Do niedawna cierpiałem na niemiłą przypadłość: o zmierzchu dopadały mnie ataki paniki. Towarzyszyło im dojmujące przeświadczenie, że muszę się natychmiast z czegoś wytłumaczyć. Nie wiedziałem tylko do końca z czego i komu. Ale to już była kwestia nieistotna i wtórna, bo jakiś temat szybko się znajdował i moja biedna głowa rzucała się na niego jak pies na ser. Snuła sama przed sobą na własny temat mowę obronną, przechodzącą niekiedy w pochwalną, a ustawała w tym trudzie dopiero, gdy noc zapadła na dobre.
Poskarżyłem się na ten powracający symptom swojemu znajomemu, wnikliwemu naukowcowi znanemu jako Ph.D.
Ph.D. pokiwał głową i powiedział: – Ależ to zupełnie naturalne.
– Jesteśmy zwierzętami stadnymi – wytłumaczył mi. – Podobnie jak nasi przodkowie. Gdy zapada noc, stado zbija się w gromadę i każdy osobnik próbuje przekonać pozostałych, by dopuścili go jak najbliżej centrum, gdzie jest najbezpieczniej. Twoje galopady myślowe to echo tych pierwotnych sporów o miejsce. A panika, którą odczuwasz, to pozostałość lęku, by nie zostać na zewnątrz.
Brzmiało przekonująco.
– Brzmi przekonująco – powiedziałem. – Dziękuję!
Byłem dopiero przy „ą” w słowie „przekonująco”, kiedy dostrzegłem, że mój znajomy nie jest człowiekiem, ale ptakiem – kawką – który przechadza się po murku i spogląda nerwowo w granatowe niebo, gdzie z wrzaskiem krąży rój innych kawek. Było mu wyraźnie do nich tęskno. Mimo to nie odlatywał, tylko spozierał na mnie, jakby uważał, że ja również powinienem szykować się do lotu.
Zdjąłem okulary i zacząłem je przecierać.
– Coraz gorzej widzę o zmroku – usprawiedliwiłem się.
– Wszelkie wady są bardzo potrzebne – odrzekł Ph.D. – Gdyby nie one, nie potrzebowalibyśmy się nawzajem i stado by się rozleciało.
Podrygiwał coraz bardziej niecierpliwie i znacząco. Musiałem mu w końcu jakoś wyznać, że z nim nie odfrunę, ale nie potrafiłem.
Ta niezręczna sytuacja znalazła nagłe i niespodziewane zakończenie. Z otwartego okna na pierwszym piętrze wyskoczył kot, żeby zjeść Ph.D. Na szczęście wykazałem się refleksem i odwagą. Złapałem kocura i odrzuciłem go z powrotem, krzycząc: „Koty należy trzymać w zamknięciu! To przez nie, między innymi, spada populacja ptaków!”.
Spojrzałem na murek. Ph.D. już się po nim nie przechadzał. Ale i ja nie stałem obok. Siedziałem na parapecie na pierwszym piętrze za zamkniętym już oknem, patrząc przez szybę na jesienny zmierzch i odlatujące kawki.