Kiedy wybucha bomba, a od iskry zapala się drzewo, nikt nie zwraca na nie uwagi. Pochłonięci własnymi ofiarami ludzie nie dostrzegają cierpienia innych stworzeń. Elif Shafak w swojej najnowszej książce odwraca role. Oddaje głos roślinom – to one piszą jej opowieść o migracji i pamięci, o końcu pewnego świata.
Historia ta jest zarazem mała i wielka. Dotyczy kilku osób, jednego drzewa i dwóch europejskich wysp. Ale jest również o nas wszystkich: ludziach, nietoperzach i komarach, o refleksyjnym milczeniu roślin, ich związkach z dżinami oraz o nieustannym ruchu, w którym wszystkie istoty na Ziemi łączą się na przekór licznym i krwawo rozgrywanym przez nas podziałom.
The Island of Missing Trees, nowa powieść tureckiej pisarki mieszkającej obecnie w kosmopolitycznym Londynie, to medytacja nad współistnieniem, a także jeden z pierwszych przykładów, jak etyka ekologiczna może zmieniać literaturę. Gdy liczni autorzy i autorki zapełniają narracyjne luki, pisząc wyczekiwane opowieści z punktu widzenia osób nieheteronormatywnych czy też nieopowiedziane dotąd herstorie, Elif Shafak idzie o krok dalej. Oddaje głos drzewu – rolę narratora i mędrca przejmuje w jej książce figowiec pospolity. Rośnie w londyńskim ogródku, ale jego pierwotne korzenie tkwią na Cyprze – wyspie podzielonej na dwie części: turecką i grecką, brutalnie rozkrojonej konfliktem, który przyniósł wiele ofiar, również w zwierzętach pozaludzkich i roślinach.
Był początek XXI w., nad brytyjską stolicę nadciągnęła nienaturalnie silna burza – jeden z pierwszych symptomów tego, co niewielu jeszcze nazywało kryzysem klimatycznym. Kostas, wdowiec samotnie wychowujący nastoletnią córkę Adę, sięgnął po łopatę. Musiał pogrzebać to drzewo. Dla jego dobra. Aby przetrwało atak zimna i wiatru, wykopał spory rów, zgiął pień i gałęzie, otulił i ukrył je pod warstwą gleby. Figowiec został tam, dopóki nie zrobiło się cieplej. Bezpiecznie schowana roślina nie przestała jednak odczuwać, co się dzieje dookoła, wciąż komunikowała się z otoczeniem. Wykorzystała także ten czas, by opowiedzieć swoją historię.
Podobnie jak Kostas figowiec urodził się na gorącej wyspie, zanim jeszcze ogarnął ją po drugiej wojnie światowej kolejny burzliwy konflikt. Drzewo rosło tam piękne i nieskrępowane. W jego cieniu dwóch kochających się potajemnie mężczyzn założyło Gospodę pod Figowcem – miejsce przyjazne wszystkim, którzy zajmowali przestrzeń „pomiędzy”, stronili od radykalizmów, nie mieścili się w konserwatywnych ramach społecznych. Właściciele nie mieli jednak szczęścia, skończyli na dnie ciemnej studni, ale ich życzliwość pozwoliła zakwitnąć innemu uczuciu. Na zapleczu gospody nastoletni Kostas zaczął się spotykać z ukochaną dziewczyną – Turczynką – i przekroczył tabu.
Ta miłość stała się śmiertelnie niebezpieczna. A ich rodziny, wcześniej zaprzyjaźnione, skłóciły się. Kochankowie zostali rozdzieleni – krewni nie wybaczyliby im zdrady. W tym samym czasie wyspę przecięto zasiekami i płotem, dzieląc ją między dwa państwa. Wybito nawet pewien pokojowo nastawiony gatunek ptaków gniazdujący po obu stronach nowej granicy. Rośliny przyswoiły sobie podziały, oplotły gałęziami drut kolczasty, zrosły się z barierą i zabliźniły ją w sobie. Ludzie nie dostrzegali ani ich milczącego cierpienia, ani większych, apokaliptycznych zmian. Aż do dnia, w którym z nieba spadły tysiące nietoperzy. W połowie lat 70. XX w. podczas ekstremalnie upalnych dni zaczęły na Cyprze umierać masowo. Nikt się zresztą nimi nie przejmował, dopóki nie zaczęły wydzielać nieznośnego fetoru. Lecz nawet wtedy niewielu zainteresowała przyczyna ich śmierci. Łatwiej było odwołać się do zabobonów, szukać winy w działaniach ciemnych mocy, niż dostrzec fakty.
