Jesteśmy potępieni Jesteśmy potępieni
Przemyślenia

Jesteśmy potępieni

Stach Szabłowski
Czyta się 4 minuty

Czy są na świecie ludzie, którzy chcą być źli? Paru się znajdzie, ale – umówmy się – stanowią wyjątki od reguły. Większość z nas chciałaby należeć do tych dobrych. Dlaczego zatem, mimo najlepszych intencji, jesteśmy potępieni? Dlaczego wciąż spotykamy się w piekle?

Niniejszy tekst pisałem w Polsce, między I a II turą wyborów prezydenckich. Zadawałem sobie pytanie, na które Wy, Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki, od dawna znacie odpowiedź. Jak to się wszystko skończy?

Tymczasem za oknem robiło się coraz goręcej. Piekielnie gorąco. Świadomość, że znajdujemy się w piekle, dochodziła do mnie stopniowo. Wydarzenia pamiętnej wiosny 2020 r. tylko przyśpieszyły ten proces. I nie chodzi nawet o to, że dni lockdownu dostarczały żywych obrazów jak ulał nadających się na alegorie piekła. Oto ludzie bez twarzy, które przesłonięte zostały maseczkami, przemykali po pustawych ulicach niczym potępieńcy błąkający się po Hadesie, skazani na przymusową bezczynność, nieunikniony kryzys gospodarczy i możliwość zakażenia się zjadliwym wirusem.

Prawdziwie piekielnym doświadczeniem było uczestnictwo w kulturze, która w tamtych dniach migrowała do sieci. Spektakle online, koncerty online, wystawy online, festiwale filmowe online, a nawet – to już prawdziwie szatański pomysł – imprezy rewiowe online. Siedziałem przed laptopem, mając dostęp do wszystkiego i jednocześnie nie uczestnicząc w niczym. Wiodąc tę bezcielesną egzystencję kulturalną, myślałem sobie: stało się! Świat zmienił się w zaświaty, w krainę cieni! I nie jest ona rajem, w którym spełniają się wszystkie obietnice. Przeciwnie, te wirtualne czeluści są otchłanią niespełnienia.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Za jakie grzechy trafiliśmy do piekła? Wrócimy jeszcze do tego pytania. Na razie, zamiast odpowiedzi, zauważmy, że piekło – wielki temat Memlinga, brata Angelico, Lochnera, Boscha, a nawet skądinąd pogodnego Botticellego oraz innych średniowiecznych i nowożytnych artystów – straciło na popularności dawno temu, u zarania nowoczesności. Obrazowanie piekła wyszło z mody, zanim jeszcze Nietzsche powiedział głośno to, czego domyślano się już od jakiegoś czasu: „Bóg umarł”.

Kiedy patrzy się na sztukę, szczególnie współczesną, można ulec złudzeniu, że wraz ze zmierzchem teistycznej wizji świata uwolniliśmy się od piekła.

Istnieje jednak inna interpretacja nieobecności piekła w artystycznych wyobrażeniach. Nie potrzeba wyobrażeń, ponieważ aby zobaczyć piekło, wystarczy rozejrzeć się dookoła.

Piekło jest metaforą morderczego podwójnego nelsona, którego zakładają jednostce egzystencja i społeczeństwo. Już gnostycy upierali się, że ciało oraz całe życie doczesne to diabelski wynalazek. „Piekło to inni” – dorzucił do tego, wiele wieków później, Sartre. Piekło to wymiar świadomości, z którym trzeba sobie jakoś poradzić, trzeba go gdzieś umieścić. W porządku metafizycznym eksportowano go w zaświaty. Rezygnując z wyobrażenia zaświatów, wzięliśmy na barki obowiązek urządzenia sobie piekła na ziemi. A więc do dzieła!

Ktoś powie: „Piekło, zgoda, ale przecież powinien być również raj! Co z rajem?”. Cóż, pretensje do bycia nim ewentualnie może zgłaszać natura. Co do społeczeństwa to nawet w najlepszych czasach nikt nie upierał się, że świat ludzi jest rajem na ziemi. Owszem, kiedy nowoczesność była młoda, na stole pojawiły się projekty urządzenia ziemskiego raju. Wielkie nadzieje pokładano w ideologicznych machinach, które miały wyprodukować doskonałe społeczeństwa, raje wybranych narodów, a nawet całej ludzkości. Fiaska komunizmu i nazizmu rozwiały te mrzonki. Udało się urządzić jedynie nowe kręgi piekieł, położone nawet głębiej niż poprzednie.

