Kierunek nieznany
Przemyślenia

Kierunek nieznany

Joanna Kinowska
Czyta się 4 minuty

To nie jest wycieczka. Idziesz przez las, chaszcze, mijasz jakąś rzekę. Kierunek: nieznany. Niedookreślony. Gdzie właściwie jesteś, dokąd idziesz? Bo masz to przyzwyczajenie, że idąc gdzieś, chcesz wiedzieć – dokąd. Mapy, dane, fakty. Po jakimś czasie, w wyobcowaniu, dziwności, mijając jakieś ślady człowieka, nawet i jednego całkiem wyraźnego, możesz się zorientować, że to daleko stąd. Japonia, jakby ta identyfikacja mogła w czymkolwiek pomóc. Nie pomaga. Bo te twoje dane i fakty nic tu nie zrobią. Nie uspokoją. Więc brniesz dalej. Zatracasz się w obraz. Przestajesz zwracać uwagę na opowieść i cel tej dziwnej podróży. Nie jest fajnie. Chory film, ale z tych, którego nie przełączysz, nie wyjdziesz z kina. Zostaniesz, żeby oglądać, bo nagle obraz staje się wszystkim. Aż go ledwo widać. I tak się w nim zatracasz.

Cięcie montażowe, zwrot akcji. Widzisz aktorów. Normalnie są tam, i grają. Nie masz bladego pojęcia, co tam robią. Znów te dane i fakty, te przyzwyczajenia, żeby to rozumieć, jakoś ugryźć. To właściwie inny film, jakby na montażu coś poszło nie tak. Ktoś pomylił taśmy? Bo to taka wstawka, że myślisz, że w ogóle inny reżyser. Jakieś zakazane obrazy. I jeszcze na czerwono, żebyś się czuł, że podglądasz. Znów cięcie. Teraz dalej leci ten film, co na początku. Wreszcie wracasz do obrazu, jedynej pewnej tutaj rzeczy. Najważniejszej. Kiedy już uspokojony, z unormowanym oddechem wracasz na tę ścieżkę, przewracasz stronę. Ktoś ci w mroku latarką daje po oczach. Chwila dezorientacji i uświadamiasz sobie, że nie masz się tu po co orientować. Zostałeś rozbrojony. Jeśli coś wiedziałeś, to już nie wiesz. Masz przed sobą tylko obraz. Jakbyś był w tym filmie. Tętno przyspieszyło i to jedyna rzecz, której możesz być pewien.

Jeśli oczywiście podejmiesz wyzwanie. Subterranean River Łukasza Rusznicy to książka, chciałoby się napisać – totalna. Gdyby to cokolwiek wyjaśniało. Bezkompromisowa. Wchłaniająca widza do wewnątrz, działająca na odbiorcę do granic możliwości. „Porzuć wszelką nadzieję”, powinna głosić okładka – gdyby to nie było tak na wskroś europejskie – jako ostrzeżenie, oczywiście. A może wyjaśnienie? W tym właśnie rzecz. Nie ma żadnych kół ratunkowych. Znikąd pomocy. Ani tytuł, ani opowieść. Tylko to pytanie, które musisz zadać, bo jesteś stąd i tak masz, więc pytasz: o czym to jest? A proszę bardzo: o Japonii.

Trudno być zadowolonym z tej odpowiedzi. Więc pewnie szukasz dalej, zadając – bo jak już ustaliliśmy tak masz – te swoje pytania. Jest na szczęście tekst na końcu książki. Myślisz sobie, dowiesz się. „Europejczyk jedzie do Japoni: jakie to jest banalne”. Czy już wiesz więcej? Satysfakcja? Nie? Więc czytasz dalej: „Ponieważ już wiele razy to robiono, często z perspektywy niebezpiecznie zbliżonej do orientalizmu lub dążenia do taniej egzotyki, wydaje się, zbyt ryzykowne podejmowanie znów tej trasy”. I dowiadujesz się tego, czego potrzebujesz, żeby się odnaleźć. Sigifiant i signifié. Olga Drenda, autorka tekstu, prowadzi cię po ścieżce duchowej, kami, rozróżnia, wyjaśnia. Możesz śmiało wrócić do obrazów, wiedzieć i widzieć więcej. Teraz już krzak nie będzie tym samym, rzeka nabierze nowego sensu. 

Tymczasem to książka złożona z obrazów i poruszanie się po nich z mapą to strata. Widocznie do tego przywykłeś, stąd potrzeba i pytań, i odpowiedzi. Ale mimo poczucia, że rozumiesz i wiesz więcej, paradoksalnie ciągle jesteś po stronie straty. Zapytany, po lekturze, wnikliwej, o czym to jest, cóż możesz powiedzieć? No, o Japonii.

A to książka bezkompromisowa. Nie bierze jeńców. Wchodzisz w to na określonych przez autora zasadach. Albo się zatracisz w obraz, albo przewiniesz ten film w jego tempie, albo zostajesz z niczym. Każdy najmniejszy detal tej publikacji został przemyślany i przenicowany. Wyobrażam sobie miny ludzi w drukarni, kiedy Rusznica pierwszy raz opowiedział im o swojej wizji. Kilka rodzajów papieru, negatywy i pozytywy, monochromatyczne momenty. I nie masz się do czego przyczepić, bo każdy drobiazg jest w punkt. Bo nic cię tu nie dziwi. Bo nie jest na wyrost. Bo jest esencjonalny.

Możesz tam wracać. Przewijać na przekór autorowi. Nie od pierwszej strony do końca. Wyrywkowo. Albo tylko te czerwone strony. Na odwrót. Same cienkie karteczki. Jak sobie życzysz. Zawsze zostaniesz z obrazem. Obrazem w dłoniach. Działającym zawsze i w każdej konfiguracji. Jeśli wejdziesz w ten obraz, bez mapy i tych bzdurnych pytań – wygrywasz. Zatracasz się.

zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy
zdjęcie z ksiażki „Subterranean River” Łukasza Rusznicy

W 2017 r. Łukasz Rusznica wygrał przegląd portfolio podczas Miesiąca Fotografii w Krakowie. Wygrana zaowocowała współpracą wydawniczą oraz premierą publikacji podczas tegorocznej edycji Miesiąca.

Czytaj również:

Jak czytać fotografie?
i
Wystawa Bruno Barbeya, MNW 2024, fot. Wojciech Wieteska
Doznania

Jak czytać fotografie?

Wojtek Wieteska

Bruno Barbey swoimi zdjęciami przenosi nas w czasy, kiedy wierzyliśmy jeszcze w siłę i prawdę fotografii.

Wystawy monograficzne, zwłaszcza tego typu, nie należą do stałego elementu programu warszawskiego Muzeum Narodowego. Retrospektywa fotograficzna Bruno Barbey. Zawsze w ruchu okazała się szczególna – także z innych powodów: społecznych, ekonomicznych, politycznych, kulturowych. Wszystkie te aspekty mają swoje odzwierciedlenie w twórczości fotografa i wszystkie zbiegają się w jednym punkcie: opowiadają o kondycji człowieka. Dzieła tego artysty zamykają jeden z najważniejszych rozdziałów w historii fotografii. Ten, kiedy wierzyliśmy, że wydarzenie przedstawione naprawdę się wydarzyło.

Czytaj dalej