Kostas okazał się wyjątkiem – ze współczuciem zakopał nietoperze i ustalił, że zabiło je to samo zjawisko, które wkrótce może zabić wszystkich. Odtąd rozmawiał z drzewami, przy nich czuł się lepiej niż wśród ludzi. Wiele lat później – na początku nowego stulecia – jego nastoletnia córka zacznie się wstydzić ojca, jego dziwactw, niewytłumaczalnej czułości wobec roślin. Będzie bowiem za wcześnie na nową etykę, to jeszcze nie czas Grety Thunberg. Na razie ludzie będą tylko wciąż narzekali na burze, nie szukając związku między działalnością człowieka a nagłymi ulewami.
W swojej opowieści, rozgrywanej w dwóch planach czasowych – w połowie lat 70. XX w. na Cyprze i 40 lat później w Anglii – Shafak zręcznie mieści najważniejsze sprawy współczesności i tematy, z którymi tak dobrze ją kojarzymy. Zakazana miłość triumfuje nad podziałami, nie poddaje im się także przyroda: rośnie i trwa z cierpliwością, niewzruszoną konsekwencją. Migracja okazuje się lejtmotywem planetarnego doświadczenia – w ruchu są tu wszyscy: przegnani nienawiścią ludzie, ptaki i owady zmuszone do ucieczki, by ratować swoje życie, a także rośliny – migrujące sezonowo i na skutek zmian klimatu, również politycznego. Snujący dla nas tę opowieść figowiec odniósł wojenne rany, częściowo spłonął na skutek wybuchu bomby, aż w końcu zainfekowany bakterią poddał się chorobie. Ale zanim umarł, Kostas obciął jedną z gałęzi, zabrał ze sobą do Londynu i tam zasadził. Jako świadectwo, najważniejszy dokument tożsamości, symboliczne i biologiczne łącze z własnymi korzeniami. W Londynie jednak obaj pozostali gośćmi, nawet jeśli solidnie zadomowionymi.
Shafak zmienia perspektywę nie tylko po to, by pokazać człowiekowi jego wpływ na los i cierpienie roślin czy zwierząt, chodzi o coś więcej. W The Island of Missing Trees jesteśmy jednymi z wielu bohaterów, w dodatku ludzkie życie nie kończy się wyłącznie na skutek działań innych ludzi. Najwięcej homo sapiens w dziejach, jak pisze autorka, umarło przecież z powodu zakażenia malarią przenoszoną przez maleńkie moskity, których powinniśmy bać się bardziej niż lwów i szarżujących nosorożców. Sami zresztą okazaliśmy się śmiercionośnymi komarami dla istot o wiele od nas potężniejszych.
Subtelnie wszywając nowe ustalenia naukowe w fałdy swej fabuły, pisarka ukazuje drzewo jako istotę myślącą i czującą, szuka języka dla przedstawienia inteligencji roślin, ukazania wszechstronnej i wyrafinowanej komunikacji, jakiej oddają się np. figowce oraz mrówki. Drzewo jest dobrym kandydatem na narratora zarówno ze względu na długość życia, jak i dlatego, że doskonale pamięta – samo jest opowieścią, w jego słojach zapisują się wiek, zdarzenia i traumy. Shafak potrafi tę nową dla ludzi wiedzę podać w sposób niepatetyczny, tak po prostu, jakbyśmy byli w dialogu z drzewami od zawsze. W tym łagodnym przyswajaniu odmiennej perspektywy i uświadamianiu pomaga jej doświadczenie – wychowała się wśród kobiet, które wierzyły w dżiny, znały moc rozmaitych roślin, były w nieustannym kontakcie z nieracjonalnym i nienamacalnym.
Mówiący do czytelnika figowiec jest łagodnym mędrcem, który niesie ze sobą życiowe prawdy oraz miłość. Z bólem przyjmuje ludzką obojętność, ten rutynowy brak czułości dla istot, które nie są puchatym psem albo gładkim w dotyku kotem. Żal mu naszej krótkowzroczności, braku zainteresowania. Być może jest to najciekawszy efekt zabiegu literackiego Shafak: zaproszenie do nowego okazywania miłości i czułości wobec świata – nie tylko tego, który nauczyliśmy się głaskać, ale także tego, z którym na wiele sposobów od zawsze współżyjemy. Dzielące nas granice są śmiertelnym zagrożeniem, pora rozbierać płoty i tulić się do drzew.
The Island of Missing Trees
Elif Shafak
Viking, Londyn 2021
Książka ukazała się po polsku w 2022 r.