Mechaniczny perkusista Mechaniczny perkusista
i
„Medusa" i „Seq"; zdjęcie: Wojtek Gardaś
Opowieści

Mechaniczny perkusista

Kamil Bałuk
Czyta się 16 minut

Jak to się stało, że Radiohead, Coldplay, Sigur Rós i The Chemical Brothers grają na urządzeniach małej firmy z Olsztyna?

„Cześć, tu Richard, czyli Aphex Twin. Widziałem wasz sprzęt, this is fucking amazing! Czy mogę złożyć zamówienie?” – na adres olsztyńskiej firmy Polyend przychodzi nieoczekiwany mejl.

Piotr Raczyński czyta wiadomość koledze z firmy, Czarkowi Fili. Raczej jako ciekawostkę.

– Ee tam, cuda się nie zdarzają – mówi mu Czarek.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Piotr: Wkurzyłem się. Pomyślałem, że mój brat robi sobie jaja. Kilka miesięcy wcześniej żartowałem, że jeśli kiedyś sprzedamy jakiś instrument Aphexowi, z miejsca zamkniemy firmę, bo więcej nie da się w tej branży osiągnąć. To przecież mój idol od dzieciństwa!

„To żart? Udowodnij, że ty to ty!” – odpisują nieznajomemu.

W odpowiedzi przychodzi zdjęcie, na którym Aphex Twin trzyma kartkę.

Na kartce, odwróconej pod takim kątem, żeby nie mogło być mowy o fotomontażu, napis długopisem „HI PIOTR!”.

Piotr Raczyński, założyciel Polyend; zdjęcie: Wojtek Gardaś
Piotr Raczyński, założyciel Polyend; zdjęcie: Wojtek Gardaś

Muzyka z walkmana

Kiedy ma sześć lat, w pokoju stoi już u niego syntezator Casio. Trzyma go do dzisiaj na pamiątkę. Wychowuje się na olsztyńskim blokowisku. W tym samym czasie pierwsze próby gra tam zespół Vader, ale Piotrowi do metalu raczej daleko.

Piotr: Pierwsze wspomnienia muzyczne z domu? Płyty Vangelisa i Jea­na-Michela Jarre’a, nie lubiłem i nie lubię, ale zetknięcie się z muzyką elektroniczną było. Po Casio dostałem gitarę, a jako nastolatek grałem w zespole o nazwie Why Ducks.

W siódmej klasie w drodze do szkoły słucha już na walkmanie kaset The Chemical Brothers i Air.

– Zaczęło się od płyty Moon Safari. Kiedy miałem 15 lat, rodzice puścili mnie na koncert Air do warszawskiej Stodoły. Przecisnąłem się do pierwszego rzędu, patrzyłem, co robią, jak grają technicznie, no i najważniejsze – jaki mają sprzęt.

Kilka lat później jest już stałym czytelnikiem „Machiny” i wychodzącego przez krótki czas magazynu „Kaktus”.

– Do jednego z numerów dodali płytę, na której był utwór Aphexa Twina. Spodobał mi się tak bardzo, że kupiłem wszystkie jego płyty.

– W empiku?

– Jasne, że nie, na tzw. ruskim targu w Olsztynie! Sprzedawali tam pirackie DVD z nagranymi empetrójkami. Na jednej mieściła się cała dyskografia.

***

W Olsztynie muzycznie nie dzieje się wtedy nic, co mogłoby go interesować. Jeździ więc na kolejne koncerty do Katowic, tam po raz pierwszy słyszy na żywo Autechre, które stanie się jednym z jego ulubionych zespołów.

Od sąsiada przegrywa napisany jeszcze w latach 90. pod DOS-a program do tworzenia muzyki – Fast Tracker II. Robi pierwsze bity dla lokalnych hiphopowców. Prenumeruje specjalistyczne brytyjskie gazety muzyczne. Rodzice łapią się za głowę, bo każdy numer kosztuje 50 zł.

