Latem 1973 r. filozof Ervin László poczuł się zmęczony. Uznany za wybitnego myśliciela, skończył kolejny globalny projekt dla ONZ i choć wzywały go prestiżowe uniwersytety, wybrał zrujnowaną kaplicę porośniętą wysoką trawą.
Intuicja – ta sama, która ratowała mu życie i prowadziła do odkryć – podpowiedziała, że to dobre miejsce na rok odpoczynku. Ten rok trwa już blisko pół wieku, a toskański dom stał się dla niego idealnym miejscem do pogłębiania subtelnej relacji z wszechświatem.
Początek był jasny i szczęśliwy. Ervin dostał to imię ze względu na jego oryginalność. Takiego nie miał nikt w rodzinie ojca chłopca – węgierskiego producenta butów. Rok był 1933, interes rozwijał się dobrze. Ervin dorastał w przestronnym mieszkaniu w Budapeszcie, z widokiem na park i wspaniałą architekturę miasta. Uwielbiał muzykę. Mama była jego pierwszą nauczycielką gry na pianinie. Słabo czytał nuty – i tak miało pozostać – ale kiedy grał, to jakby żył muzyką, jakby znajdował się w innym świecie. Przesiadywał przy gramofonie. Szczególnie kochał Appassionatę Beethovena w wykonaniu Wilhelma Backhausa. Odtwarzał ją w kółko, bo „przenosiła go do krainy nieznanych cudów”. Postrzeganie muzyki jako wehikułu transportującego w inny wymiar w kontekście biografii Ervina Lászla jest zresztą trafione, bo jedna trajektoria istnienia to za mało dla opisania jego życia i filozofii. Z zapałem doskonalił własne wykonanie Appassionaty, aż mama zaprowadziła go do profesora Székelyego, znacznej figury w budapesztańskiej Akademii Muzycznej im. Ferenca Liszta. Po wysłuchaniu utworu stateczny profesor wykrzyknął: „Po prostu geniusz!”, a niezdziwiona mama skinęła głową. Wrócili do domu, ale odtąd już nic nie było tak samo. Zaczęło się życie genialnego pianisty.
Wirtuoz na salonach
Na widok pierwszego plakatu oznajmiającego jego koncert z Budapesztańską Orkiestrą Symfoniczną w 1942 r. dziewięcioletni Ervin popędził przez ulicę do słupa ogłoszeniowego i wywrócił się, a że przyjęte było, iż chłopcy występują w krótkich spodenkach, na scenie zjawił się z zabandażowanym kolanem. Niczego to nie umniejszyło. Ani owacji na stojąco, ani słodyczy nagrody – pudełka cukierków o smaku tropikalnym.
Z Backhausem spotkał