Do niedawna cierpiałem na niemiłą przypadłość: o zmierzchu dopadały mnie ataki paniki. Towarzyszyło im dojmujące przeświadczenie, że muszę się natychmiast z czegoś wytłumaczyć. Nie wiedziałem tylko do końca z czego i komu. Ale to już była kwestia nieistotna i wtórna, bo jakiś temat szybko się znajdował i moja biedna głowa rzucała się na niego jak pies na ser. Snuła sama przed sobą na własny temat mowę obronną, przechodzącą niekiedy w pochwalną, a ustawała w tym trudzie dopiero, gdy noc zapadła na dobre.
Poskarżyłem się na ten powracający symptom swojemu znajomemu, wnikliwemu naukowcowi znanemu jako Ph.D.
Ph.D. pokiwał głową i powiedział: – Ależ to zupełnie naturalne.
–