– Wszystko kręciło się wokół muzyki. W liceum poznałem podobnie wkręconego kumpla. Razem sprowadzaliśmy płyty ze sklepów muzycznych, na przemian, żeby ten drugi mógł sobie przegrać. Czasem to był koszt nawet 100 zł i miesiąc czekania na dostawę. Ale coś za coś: poznawaliśmy Jaga Jazzist, My ­Bloody Valentine, The Flaming Lips i setki innych zespołów.

***

Po szkole średniej wybiera informatykę w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych.

– Czemu ta uczelnia?

– Bo miała studio muzyczne. Na Erasmusa pojechałem do Leeds. Tam mogłem wybrać kilka przedmiotów, których w Polsce nie było, w tym akustykę i psychoakustykę.

– Psycho co?

– To nauka o tym, jak działa ucho, o percepcji dźwięków, wpływie prędkości i wysokości dźwięku na odbiór. Studia informatyczne przydały mi się, żeby opanować podstawy, w tym syntezę dźwięku. A dzisiaj dzięki nim wiem, o czym mówią do mnie programiści w naszej firmie.

***

Ta firma to Polyend, istnieje od kilku lat. Za chwilę poznam całą ekipę.

Zespół Polyend w pełnym składzie; zdjęcie: Wojtek Gardaś
Zespół Polyend w pełnym składzie; zdjęcie: Wojtek Gardaś

Na razie jednak w gabinecie Piotra w ich olsztyńskiej siedzibie oglądam kolekcję klasycznych syntezatorów i instrumentów, które zgromadził. Jest Roland TR-808, legendarna maszyna perkusyjna, której Kanye West poświęcił cały album, używana przez Marvina Gaye’a, Run-D.M.C., Public Enemy czy producentów Whitney Houston. Albo Juno-106 z 1984 r., na którym grali Tangerine Dream, Underworld i Daft Punk.

Piotr: Nie umiem robić na nich wybitnej muzyki, ale zawsze świetnie się nimi bawiłem.

***

Po studiach wrócił do Olsztyna. Pracował w firmie ojca, zajmującej się liniami przemysłowymi do produkcji sera.

– Wlewasz mleko, a po jakimś czasie wychodzi ser. Wszystko zautomatyzowane za pomocą prostych robotów. Przejąłem marketing, byłem menedżerem projektów. Myślę, że tata chciał, żebyśmy z bratem kiedyś tę firmę przejęli. Miałem inne plany.

***

Pewnego razu jedzie w firmową delegację na targi spożywcze do Kolonii i celowo zostaje na dodatkowy tydzień w Niemczech. We Frankfurcie odbywają się wtedy targi sprzętu muzycznego. – Kiedyś będę tutaj wystawcą – mówi żonie. Wraca do Olsztyna. Przechodzi przez jedną z hal w fabryce, słyszy rytmiczny stukot jednej z maszyn.

Stuk, stuk, stuk.

Ma pewien pomysł.

Ten produkt to bomba

„Skoro można zaprogramować maszynę, żeby tak stukała, to gdyby połączyć ją z kontrolerem MIDI…” – pojawia się myśl, która będzie potrzebowała wykonawcy.

– Poszedłem do działu automatyków w firmie ojca i spytałem, czy ktoś zna się na platformie robotycznej Arduino i mógłby na niej napisać program.

– Ktoś umiał?

– Krzysiek Szulc. Dzisiaj kieruje u nas grupą programistów.

Krzysiek: To był dzień jak co dzień w robocie. Pierwsza praca, trochę już mi się dłużyło. Po godzinach bawiłem się mikrokontrolerami. Piotrek przyszedł i powiedział, że ma jakiś bardzo tajemniczy projekt i że opowie mi w cztery oczy.

Piotr: Na początku spytałem, czy byłby w stanie stworzyć coś, co sprawi, że długopis będzie uderzał w stół w regularnych odstępach. Spotkaliśmy się kilka razy, pogadaliśmy. Dołączył do nas konstruktor Mariusz, który zresztą w wolnym czasie pogrywał na perkusji. Pierwsze modele testowaliśmy potajemnie, po godzinach pracy. Zobaczyłem, że chłopaki potrafią razem zrobić wszystko, co wymyślę. Mariusz zaprojektował mechanizm, Krzysiek dorzucił elektronikę. O, tu mam zdjęcie, a tu filmik, sekwencer sterujący pałką perkusyjną na elektromagnes.

