Meru w Indiach, Garizim w Palestynie, Haraberezaiti w Iranie, Biełucha w Rosji, Kunlun w Chinach – co łączy te góry? Sacrum. Tu zaczyna się świat.
Góra Meru – według hinduistycznej i buddyjskiej kosmogonii – wznosi się w samym środku wszechświata na wysokości 84 tys. yojana (jednostka miary w starożytnych Indiach) nad ziemią i tyle samo w głąb ziemi. W obwodzie liczy 252 tys. yojana. Jedna yojana to około 12–15 km. Można policzyć, że obwód Meru wynosi ponad 4 mln kilometrów. Planeta Ziemia ze swoimi 40 000 km obwodu wydaje się śmiesznie mała, nieistotna, trybik w maszynie wszechświata. Ośnieżone wierzchołki Meru sięgają nieba i je podtrzymują. Inaczej sklepienie niebieskie runęłoby na ziemię, pochłonęło jej ludzkich i nie tylko ludzkich mieszkańców. Co za odpowiedzialność – tak dźwigać świat od początku czasu, w dodatku bezterminowo, zauważy ktoś słusznie.
Zbocza Meru zawsze skąpane są w słońcu. Rosną na nich trawy i dorodne krzewy, między którymi spływają strumienie o krystalicznie czystej wodzie. Najwyższe partie góry pokryte są drogocennymi klejnotami: złotem, srebrem, rubinami, lazurytami. Tam wznoszą się pałace zamieszkane przez bogów, asurów, gandharwów i nagów. Boskie istoty spacerują po gajach, nasłuchują śpiewu ptaków, wdają się w niezobowiązujące romanse i dworskie intrygi.
Pewnego razu do bogów dotarło, że mogą się zestarzeć, a starość to wstęp do śmierci. Nie chcieli jej tu, w środku świata, na szczycie kosmicznej góry. Wisznu poradził bogom, żeby wydobyli amritę, napój nieśmiertelności, z Wielkiego Oceanu. Jak? Przecież to proste: ubijając ocean. Ubijaczką niech będzie góra Meru. Bogowie ubili więc ocean, z którego wyłonił się świat. Meru już zawsze będzie jego środkiem.
Zobacz także: Ściana cieni na vod.mdag.pl
Kosmiczna autostrada
Co mówi mit o górze Meru? I dziesiątki innych mitów kosmogonicznych? Oto świat. Dzieli się on na trzy sfery: świat górny, ziemię, świat dolny. Pierwszy zamieszkują bogowie – niebiańskie istoty raczej zdystansowane wobec spraw ludzkich. To Rajski Ogród Bezczasowej Jedności – pisze w Potędze mitu Joseph Campbell – gdzie nie istnieją czas ani popularne w ziemskim świecie dwoistości: męskie–żeńskie, dobro–zło, ciemność–jasność, cisza–hałas. W drugim świecie żyją ludzie – zdani na łaskę i niełaskę bogów, wypędzeni z Ogrodu, a zatem dotknięci skazą czasu, istoty o krótkim terminie przydatności. Trzeci poziom organizacji świata to kraina umarłych, obszar zaświatowego chaosu i zarazem zaprzeczenie uporządkowanej ludzkiej ekumeny, domena ciemności. Dopełnieniem kosmicznej topografii jest oś świata zapewniająca łączność między niebem, ziemią a światem dolnym. Teraz czas na ćwiczenie z wyobraźni: oś rozcina poziomy kosmiczne, musi więc powstać jakiś otwór. Po co? Żeby bogowie mogli nim schodzić na ziemię, zmarli wędrować do zaświatów, szamani podczas podróży ekstatycznych zstępować do nieba lub piekła. Kosmiczna autostrada, na której zawsze panuje duży ruch.
