Filmowy dziennik z podróży
Przemyślenia

Filmowy dziennik z podróży

Anna Wyrwik
Czyta się 3 minuty

„Jaki jest świat?” – pytają bohaterowie i twórcy filmu Daleka podróż za jeden uśmiech pokazywanego na 16. Festiwalu Filmowym Millennium Docs Against Gravity. Często wydaje się nam mały, bo skoro możemy w 9 godzin dolecieć do Ameryki, tego samego dnia polecieć na poranną kawę na placu św. Marka, a wieczorem wrócić tak, by zdążyć jeszcze na piwo do krakowskiej Alchemii, skoro pędzimy po autostradach 200, a pociągami 300–400 km/h, i skoro w kilkadziesiąt godzin możemy okrążyć glob, a w kilka dni odbyć podróż dookoła świata z przystankami na city breaki, to jakżeż świat może nie wydawać się mały? A przecież jest tak ogromny, z setkami kilometrów dróg, szos, traktów i ścieżek wzdłuż pustyń, stepów, lasów, pod wielkim wysokim niebem. Bezkres.

Gwendolin Weisser i Patrick Algaier – para z Niemiec, a dokładniej z Freiburga – wybrali się w podróż dookoła świata. Wyruszyli wiosną 2013 r. wyposażeni w dwa plecaki, ubrania i potrzebne rzeczy, śpiwory, namiot, kuchenkę oraz… plan, że ruszają na wschód i wrócą z zachodu. Nie mieli pojęcia, ile to potrwa, ale wiedzieli, że nie będą latać samolotem. Tak podróżowali przez 3 i pół roku autostopem przez Bałkany, Rosję, Azję Centralną, Iran, Pakistan, Indie, Nepal, Chiny, Mongolię… statkiem z Japonii do Meksyku, a potem już we trójkę – bo Gwen w czasie podróży zaszła w ciążę i w Meksyku urodziła – kupionym, wyremontowanym i przerobionym na dom busem volkswagenem, tzw. ogórkiem, po Ameryce Środkowej, statkiem do Europy i dalej do domu. Łącznie 97 000 km. Spali przede wszystkim w namiocie, czy to w deszczu, w śniegu czy w upale, czasem w miastach, robiąc przerwę na pranie, na couchsurfingu, często po prostu u ludzi, gościnnych ludzi ze Wschodu. Właśnie, ludzie. Gdy oglądałam ten film w kinie, pomyślałam, że to film o uśmiechu, bo ci wszyscy napotkani ludzie najzwyczajniej w (tym ogromnym) świecie uśmiechali się: biali, czarni, brązowi, żółci, bezzębni i w okularach, łysi i potargani, matki, ojcowie, dzieci i starcy, kolejni kierowcy zatrzymywanych kciukiem samochodów. Wtedy przypomniał mi się tytuł. Weit. Die Geschichte von einem Weg um die Welt, co można tłumaczyć jako Daleko. Historia drogi dookoła świata – i tak właśnie w Polsce był pierwotnie tłumaczony, zupełnie więc nie wiem, skąd w programie Festiwalu Daleka podróż za jeden uśmiech, ale nad fantazją autorów spolszczeń tytułów filmowych już wiele osób wzdychało, ja pomilczę. Tytuł tytułem, ale wrażenie wynikające z przyglądania się reakcjom tych wszystkich ludzi pozostaje.

Gwen i Patrick przez całą podróż mieli ze sobą kamerę i filmowali nią ludzi i miejsca, siebie nawzajem, swój namiot i przygotowywany na kuchence makaron z sosem pomidorowym, wieszane na stepie pranie, drogę, rozklekotane samochody, którymi jeździli. Czasem stawiali tę kamerę gdzieś w krzakach czy na kamieniach, dając nam większe pole widzenia. Potem to zmontowali, dodali etnofolkową muzykę, pasującą do miejsca, które akurat pokazują, i narrację. Stworzyli wyjątkowy film drogi. A przecież o sceptyczne nastawienie widza nietrudno, bo dziś co trzeci turysta mający się za podróżnika produkuje setki materiałów facebookowo-blogowych o wyjątkowości miejsc, w których był. Film Gwen i Patricka jest pięknie nakręconym połączeniem dokumentu o kolejnych kulturach, miejscach i zwyczajach z narracją w stylu dziennika z podróży. W którymś momencie Patrick mówi, że chodziło o to, by „zamienić wyobraźnię w doświadczenie” i chyba przede wszystkim o tym jest Daleko. Historia drogi dookoła świata. O tym, że najpierw musi zapaść decyzja: „Ruszamy!”, z którą wiąże się porzucenie wygodnej codzienności na rzecz godzin przy drodze czy spania na mrozie, na rzecz fantastycznych widoków, przeżyć, ludzi, doświadczeń właśnie. To nie ma być urlop ani wycieczka, tylko styl życia na jakiś czas, dłuższy albo jeszcze dłuższy, bo, jak mówi w którymś momencie Gwen: „To wydaje się być daleko, ale zawsze jest jeszcze dalej”.

Czytaj również:

Gorzki miód
Przemyślenia

Gorzki miód

Jakub Popielecki

Zaczyna się obrazem niczym z impresjonistycznego płótna: żółty punkcik wędrujący w morzu zieleni i błękitu. To pszczelarka Hatidze spaceruje po górskich zboczach i dogląda swoich uli gdzieś na opustoszałej macedońskiej prowincji. Zaiste idylla: nasycone kolory, spektakularne krajobrazy, uroczy lisek zmykający przed bohaterką, wrażenie czasu poza czasem. Gdyby 200, 300 lat temu istniała kamera filmowa, zapewne zarejestrowałaby tu coś bardzo podobnego. Ale kiedy film otwiera obraz symbiozy człowieka z naturą, pora skulić się w oczekiwaniu na cios. Gorzka prawda: skoro dotarła tu kamera, to zapewne dotrze wkrótce cała reszta cywilizacyjnego inwentarza.

I faktycznie: na horyzoncie zaraz zjawia się samochód z przyczepą. Hałaśliwa, wielodzietna rodzina sprowadza się do porzuconej wioski, chwilowo zamieszkiwanej przez zaledwie dwie osoby: 50-letnią Hatidze i jej schorowaną matkę. Zanosi się na zderzenie czołowe. Z jednej strony: matka i córka, żyjące po cichu i intymnie, może nie sielankowo ani radośnie, ale na pewno spokojnie. Z drugiej: porozumiewający się krzykami mąż i żona, otoczeni wianuszkiem rozbieganych dzieciaków, rozmuczanych krów i generalnym wrażeniem chaosu. Hatidze przyjmuje jednak nowe okoliczności po stoicku, odnajduje nawet frajdę w towarzystwie maluchów. Problemy zaczynają się dopiero, kiedy nowi sąsiedzi również postanawiają wziąć się za pszczelarstwo.

Czytaj dalej