– To był prototyp pierwszego urządzenia?

– Jeszcze nawet nie prototyp, tylko uwidocznienie nowej filozofii działania. Kiedyś grało się analogowo, potem cyfrowo przy użyciu komputera i kontrolerów. Ja chciałem kontrolować cyfrowo urządzenie, które uderzałoby zupełnie fizycznie w perkusję. Tak powstał Perc. Nie analogowy, nie cyfrowy, tylko postcyfrowy instrument.

– Wytłumacz, czym on jest, ale tak jak dziecku.

– To robot, który uderza w to, co chcesz, generując rytm. Dzięki niemu można stworzyć maszynę perkusyjną z dowolnych fizycznych przedmiotów, ale też grać na perkusji bez pałek i rąk. Sterujesz elektronicznym kontrolerem.

***

Perc wygląda trochę jak kolba od ekspresu do kawy, z kulką na końcu. Z kulki wyskakuje bolec, który uderza rytmicznie w powierzchnię. Bolec nazywali na początku „bijakiem”, dzisiaj mówią o nim „beater”.

Na filmiku sprzed kilku lat perkusista gra razem z Percem – urządzenie uderza w pudło, perkusista w talerze i na odwrót.

Miesiąc po Krzyśku do ekipy dołącza Czarek, kolega jeszcze z czasów olsztyńskiej podstawówki, który z Piotrkiem i jego bratem grał kiedyś w jednym zespole. Odchodzi z korporacji bankowej.

Czarek: Trochę długo się wahałem z dołączeniem. Magda, żona Piotrka, wypomina mi to do dzisiaj. Ale co się dziwić, to była wielka niewiadoma.

***

We wrześniu 2015 r. powstaje spółka. Identyfikację wizualną przygotowuje Polyendowi znajomy grafik Grzesiek Niepewny, który od tamtej pory będzie projektował dla nich stronę, koszulki, opakowania, instrukcje, reklamy. Jest również współprojektantem dizajnu urządzeń.

Na początku biuro ma 42 m2 – mieszczą się tam Piotr, Krzysiek, Czarek i Maciej „Adaś” Pancer, który uczył kiedyś Piotrka gry na perkusji.

Ruszają z prototypami Perca. Szybko uczą się, że plastik jest izolatorem ciepła, więc urządzenie się przegrzewa, trzeba użyć innego materiału. Stal w kolejnym modelu działa lepiej, ale jest zbyt ciężka. Idealne okazuje się aluminium.

Oglądają na filmie, jak wyglądają w zwolnionym tempie uderzenia pałką perkusyjną w perkusję. Analizują dynamikę i wychyły. Z testów wychodzi, że jeśli ograniczyć moc uderzenia, to siła odbicia samoczynnie przeniesie beater z powrotem do punktu, z którego został wprawiony w ruch.

To będzie klucz do dobrego brzmienia Perca – nie uderzanie pełną mocą, tylko symulacja uderzenia ludzkiego.

***

Jest koniec roku 2015, a oni już w styczniu chcą pokazać swój wynalazek na branżowych targach NAMM Show w Kalifornii.

Nie mają własnego stoiska. Ale znajdują pośród wystawców kickstarterowy projekt perkusyjny, który zamienia uderzenie pałką w perkusję na sygnał cyfrowy. Dogadują się, że partyzancko pokażą Perca na ich stoisku.

Nie mają materiałów promocyjnych. Ale na szybko nagrywają reklamówkę wideo w olsztyńskim studiu, 100 m od biura. Adaś gra na perkusji razem z Percem. Z zespołem The Lollipops organizują sesję zdjęciową, aby pokazać, że Perc może przydać się zespołom, które nie mają perkusisty.

Nie mają sprzętu na sprzedaż. Ale nie przejmują się tym i lecą do Kalifornii z dwoma prototypowymi perkami w walizkach, w bagażu podręcznym.