W mitach i legendach symbolicznym wyobrażeniem osi świata jest często góra. Także drzewo kosmiczne, arbor mundi, słup, pnącze, drabina, schody, filar, kolumna. Niezależnie od symbolicznego przedstawienia sens środka świata pozostaje ten sam. Jest to miejsce hierofanii – objawienia się świętości, wtargnięcia sacrum w profanum. Przestrzeń przestaje być jednorodna, neutralna, względna – pisze Mircea Eliade w książce Sacrum, mit, historia. Hierofania sprawia, że pojawiają się w niej „rozdarcia”; następuje otwarcie ku górze, czyli do świata boskiego, i ku dołowi – do świata podziemnego. Tak powstaje wspomniana już łączność między trzema poziomami kosmicznymi. Co to oznacza dla człowieka? „Objawienie się świętego obszaru pozwala na uzyskanie »punktu stałego«, zorientowanie się w chaotycznej jednorodności, »ustanowienie świata« i pozwala żyć naprawdę, życiem rzeczywistym” – zaznacza Eliade w Sacrum. Takie doświadczenie niejednorodności przestrzeni jest przywilejem człowieka religijnego, a konkretnie żyjącego w społecznościach tradycyjnych opartych na trójdzielnej wizji świata. Eliade upiera się jednak, że świeckiego człowieka też pociąga, choć w zawoalowany sposób, „życie rzeczywiste”. Pragnie być jak najbliżej centrum i doświadczać przestrzeni jakościowo różnych. Tropi więc axis mundi. W górach i na nizinach. Czasem próbuje samodzielnie ustanowić środek świata, na miarę swoich możliwości.
Zobacz także: Stroiciel Himalajów na vod.mdag.pl
Wysoko, gdzie nie sięga oko
Chaos–kosmos, świat–nie-świat, obcość–swojskość to podstawowe kategorie doświadczania przestrzeni w kulturze symbolicznej. Wyznacza je środek świata, m.in. nasza bohaterka, czyli góra kosmiczna, mityczny pierwowzór świętych gór. Takich jak Garizim w Autonomii Palestyńskiej. To święta góra dla Samarytan, grupy etnicznej liczącej obecnie niewiele ponad 700 osób, które są potomkami mieszkańców starożytnej Samarii oraz imigrantów z Mezopotamii. W Starym Testamencie Garizim jest opisywana jako „pępek ziemi”. Tu, według Samarytan, Abraham chciał złożyć Bogu w ofierze swojego syna Izaaka, to tu, a nie w Jerozolimie, miała znajdować się Pierwsza Świątynia z Arką Przymierza. Garizim sięga wierzchołkiem nieba, stanowi najwyższy punkt na mapie świata. Może więc kraj, który otacza górę, też jest najwyższy? Może również najlepszy ze wszystkich? Czy to przypadek, że Palestyna nie została zalana przez biblijny potop?
Albo Golgota. Zgodnie z tradycją chrześcijańską znajduje się ona w środku świata, stanowi szczyt góry kosmicznej i zarazem miejsce, gdzie został stworzony i pochowany Adam. Pierwszy człowiek stąd wyszedł i tu wrócił. To wyjątkowe miejsce, a my, jeśli żyjemy tuż obok, grzejemy się w cieple sacrum.
Z ziemskiej dziury szybko w góry!
