Nasza zmiana
zaczynała się o szóstej rano.
Miałam osiemnaście lat
i jeszcze o tej porze spałam,
a nie pisałam wiersze.
Do fabryki czekolady
dojeżdżało się dwoma pekaesami,
więc pora wstawania przesuwała się
o dwie godziny. Później osiem godzin
stania nad kadzią wyrobu
czekoladopodobnego.
Smrodu przetwarzanego
oleju rzepakowegonie była w stanie zabić
ta szczypta ziarna kakaowego
dodawana przez brygadzistkę,która patrzyła na nas,
na sezonowych pracowników,jak na najgorsze łajzy
i przydzielała najgorszą robotę.
Stałyśmy na baczność
w stylonowych fartuszkach
i czepkach, i z wrażeniem,
że najchętniej by nas ponumerowała.
Tak musiały wyglądać przymusowe roboty
– myślałam –
tyle tylko, że my miałyśmy zarobić
kupę kasy, wyjechać nad morze,zakochać się w pięknych chłopcach,
a nie umrzeć
z przepracowania
jak nasze babki i prababki.
I rzeczywiście
moja przyjaciółka wytrzymała
miesiąc. Z burzą
kręconych włosów pod czepkiem,
w żarze prosto z piekła
i morderczym tempie przy taśmie.
Ale się nie poddała,
tak silne było jej marzenie.
Po wypłacie kupiła nam bilety
do Ustronia
i po parze sztruksowych,
modnych wówczas spodni
w butiku
na przystanku autobusowym.
Tam poznałyśmy pięknych chłopców
z marzenia i z Bydgoszczy.
Mieszkali blisko morza,więc czułyśmy się prawie
jak nad morzem.
Po rozstaniu już nigdy do nas nie napisali.
Przyjaciółka bardzo to przeżyła,
planowała tę miłość cały miesiąc,
w czepku i piekle,
tylko ta miłość
trzymała ją
przy taśmie.
Później
złamała wiele serc,
ale swoje najbardziej.
Tak to jest,
gdy zrazi cię fałszywa czekolada,
potem ta najprawdziwsza
nie wzbudza już twojego entuzjazmu.
Komentarz autorki:
Wiersz z nowego cyklu Dlaczego pani nazywa to wierszami. Mam nadzieję kiedyś zebrać te utwory i wydać pod takim tytułem czwartą książkę poetycką. Każdy z nich to bagaż z przeszłości, scenka z życia, epizod, wspomnienie, doświadczenie, które jeszcze pamiętam i które być może mnie ukształtowało.