Pierwszy problem: kontrola bezpieczeństwa na lotnisku. „Co to jest? Jak to działa?” – interesują się celnicy. Perc wygląda trochę jak broń, a chałupniczo opakowany kontroler, z którego wystają kabelki jak u MacGyvera, przypomina bombę.

– Nie prościej było nadać je w bagażu? – pytam Piotra.

– Wtedy na pewno by nas cofnęli i byłoby po sprawie. A tak za każdym razem mogliśmy Perca wyciągnąć z bagażu podręcznego, pokazać, jak działa. Puszczałem na tablecie filmik z grającym na perkusji Adasiem, tłumaczyłem, do czego to służy i że nie stanowi zagrożenia.

***

W Kalifornii robią sobie fotkę z palmami i jadą na targi. Na barowych serwetkach rysują schematycznie projekty kontrolera do Perca, nad którym zamierzają niedługo zacząć pracę.

Piotr jest wniebowzięty, na targach spotyka swoich idoli: twórcę pierwszych hiphopowych maszyn perkusyjnych Rogera Linna i ojca protokołu MIDI Dave’a Smitha. Rozmawia z oboma. Rozpoznaje też z wyglądu branżowych dziennikarzy, więc kiedy tylko widzi któregoś, zagaja: „Słuchaj, Nick, może chciałbyś rzucić okiem na nasz sprzęt…”. Zbierają z Czarkiem opinie.

Wracają, robią kolejne testy. Mierzą moc uderzeń, głośność.

Trent Reznor improwizuje w samotności

Na kwietniowe Music Messe we Frankfurcie chcą pojechać z Percem i z zaprojektowanym do niego sekwencerem, ale jeszcze w marcu nie mają nic. Piotr wysyła wstępny projekt Grześkowi, żeby dodał logotypy. Sekwencer ma wyglądać stylowo, sporą część obudowy chcą wykonać z dębu. Będzie nazywał się SEQ.

– 31 marca na targach Superbooth w Berlinie SEQ jako projekt jeszcze leżał i kwiczał, ale wierzyliśmy, że kilka dni później pojedziemy do Frankfurtu z dwoma sprzętami.

– Skąd to tempo? – pytam Piotra.

– Chcieliśmy pokazać, że nie jesteśmy firmą jednego produktu, tylko mamy perspektywy rozwoju. Szczególnie że Perc to urządzenie nie dla każdego. Przyciąga uwagę: „Wow, super, ale ekstra!”, ale potem niektórzy ludzie pytają: „W sumie po co mi to?”. SEQ miał większy potencjał, choć z początku jego jedynym zadaniem miało być kontrolowanie Perca, bo nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego kontrolera na rynku.

***

Kiedy tuż przed targami podłączają pierwszy model SEQ-a do prądu, Piotr ma łzy w oczach ze wzruszenia.

– Chłopaki kończyli software, kiedy targi się już zaczynały. Siedziałem i czekałem, aż prześlą mi plik z Polski, żeby go wgrać do SEQ-a.

– Nie mogliście poczekać rok, aż wszystko będzie dopięte na ostatni guzik?

– E, tak można byłoby czekać do usranej śmierci. Od miesięcy miałem już skład firmy, trzeba było wreszcie normalnie ich zatrudniać i płacić. Do tego potrzebna była sprzedaż urządzenia na większą skalę.

***

Z Polski przywożą gadżet – gumowe kulki antystresowe do ściskania, przypominające końcówki perków. Gdy ktoś pyta, kiedy Perc będzie w sprzedaży, mówią: „Dopiero za pół roku, ale masz tu stress balla, na wypadek gdybyś denerwował się oczekiwaniem”.

Sekwencer „Seq"; zdjęcie: Wojtek Gardaś
Sekwencer „Seq”; zdjęcie: Wojtek Gardaś

Ludzie podpowiadają im, że powinni zrobić z SEQ-a kontroler do wielu instrumentów, nie ograniczać się do Perca.

