List od Suwerena
i
Przygotowania do performensu "List", zdjęcie: Monika Bryk
Opowieści

List od Suwerena

Stach Szabłowski
Czyta się 12 minut

„Świat ma co najmniej tysiąc wiosek i miast
List w życiu człowiek pisze co najmniej raz”

 Skaldowie, Medytacje wiejskiego listonosza


Wyobraźcie sobie czternaście metrów bieżących listu. Dziesięcioro listonoszy. Dziesięć tysięcy grzywny na głowę dla artystów za uprawienie sztuki. Opustoszałe ulice covidowej stolicy. I unoszącego się nad tymi ulicami ducha Tadeusza Kantora. I jeszcze policję, gmach Sejmu, a nawet, jeżeli ktoś potrafi sobie wyobrazić rzeczy nieistniejące, wybory prezydenckie, których nie było.

Na tle tego wyobrażenia rozgrywa się historia, która zaczęła się w 1967 roku w urzędzie pocztowym na Ordynackiej w Warszawie, a której najnowszy rozdział został napisany 6 maja roku bieżącego. Jak się skończy, jeszcze nie wiadomo. Jest to historia awangardowa i pocztowa, artystyczna i polityczna, obywatelska i malarska, konceptualna i pandemiczna. Historia zakorzeniona w PRL i kiełkująca na gruncie „dobrej zmiany”. Należąca do klasyki polskiej kultury i jednocześnie aktualna – może nawet bardziej, niż moglibyśmy sobie życzyć.

Żyć nie, umierać

Wróćmy do 6 maja 2020 r. Lasy już były otwarte, ale fryzjerzy, przedszkola i bary pozostawały jeszcze zamknięte. Siłownie pod gołym niebem dalej owijano czarnym streczem. W pochmurne popołudnie spod Poczty Głównej ruszyło dziesięć osób; siedem z nich dźwigało umocowany na kijach długi na czternaście i wysoki na dwa metry list. A może raczej obraz? W gruncie rzeczy jaka jest jednak różnica między listem a obrazem, jeżeli przedmiot ten znajdzie się między nadawcą a adresatem?

List, który widziano na ulicach Warszawy 6 maja namalowany został na płótnie. Owszem, miał niecodzienną wielkość, poza tym jednak wyglądał tak, jak miliony innych listów, które doręcza poczta. Został opatrzony kodem listu poleconego, priorytetowego. Widniały na nim trzy znaczki z wizerunkiem wiadomego wirusa. Zaadresowano go na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przy Wiejskiej 4/6/8 w Warszawie. W miejscu nadawcy wymalowano: Suweren, Polska. I jeszcze hasło na środku tej koperty: „żyć nie, umierać”.

zdjęcie: Monika Bryk
zdjęcie: Monika Bryk
zdjęcie: Monika Bryk
zdjęcie: Monika Bryk

Niekończące się białe cielsko

Przenieśmy się na chwilę w odleglejszą przeszłość. Jest styczeń 1967 roku. Siedmiu listonoszy w służbowych

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Performer u źródła, czyli żmije, maski i zapętlony czas
Doznania

Performer u źródła, czyli żmije, maski i zapętlony czas

Stach Szabłowski

Bohater tego performansu to niejednoznaczna postać. Jego twarz skrywa maska, która mogłaby pochodzić z kazamatów BDSM-owego podziemia. Jego głowę zdobią zwierzęce uszy – niczym głowy protagonistów archaicznych mitologii, w których bóstwa są pół ludźmi, pół bestiami. Jego ciało spowija elegancki, trzyczęściowy, szyty na miarę garnitur. W czasie performansu artysta zostawił marynarkę na wieszaku, aby publiczność mogła dokładnie przyjrzeć się deseniowi tkaniny: materiał drukowany jest we wzór penisów przeplatających się ze żmijami zygzakowatymi.

Performer tańczy powoli, jakby jego ruchy puszczone były w slow motion. U jego stóp leży osobliwy instrument: trąba będąca wielkim uchem albo przeciwnie – nadnaturalnych rozmiarów ucho będące w istocie trąbą. Co jakiś czas performer podnosi ten paradoksalny artefakt, by grać na nim przeciągły ton, hejnał kierowany w cztery strony świata.

Czytaj dalej