W góry Parnasu ciągnęły nieprzebrane tłumy po choćby lichy znak od bogów. Jechano tu z najdalszych zakątków Grecji, nawet z wysepek rozsianych po Morzu Śródziemnym, z Macedonii, Egiptu, Italii. Pątnicy nieśli bogom podarki, troski i nadzieje. Niepewni sukcesu wyprawy. Ostatni, górzysty odcinek pokonywali pieszo. Wreszcie jest, otoczona gajem, u podnóża dwóch czerwonych skał – świątynia Apollina, a w niej wyrocznia delficka, najsłynniejsza w helleńskim świecie. W najważniejszym miejscu świątyni, adytonie, siadała na trójnogu Pytia w aureoli duszących wyziewów. Zaglądała w przyszłość pielgrzymów: z kim mają się żenić, jaki zawód wybrać, gdzie szukać skarbu, jak przegnać chorobę, czy wszcząć wojnę z krajem po sąsiedzku. Umiejscowienie wyroczni delfickiej, i wielu innych podobnych, właśnie w górach nie było przypadkowe. W świątyni Apollina znajdował się omfalos – kamień, który dla starożytnych Greków stanowił pępek świata, a zarazem medium umożliwiające kontakt z bogami. W kulturach tradycyjnych wierzono, że w górach możliwe jest otwarcie na kontakt z zaświatami. To obszar wyjęty spod ludzkich praw, gdzie panują chaos i dzikość. Nie ma ładu ani prostych dróg. Jest obco i niebezpiecznie. Widzimy zatem, że góry są obszarem nacechowanym sacrum, z czego wynika kolejne przekonanie – o skuteczności podejmowanych praktyk wróżebnych czerpiących z pierwotnej mocy.
Góry są często przedstawiane jako pustkowie. Przeciwieństwo ekumeny. Tu nie mają zastosowania reguły taksonomiczne charakteryzujące świat śmiertelników. Dlatego kandydat na szamana wspinał się często na świętą górę podczas podróży inicjacyjnej, co miało być wędrówką do środka świata. W górskim pustkowiu wchodził w stan symbolicznej śmierci, by następnie narodzić się na nowo, a wszystko to z zachowaniem rytualnego reżimu, w oparach oczyszczającego dymu i po długim poście. Doświadczenie głębokiej, autentycznej samotności, skupienia i wglądu w siebie to nie tylko przywilej aspirujących szamanów. Wielu bohaterów i bohaterek kultury wyrusza w góry przed podjęciem ważnej decyzji w przełomowym momencie swojego życia. Pragnie zdobyć wiedzę, uszczknąć mocy Tamtego Świata – wyjaśnia folklorysta prof. Piotr Kowalski w książce Kultura magiczna. Omen, przesąd, znaczenie. Jak bohaterowie debiutanckiej powieści Olgi Tokarczuk Podróż ludzi Księgi, którzy wyprawiają się na metaforyczne obrzeża mapy, tam, dokąd nie sięga siatka geograficzna. Ku hiszpańskim Pirenejom, górom Serra del Cadí. Do Uterus Mundi, wielkiego wąwozu o stromych brzegach. Na jego dnie, w asyście łopianów, powojów i wybujałych krzewów, stoi opuszczony klasztor, w którym została ukryta Księga. Czym ona jest? Mądrością? Poznaniem? Podróż przez góry mnoży pytania, ale dotarcie do celu wcale nie przynosi odpowiedzi.
Dodatkowo taka podróż przez góry wiąże się z rozmaitymi niebezpieczeństwami, co wynika z dwoistego charakteru gór. Z jednej strony są one miejscem epifanii, czyli manifestuje się w nich boska obecność – raczej dla człowieka krzepiąca, jeśli obchodzić się z nią w sposób rytualny, za pośrednictwem kapłana, przy użyciu odpowiednich mediatorów: dymu, maku czy alkoholu. Z drugiej strony góry chętnie zamieszkują postacie demoniczne. W Karpatach aż roi się od boginek, strzyg i latawców. Młodych pasterzy uwodzą roznegliżowane wiły. Na górskich stokach grasują złośliwe sibiele i siwilije, słowiańskie demony. Według dawnych podań bywają takie dni w roku, kiedy demony są szczególnie aktywne. W sobótkę miały otwierać się góry; wierzono, że z ich wnętrz wychodzą trolle i duchy. Tańczyły wtedy bez opamiętania, szaleńczo bawiły się aż do świtu. Wyprawa w góry w ten rozedrgany czas oznaczała pewne kłopoty: chorobę, nieszczęście, może nawet śmierć.
W tradycyjnych wierzeniach często też pojawia się motyw antygóry, inaczej „łysej góry” – pochylonej ku dołowi, otwierającej drogę do świata podziemnego zamieszkiwanego przez bóstwa chtoniczne. Antygóra jest pozbawiona życia, ciemna, atrakcyjna tylko dla czarownic.