Na stoisko przychodzi James z Synthtopii, specjalistycznego kanału na YouTubie. Nagrywa filmik, robi z Piotrem pierwszy w historii wywiad – jeszcze w ciągu tego samego dnia ogląda go 400 tys. ludzi.

Tydzień później zaczynają się targi we Frankfurcie. Tym razem kupują normalne stoisko z telewizorem do prezentacji Perca i drugie, małe, gdzie pokazują SEQ-a.

***

Kolejne magazyny piszą o polskiej firmie. Dostają recenzję w prestiżowym francuskim portalu muzycznym Audiofanzine.

Przychodzi pamiętny mejl od Aphexa Twina, ten z kartką ­„HI PIOTR!”.

Piotr: Odpisałem, że wyślemy mu finalną wersję Perca jako pierwszej osobie na świecie. Kiedy odebrał przesyłkę, pochwalił nas za świetne wykonanie.

Zaczyna się szał.

Do olsztyńskiej firmy pisze menedżer Sigur Rós. Zespół zaprasza ich na spotkanie na Open’erze. Potem na Islandię, gdzie nagrywają filmik z perkusistą.

Kilka tygodni później odzywa się Jamie Woon. Chce, żeby jego perkusista użył Perca podczas koncertu na gali nagród Mercury Prize.

Piotr: Szok, pierwszy raz Perca na koncercie na żywo i od razu na takiej gali! Stresowałem się jak nie wiem.

Adrian Utley z Portishead zaprasza Polyend do Bristolu i robi dla nich piosenkę.

Trent Reznor z Nine Inch Nails podkreśla w mejlu, że potrzebuje Perca jak najszybciej. Jakiś czas później opowie w telewizyjnym wywiadzie o urządzeniu, dzięki któremu może w samotności improwizować przy dźwiękach żywej perkusji.

Idea sprzedaje się dobrze

Kiedy wchodzimy po schodach ponadstuletniej olsztyńskiej kamienicy, trudno sobie wyobrazić, że za progiem działa sprzedający swoje produkty na cały świat start-up.

W holu wisi tablica z okładkami płyt klientów: Coldplay, Radiohead, The Chemical Brothers, Portishead, Morcheeby, Jamiego Lidella, ­Fleet Foxes, Dana Deacona, Nine Inch ­Nails, Daedelusa, Guia Boratto, Venetiana Snaresa oraz sesyjnych muzyków Herbiego Hancocka i Alicii Keys.

Jest nawet The Beatles, bo – jak mówią panowie z Polyend – gdyby Beatlesi grali do dzisiaj, byliby ich klientami.

Piotr: Niektóre sławy chcą mieć wszystko za darmo, piszą, żeby im wysłać. To przez to, że wielkie amerykańskie firmy, które rządzą na rynku, wysyłają produkty każdej znanej osobie z nadzieją, że zajawi je na Facebooku albo nagra filmik. Nam najfajniejsze filmiki wysłali ludzie, którzy nic od nas nie chcieli – zadowoleni klienci.

Kiedy Perc wszedł do oficjalnej dystrybucji, Aphex Twin zamówił ich od razu dziewięć, potem kolejne cztery. Setki perków poszły w świat.

Oprócz Perca i SEQ-a olsztyńska firma ma na razie w ofercie jeszcze dwa urządzenia.

Pierwszym jest Medusa, która powstała we współpracy z grecką firmą Dreadbox. To syntezator, czyli instrument muzyczny umożliwiający generowanie palety barw i efektów dźwiękowych za pomocą układów elektronicznych. Poly to z kolei sprzęt, który tłumaczy cyfrowe komunikaty MIDI na sygnał analogowy.

***

Piotr: The Chemical Brothers kupili cały zestaw. Kompletują kolejny, żeby mieć w zapasie, gdyby padł pierwszy. Pewnego razu Coldplay napisał, że ich producent Rik Simpson potrzebuje natychmiast naszych wszystkich urządzeń. Tydzień później pisze do nas kolejny facet, że jest producentem Coldplay i jest zainteresowany naszymi urządzeniami.

