Macierzyństwo Macierzyństwo
Doznania

Macierzyństwo

Oren Harman
Czyta się 5 minut

Historia o matce i dziecku, które oddaliło się od niej o 380 tys. kilometrów, ale wciąż pozostaje w zasięgu wzroku.

1.

Na początku byłeś tak blisko, tylko 22 400 km ode mnie. To były wspaniałe dni – a każdy dzień trwał cztery godziny.

Przyznaję – twoje przyjście na świat wstrząsnęło mną do głębi. Moje ciało było jedną wielką raną, sączyła się ze mnie krwawa magma, wybuchały wulkany, morskie fale zmieniały się w tsunami. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy przeżyję. Szok po twoich narodzinach prawie mnie zabił.

Myślano, że albo wyplułam cię z siebie, albo przeciwnie, porwałam. Było inaczej. Ani cię nie uprowadziłam, ani nie wystrzeliłam – wydarto mi cię, i to było przerażające.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

2.

Jeśli mi nie wierzysz, pomyśl o tym: żeby cię porwać, tak po prostu ściągnąć cię z kursu, potrzebowałabym wokół siebie olbrzymiej atmosfery, która spowolniłaby cię w biegu. Ale nie miałam takiej atmo­sfery. Pojawiłeś się innym sposobem, całkiem zmieniając mój świat.

Pomyśl też o tym: żeby cię wystrzelić, musiałabym obracać się tak szybko, że ciągle byłby dzień – ale nigdy tak nie było. Kiedyś moje dni trwały dużo krócej, ale jakkolwiek krótkie by były, zawsze przychodziła po nich noc.

Twojego porodu nie przyśpieszyła więc ani chęć oczyszczenia się, ani zawłaszczenia, tylko olbrzymi kamień. Staranował mnie gwałtownie, atakując z zaskoczenia. Wyrwał mi kawał ciała. Ból był nie do zniesienia, ale i tak poczułam się szczęśliwa. Mimo że moje ciało ucierpiało od ciosu, mimo że moje oceany płonęły, pełne czerwonej magmy, byłam w euforii. Bo nagle zjawiłeś się ty. Ze mnie, ale inny ode mnie. Ze mnie, ale będący kimś więcej niż ja. I wiedziałam, że od tej pory, nawet w najciemniejszych godzinach, będzie mi świeciło światło.

3.

Mówię z tobą szczerze.

Zrodziłam się z niezliczonych mineralnych drobinek, które sczepiły się ze sobą dzięki grawitacji. Biskup Ussher precyzyjnie wyznaczył datę moich narodzin na sobotni wieczór, 23 października, 4004 lata przed Chrystusem. Co za głupiec. I jakby nie wystarczało, że byłam chimerą, że wykuto mnie wokół świszczącego proto-Słońca, dwa stulecia po Ussherze lord Kelvin ocenił, że mam od 40 do 200 mln lat. Dzięki Nowozelandczykowi Rutherfordowi i odkryciu radioaktywności więcej wnikliwych ludzi zaczęło pojmować moją pradawną genealogię. Aż w końcu, w 1953 r., szczególny izotop ołowiu ze znalezionego w pustynnym kraterze meteorytu pozwolił odkryć moją tajemnicę – mam ponad 4,5 mld lat.

Kiedy się obudziłam, byłam tak piekielnie rozpalona, że wkrótce stopiłam się do cna. Nie było na mnie wody. Nie było kontynentów. Tylko morze płynnego ognia, gorące na 2000°C, i ciężkie żelazo, które szybko spłynęło mi do rdzenia. Powierzchnię chłodziło mi mroźne –270°C kosmosu – szybko więc uformowała się na mnie cienka skorupa, która zakryła moje wewnętrzne piekło.

Powoli wszystko cichło na tyle, na ile mogło. I kiedy już zaczęłam odzyskiwać wewnętrzną równowagę, właśnie wtedy Thea – ogromna planeta wielkości Marsa – staranowała mnie z zaskoczenia, przynosząc Wielkie Rozdarcie, wydzierając cię ze mnie.

Myślałam, że już po mnie. Ale uratowała mnie grawitacja i jeszcze jeden sprzymierzeniec – moment pędu. Nic nie zostało z Thei, ale ty i ja przetrwaliśmy.

A kiedy zobaczyłam po raz pierwszy, jak mnie okrążasz, poczułam, jakbym też dopiero się narodziła, jakbym właśnie brała pierwszy oddech. Oblałam się zimnym potem. Okrągły i świecący, wypełniałeś cały firmament. Ani Neptun, ani Wenus nie dostały nigdy takiego daru, a dwie biedne suszone śliwki, obracające się wokół Marsa, trudno w ogóle nazwać prawdziwymi księżycami. Tylko ja ze wszystkich planet skalistych w Układzie Słonecznym miałam własny Księżyc, największy w słonecznej sferze.

4.

Lata mijały. Żelazo dawno uspokoiło się, tworząc moje jądro, a nad nim płaszcz i jeszcze jedną skorupę. Lecz byłam ciągle cała w ranach i oparzeniach, pozbawiona tlenu, pod trującą atmosferą. Przez całe eony nikt nie wiedział, co mnie pocieszyło. Potem, w 1998 r., wylądował na mnie meteoryt, który po jakimś czasie zbadano pod mikroskopem. I oto objawiły się one – maleńkie kryształki soli, a w tych kryształkach jeszcze mniejsze cząsteczki płynu. Okazało się, że podobnie jak w przypadku Thei, także to, co mnie uratowało, zadziałało na zasadzie deus ex machina. Kamień miał ponad 4,5 mld lat i nie umiał już dłużej zachować tajemnicy: właśnie wtedy, miliardy lat temu, woda trafiła do mnie z innego świata.