Utopia u podnóża Biełuchy
Natomiast góra Biełucha położona na południowych krańcach Republiki Ałtaju, w paśmie Gór Katuńskich, przy granicy z Kazachstanem, jest jasna i pełna życia. To najwyższy szczyt Syberii (4506 m n.p.m.), o którego zdobyciu marzy wielu alpinistów, choć nielicznym udaje się ten cel osiągnąć. Przeszkodą są huraganowe wiatry, temperatura spadająca poniżej –50°C, masy śniegu, zagrożenie lawinowe, szczeliny lodowcowe. Miejscowi szamani powiedzieliby jednak, że to nadprzyrodzone siły nie dopuszczają śmiałków do Biełuchy. Może potrzebny jest odpowiedni stopień wtajemniczenia? W końcu to święta góra, siedziba potężnych duchów, brama do wyższego świata.
Rerichowcy pewnie przyznaliby szamanom rację i dodali jeszcze, że to niezwykle silne centrum energetyczne, z którym lepiej nie igrać, ale dobrze ulokować się w pobliżu. Tak zwany ruch rerichowski tworzą zwolennicy Nikołaja Roericha – malarza, pisarza, podróżnika, teozofa. W pewnym sensie jest on duchowym ojcem New Age, choć nie można zapominać o duchowej matce – jego żonie Jelenie Roerich, zwykle pozostającej w cieniu natchnionego męża. Małżeństwo stworzyło system religijno-filozoficzny pod nazwą Agni Joga, określany też jako Żywa Etyka, niekiedy Nauka Życia. To synkretyzm pełną gębą. Buddyzm, hinduizm, zachodnie tradycje ezoteryczne, rosyjski kosmizm, teozofia, a wszystko to podlane sosem teorii naukowych i paranaukowych. Roerichowie podróżowali w latach 1923–1928 po Azji: Indiach, Tybecie, Indonezji, Sri Lance. Dotarli też do podnóży Biełuchy, gdzie spędzili trzy dni, zachwycając się jej „kosmiczną aurą”.
Rerichowcy oraz ich sympatycy twierdzą, że okolice Biełuchy to mityczne Białowodzie. Podobnie uważali staroobrzędowcy, którzy przed reformami Nikona w połowie XVII w. uciekli w góry Ałtaju. Do krainy sprawiedliwości i wolności. Dokąd nie sięgają macki opresyjnego państwa. Nie ma tu konfliktów ani cierpienia. Są natomiast bujna roślinność i urodzajne gleby. Mleko i miód. I szczęśliwi ludzie – oczywiście wybrańcy. Byle kto nie ma wstępu do Białowodzia, chociaż wielu próbuje. Na utopię trzeba sobie duchowo zasłużyć. Być jak Roerich. Dziś pod Biełuchę co chwila przybywają wyznawcy rozmaitych nurtów New Age, by naładować swoje czakry, „rozwiązywać konflikty karmiczne i wyzwalać ród od negatywnych programów” (cytat z oferty turystyki duchowej), a może nawet osiągnąć oświecenie. Niektórzy osiedlają się tu na stałe. W Dolinie Ujmońskiej, głównie we wsi Werchnij Ujmon i okolicach, żyją przedstawiciele około 20 sekt, od rerichowców przez anastazjowców po krysznaitów. Wiele ich dzieli, łączy jedno: chcą być jak najbliżej Biełuchy, świętej góry. Można powiedzieć: odszczepieńcy, duchowa szarlataneria, margines. Można też pójść tropem Eliadego i spojrzeć na to zjawisko z wyrozumiałością – jak na współczesną realizację mitu o tęsknocie za rajem, za Rajskim Ogrodem Bezczasowej Jedności, gdzie wszystko było jeszcze możliwe. To opowieść o pragnieniu, by znaleźć się jak najbliżej centrum świata i zyskać stały punkt oparcia.