„Ale my już współpracujemy z producentem Coldplay” – odpisaliśmy, bo wyglądało to na ściemę.

„A, z Rikiem! Nie, nie, ja produkuję ich koncerty, siedzę za konsoletą. Potrzebuję waszego sprzętu na trasę koncertową”.

***

Chodzimy po firmie. Kilkunastu pracowników spotyka się raz w miesiącu, żeby opowiedzieć sobie nawzajem, w którym miejscu projektu są. Na co dzień pracują w podgrupach.

– Jak powstają nowe produkty? – pytam Piotra.

– Kiedy wymyślę jakieś urządzenie, idę do chłopaków i mówię: „Co wy na to, żeby to robiło to i to”, coś szkicuję. Idę do Marcina.

***

Marcin Borkiewicz jest trochę grafikiem, trochę konstruktorem. Polyend przekonał go tym, że ich produktów używał perkusista Pearl Jam. No i fajną kanapą w biurze.

Marcin wymyśla, jak przekuć wizję w konstrukcję. Współpracuje ściśle z siedzącym biurko obok Michałem Piłatem, który produkuje elektronikę i PCB, czyli zielone metalowe, prostokątne płytki znane z wnętrz komputerów sprzętów elektronicznych.

Pokazują mi półeczki z dziesiątkami płytek zapasowych. Kiedy Marcin zrobi projekt, drukuje go w 3D – to najprostszy sposób na sprawdzenie, czy coś będzie dobrze w środku leżało. Można przewiercić dziurki, wstępnie coś złożyć.

Zanim zaczną masową produkcję, powstaje około 20 prototypów. Michał projektuje schematy elektryczne połączeń, a na ich podstawie – płytkę. Operuje na ekranie komputera pod dużym zbliżeniem. Wygląda to trochę jak mapa jakiegoś nieistniejącego miasta: masa ścieżek i zielone punkty, przelotki między ścieżkami. Ale efekt końcowy jest dużo mniejszy – układ scalony mieści się na płytce rozmiarów paczki papierosów.

W Polyend mówią, że z płytek PCB i aluminium mogliby mieć doktorat.

Piotr: Drewna z kolei nauczyliśmy się na tyle, że wiemy, że nie chcemy go więcej obrabiać. Wygląda wyjątkowo, ale jest trudne w obróbce i kosztuje tyle, co cała reszta urządzenia.

Każde z nowych urządzeń powinno przejść fazę testów. Niestety, nie wszystko da się przewidzieć.

Piotr: W tej branży każdy ma unikatową kombinację sprzętu, instrumentów i programów, inne setupy, czyli środowiska, w których urządzenie będzie działało. Kombinacji jest nieskończoność. We dwóch czy trzech nie przetestujemy urządzenia w 100%, więc wypuszczamy takie, które działa w 95%, a potem pracujemy nad poprawkami.

Klientom wysyłają uaktualnienia w pliku do wgrania do urządzeń. Z tyłu urządzenia ukryty jest przycisk resetu po wgraniu uaktualnienia, niedający się przypadkowo wcisnąć.

– To jak się resetuje? – pytam.

– Spinaczem – śmieją się.

***

Przyjęli zasadę, żeby urządzenia były proste i intuicyjne.

Pokazują mi zdjęcie czteroprzy­ciskowego kontrolera do Perca.

Piotr: To lekcja, którą powtarzam raz w miesiącu: „Chłopaki, a pamiętacie, jak Perc miał mieć jeszcze dodatkowy kontroler?”. Łatwo się zapędzić i dodawać kolejne funkcjonalności, z których nikt nie skorzysta, a kontrolerów są na rynku tysiące. W pierwszych perkach była możliwość zmiany dźwięku przy przechyleniu urządzenia. Usunęliśmy. Czasem bardziej jestem dumny z tego, czego Perc nie robi, niż z tego, co robi.

***

Mają kilku dystrybutorów: Japonia, Europa Zachodnia, Stany. A w Polsce? Z perków nie korzysta nikt, z SEQ-ów kilka osób. Ceny podają jedynie w euro i dolarach.