Jeżeli nie ideologia, to może technologia i nauka? Jeszcze jeden wysiłek, jeszcze kilka epokowych odkryć, kilka technologicznych przełomów i budowa uniwersalnego raju znajdzie się w zasięgu ręki. Atomowy grzyb nad Hiroszimą mocno zachwiał tą wiarą, która później zupełnie się ulotniła; dziś w paradygmacie technologicznym ludzie widzą spychacz, który popycha człowieka ku krawędzi przepaści ekologicznej katastrofy. Ziemia bezlitośnie wypalana słońcem, zbyt gorąca, by na niej żyć, targana huraganami, zalewana przez występujące z brzegów oceany, zaludniona przez uchodźców klimatycznych brnących przez wydmy plastikowych odpadków, błąkających się wśród szczątków wymarłych gatunków zwierząt i roślin – oto wizja kolejnego piekła, które jest już w budowie. Nie chcemy go, a przecież je tworzymy. Czy można się temu dziwić, skoro wiadomo, że zasadą rządzącą piekłem jest przewrotność, a za kamienie brukowe służą tu dobre intencje?

Demokracja? Coraz bardziej przypomina piekło, w którym czynni są populistyczni szatani, wodzący na pokuszenie masy miotające się w nadziei na zmianę. Na nic jednak to miotanie się, zawsze kończymy w piekle nierówności i wyzysku; inferno jest najbardziej demokratyczną z instytucji. Rzesze potępieńców pracują na fortuny garstki wybrańców, która robi się tak nieliczna i tak absurdalnie bogata, że przestaje należeć do realnego świata. Tymczasem w realnym świecie biegamy po kręgach inferna: z piekła pracy gnamy do piekła kredytów, by z niego pędzić do piekła neurotycznej konsumpcji, ku pragnieniom, których nie pragnęliśmy i których nie można zaspokoić. A przecież możliwość uczestniczenia w pogoni za niczym uważana jest za najłagodniejszy wyrok, jaki można zarobić w globalnym piekle. Właściwie uchodzi za przywilej, zresztą słusznie, bo inni nie mają nawet tego.

Wróćmy zatem do pytania: za co to wszystko nas spotyka? Odpowiedzi nie będzie, pytanie jest źle postawione. Nie pytaj, co otchłań może zrobić dla ciebie, lecz co ty możesz zrobić dla otchłani! Domniemanie niewinności istnieje tylko w bajkach, podobnie jak diabły; piekło nie jest po to, żeby trafiać do niego za karę, lecz by je tworzyć. W tym sensie przypomina wielki artystyczny projekt, zbiorowe dzieło w procesie, niepozbawione piękna, wykonane z całym kunsztem, na jaki stać ludzkość. Co zaś do sztuki w ścisłym sensie tego słowa, zwłaszcza tej współczesnej, to bywa ona nierozumiana, postrzegana jako hermetyczna i niejasna. O co właściwie chodzi w całej tej sztuce, w tych abstrakcjach, instalacjach, interdyscyplinarnych, performatywnych i partycypacyjnych projektach? Spojrzenie z otchłani rozwiązuje te interpretacyjne zagadki. Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to bez wątpienia chodzi o piekło.

Czytaj również:

Dlaczego dobrze jest obalać pomniki Dlaczego dobrze jest obalać pomniki
Przemyślenia

Dlaczego dobrze jest obalać pomniki

Stach Szabłowski

W zeszłym roku w Warszawie odsłonięty został „Pomnik neurotyków”. Zaprojektował go ceniony w kraju i za granicą malarz Rafał Bujnowski. Ceremonii odsłonięcia dokonał równie kultowy artysta, a także znany neurotyk i melancholik Oskar Dawicki. To jemu dedykowany jest monument noszący podtytuł „Kałuża Oskara”.

Jak sama nazwa wskazuje, pomnik ma formę kałuży. Kiedy pada, precyzyjnie wymodelowane w chodniku okrągłe zagłębienie wypełnia się deszczówką. Doskonale komponuje się wówczas z innymi kałużami, które w słotny dzień odbijają pochmurne niebo. W suche dni „Pomnik neurotyków” wygląda jeszcze lepiej, ponieważ staje się prawie niewidoczny. Nie dostrzeże go ktoś, kto zadziera nosa. Znajdzie go tylko osoba, która patrzy pod nogi.

Czytaj dalej