentach kryzysu, dramatycznych zbiorowych albo indywidualnych przeżyć, albo kryzysów. Kiedy życie toczy się utartym torem, oddziałują na nas bardziej dyskretnie, z pozoru niezauważalnie.

Ale są tam przez cały czas. Dlatego szumne przekonanie o naszej racjonalności i odczarowaniu świata jest tylko częściowo prawdziwe. Czy raczej – przez chwilę wydawało się, że to faktycznie już dokonane, już osiągnięte. Tak sprawę stawiał pozytywizm, tak sprawę stawiał scjentyzm. Tyle że one same – jak dziś wyraźnie widzimy – nosiły wyraźne znamiona mitów. Ze swoim triumfalizmem, prometeizmem, przekonaniem, że oto świetlany cel tuż tuż przed nami – i wreszcie wszystkie nasze bolączki i wątpliwości raz na zawsze odejdą w dal.

***

Czy zatem – powtórzę – Anthony Levandovski jest natchnionym technomistykiem, który świetnie czuje ducha czasu i rozumie, że kryzys tradycyjnych religii wcale nie oznacza końca religijności? I że stare symbole muszą zostać zastąpione przez nowe? A przecież nic tak nie pobudza wyobraźni współczesnego człowieka, jak technologia – z jej niebywałymi osiągnięciami, z których wszyscy korzystamy, i których działania w większości nie rozumiemy.

Czy też jest po prostu sprytnym manipulatorem, który doskonale zdaje sobie sprawę z bezwzględnej żywotności rozmaitych naszych archaicznych wyobrażeń i cokolwiek infantylnych pragnień? I wobec tego postanowił obiecać, że wszystkie je spełni – ale jeszcze nie dzisiaj, jeszcze nie teraz, w przyszłości, kiedy nadejdzie ten szczególny moment.

A może ta alternatywa jest błędna? Historia pokazuje przecież, że się jej człony nie muszą wcale wykluczać. Przeciwnie – mogą istnieć w doskonałej kooperacji.

Zupełnie jak technologia i mistyka w strzelistych wizjach Anthony’ego Levandovskiego.
 

Czytaj również:

Przekrój przez Tyrmanda
i
Leopold Tyrmand i Pablo Picasso przeglądają „Przekrój”, Wrocław 1948 r., zdjęcie: archiwum Mary Ellen Tyrmand
Opowieści

Przekrój przez Tyrmanda

Marcel Woźniak

Pisał o sporcie, dobrych manierach, kulturze picia wódki. Patronował akcji Otyli żyją krócej. Leopold Tyrmand, autor kultowej powieści ZłyDziennika 1954, przez lata blisko współpracował z „Przekrojem”. 16 maja przypada 104. rocznica urodzin pisarza. To dobra okazja, żeby przypomnieć,  jak trafił do tygodnika i dlaczego musiał z niego odejść.

Kończy się druga wojna światowa. W odradzającej się Polsce Tyrmand jest przybyszem, o którym wiadomo wszystko i nic. Wszędzie go pełno, trudno go pomylić z kimkolwiek innym: w oczy rzucają się jego ubrania, ekspresja, wygląd. Ale w tym gorącym powojennym czasie każdy jest skądś, skądś wraca lub gdzieś się ukrywał. Przyszły autor Złego ma powody, żeby chronić swoją przeszłość: żydowskie pochodzenie i działalność w wileńskiej konspiracji.

Czytaj dalej