Kręciłam się wówczas jak oszalała – tak szybko, że mój dzień trwał tylko 10 godzin. Pod kanonadą meteo­rytów stopniowo uformowały się moje morza. Pomogła im para wodna z wybuchów wulkanów, spadając kropla po kropli jak zebrane w jednym miejscu łzy. Tak, moje wody były początkowo brunatne i błotniste i falowały żałośnie pod wielkim pomarańczowym niebem. Słońce – przyciemniona, ceglastoczerwona kula – migotało przez zasłonę toksycznych gazów. Ale wkrótce stało się coś ciekawego: oceany, które rosły, docierając do formujących się kontynentów, powoli odnalazły własny rytm i zdałam sobie sprawę, że zawdzięczają ten rytm tobie. To ty, unoszący się wtedy tak blisko mnie, rządziłeś moimi przypływami i odpływami. Gdy dwa razy dziennie mijałeś linię równika, 15 razy bliżej mnie niż dzisiaj, oceany wzbierały jakby na powitanie. Ale kiedy wstawałeś i zachodziłeś, wody cofały się jak pająk do swojej pajęczyny. To, że odchodzisz i znów się zjawiasz, budziło w nich tak silne emocje, że musiały się schować.

Pamiętaj: uderzając mnie nieproszona, Thea przechyliła moją oś. Nagle jeden z moich biegunów był bliżej Słońca, a drugi dalej. A zatem z chwilą, gdy się urodziłeś, rozpoczął się też cykl moich nastrojów: jestem ospała latem, mroczna zimą, beztroska wiosną, zamyślona jesienią.

Zastanawiam się czasami, czy to był zwykły zbieg okoliczności.

5.

Kiedyś też obracałeś się wokół własnej osi jak ja. Ale szybko unieruchomił cię rytm przypływów. Nasz uścisk na odległość zacieśnił się. Zawsze pokazywałeś mi swoją jasną twarz, nigdy ciemną stronę.

Nauczyliśmy się ze sobą bawić. Kiedy wchodzę między ciebie a Słońce, całkiem znikasz, a kiedy jest odwrotnie, to ty je przede mną zasłaniasz. Wiem, że twoje sztuczki to iluzja: Słońce ma 400 razy większą średnicę od ciebie, ale jest też 400 razy odleglejsze niż ty. Dlatego możesz odgrywać władczego i je zasłaniać. Może także dlatego trzymasz się bliżej słonecznej ekliptyki niż mojej. Grasz bezpiecznie, wyczuwasz, kto jest twoim prawdziwym panem. Ale do diabła z fizyką – głęboko w sercu czuję, że wyglądasz na taki wielki, bo jesteś mój, tylko mój.

6.

Nie zatrzymam czasu. Przez moje wzbierające przypływy, rozszerzające się, jakby chciały cię powitać, oddalasz się teraz ode mnie, nie szybciej, niż rosną paznokcie, ale jednak. Centymetr po centymetrze uparcie dążysz do niezależności. I kiedy tak się oddalasz, czuję co roku, jak mój środek traci równowagę, moja wewnętrzna oś przechyla się niepostrzeżenie, mój obrót zwalnia. Ale staram się nie smucić. Jak pisał poeta:

Wina księżyca, który bliżej ziemi
Toczy się dzisiaj, niż miał zwyczaj dawniej.
Nic też dziwnego, że ludzie szaleją*.

Więc może to nie dziecinny bunt, może odpływając ode mnie, robisz to dla dobra ludzkości. Albo nie, albo to twoja ciemna strona, której nie rozumiem.

Jestem za młoda, żeby wiedzieć, i za stara, żeby się dowiedzieć.

* Fragment Otella w przekładzie Leona Ulricha.

Tłumaczył Grzegorz Uzdański

Czytaj również:

Pani życia i śmierci Pani życia i śmierci
i
William Blake Richmond, „Wenus i Anchizes”, 1889–1890, źródło: Wikimedia Commons
Opowieści

Pani życia i śmierci

Anna Arno

Życzliwa i okrutna, nieskalana i rozpustna. Czczono ją we wszystkich zakątkach starożytnego świata, nierzadko podczas tajemnych, orgiastycznych rytuałów, a jej mit do dziś inspiruje pisarzy i artystów. Bogini Matka.

Kiedy w gablotce wiedeńskiego Muzeum Historii Naturalnej po raz pierwszy zobaczyłam Wenus z Willendorfu, zdziwiłam się, że jest tak mała. Ta mierząca 11,5 cm figurka otwiera niejeden podręcznik historii sztuki. W zbliżeniu wydaje się prawie monumentalna: kobieta złożona z pośladków, biustu i brzucha. A jednak jej sylwetka, sprowadzona do atrybutów płodności, nie jest męskim fetyszem, karykaturą ani pornografią. Figurka sprzed ponad 30 tys. lat może być jednym z pierwszych wyobrażeń boskości, jakie stworzyła ludzkość.

Czytaj dalej