Czyja jest święta góra?
Uluru jest nośnym symbolem – czerwony monolit to Australia, Australia to czerwony monolit. Dla plemienia Anangu Uluru nie jest jednak turystyczną ikoną, lecz ich świętą, centralną górą. Można na nią wejść tylko podczas ceremonii inicjacyjnych. Rekreacja wykluczona, z czym oczywiście przez dekady nie zgadzali się turyści masowo szturmujący skałę. Aż 26 października 2019 r. powiedziano: dość. W życie wszedł zakaz wspinaczki na Uluru – dokładnie w 34. rocznicę oficjalnego zwrócenia zarządu nad terenem wokół skały jego pierwotnym właścicielom, Anangu. „Uluru to nie park rozrywki, nie Disneyland” – powtarzali w mediach członkowie plemienia.
Rzeczywiście, skałę traktowano jako popularne miejsce piknikowe. Na szczycie porozrzucane były śmieci, fruwały skrawki papieru toaletowego. Czasem dochodziło do skandali. Pewna striptizerka zrobiła na szczycie show, a gdy ją zatrzymano i zagrożono wysoką karą pieniężną oraz deportacją, tłumaczyła, że poprzez striptiz chciała oddać hołd tutejszej spektakularnej przyrodzie i lokalnym mieszkańcom, którzy w nagości nie widzą niczego zdrożnego. Nieco więcej pokory miał w sobie reżyser Brian Trenchard-Smith. Oficjalnie przeprosił plemię Anangu za to, że w 1975 r. kręcił na Uluru sceny walk kung-fu do filmu The Man from Hong Kong. Członkowie plemienia podkreślali też, że czują się odpowiedzialni za turystów, w końcu są oni gośćmi na ich terenie. A goście czasem giną podczas wspinaczki, często doznają kontuzji, trzeba organizować akcje ratunkowe. Anangu czują też odpowiedzialność za Uluru – to ich kulturowe dziedzictwo. Zgodnie z Tjukurpa, przekazywanym ustnie zbiorem zasad rządzących światem plemienia, jest ona darem od bogów; powstała, zanim jeszcze na świecie pojawił się czas. Teraz skała jest zadeptywana, wchodzenie na nią pogłębia jej erozję. Nie można dłużej na to pozwalać.
Przed wprowadzeniem zakazu wspinaczki Park Narodowy Uluru-Kata Tjuta przeżywał oblężenie. Turyści chcieli po raz ostatni wejść na szczyt. Byli wśród nich tacy, którzy za punkt honoru postawili sobie, by zapisać się w historii jako ostatni turyści na Uluru. Konflikt wokół skały – wielu sprzeciwiało się zakazowi wspinaczki – odsłonił dwie istotne kwestie. Po pierwsze, święte góry, góry kosmiczne to nie pokryta kurzem antropologiczna ciekawostka, lecz dla wielu społeczności żywy symbol i aktualny punkt odniesienia. Patrzę na Uluru i wiem, kim i po co jestem. Po drugie, w dyskusji o zakazie wspinaczki pojawiły się głosy – co prawda mniej liczne – białych Australijczyków: żyjemy tu od pięciu, sześciu, siedmiu pokoleń, Uluru to też nasze dziedzictwo kulturowe, część naszego świata, dlaczego zabraniacie nam w nim być? To rodzi kolejne pytania: czyja jest dziś święta góra? Do kogo należy środek świata? Czy mam prawo do axis mundi – wytworu innej niż moja kultury?
Przejmujące dokumenty o wyprawach w wysokie góry Stroiciel Himalajów oraz Ściana cieni można obejrzeć na całorocznej platformie VOD.MDAG.PL festiwalu dokumentalnego Millennium Docs Against Gravity, gdzie prezentowane są dokumenty i fabularne kino art-housowe. Kliknij: Stroiciel Himalajów lub Ściana cieni. Polecamy!