– Jak ją oszacować, skoro podobnych rzeczy nie ma na rynku?

– Ciągle się tego uczymy – śmieje się Piotr. – Kiedyś robiliśmy urządzenie, miało kosztować 1300 euro. Usiadłem, zacząłem na nim grać i myślę: „Fajnie, ale czy ja bym to kupił za 5 tys. zł? No nie!”. Obniżyliśmy cenę. Pytamy ludzi z branży, znajomych: „Kupiłbyś to za 500 euro?”.

***

Zeszłoroczny produkt, Medusę, stworzyli do spółki ze specjalizującą się w syntezatorach analogowych grecką firmą Dreadbox.

Działali jak zwykle szybko. Dzień przed otwarciem targów Super­Booth 2018, gdzie miała być premiera, nie mieli gotowych presetów, czyli fabrycznie ustawionych parametrów urządzenia, dzięki którym można pokazać, jak gra. Partner był niespokojny, że jeszcze nie potrafią pokazywać ludziom wszystkich funkcjonalności.

„Spokojnie, Yannis, sprzedajemy przede wszystkim ideę – przekonywali go. – Nie musisz pokazywać, jak działa konkretny suwak i że czwarty oscylator nie wpływa na siódmy oscylator. Opowiadaj o tym, co to zmienia, potem będziemy martwić się resztą”.

Pomysł chwycił, ludzie się zainteresowali. Na ich stoisko przyszedł nawet przedstawiciel legendarnej firmy Roland z pytaniem, czy nie pożyczyliby mu sprzętu na jego stoisko.

Kiedy imprezę podsumowywał w Internecie sam Jamie Lidell, premierę Medusy umieścił w ścisłej czołówce wydarzeń targów.

Wkrótce ich produkty pojawiają się w branżowych „Electronic Musician” i „Future Music”, w którym za Perca dostają ocenę 9/10.

Przychodzą zamówienia z Sony Entertainment oraz irlandzkiego ­Google’a.

Którejś nocy Piotra budzi telefon od pracowniczki Microsoftu. Potrzebują kilkunastu perków do projektu z człowiekiem cierpiącym na stwardnienie zanikowe boczne. Jeremy Best, niegdyś muzyk rockowy, dziś ze światem porozumiewa się jedynie ruchami gałek ocznych.

Dzięki perkom i systemowi stworzonemu przez Microsoft mógł ponownie, po długiej przerwie, zagrać na perkusji.

Osiem ścieżek już jesienią

Kiedy odwiedzam firmę, jeden z koderów pracuje nad kontynuacją Poly. Pozostała trójka siedzi nad nowym urządzeniem.

– Co to będzie? – pytam Piotra.

– Tracker. Urządzenie, które umożliwi komponowanie z sampli. Wrzucasz próbki i komponujesz cały utwór bez pośrednictwa komputera. Sample będziesz mógł wgrać albo nagrać z wejścia mikrofonowego. To powrót do korzeni, bo pierwszy raz tracker jako program zobaczyłem w 1995 r. Kumpel pożyczył mi na dyskietce.

Piotr tłumaczy, że siłą trackerów jest minimalizm. Dzisiaj, w czasach Abletona i innych programów do produkcji muzyki, możesz pracować naraz na setkach ścieżek i na żadnej porządnie.

– Kiedyś nie było takich możliwości, a ludzie i tak tworzyli świetne rzeczy. Ograniczenie to przyszłość, bo jest kreatywne. Jeden z albumów Radiohead był nagrany na ośmiośladzie. Kiedy masz do dyspozycji tylko osiem ścieżek, musisz być skupiony od początku do końca, bo każda jest ważna. My zrobimy podobnie, w naszym trackerze też będzie osiem ścieżek.

– Nie za konserwatywnie? – pytam.

– Urządzenie, które nie wymaga podłączania do komputera, czyli rozpraszania się mejlami, social mediami, setkami możliwości obróbki, to może być nowa jakość. Zanim wynaleziono pianino i fortepian, istniał tylko klawesyn, na którym nie dało się grać cicho czy głośno, a powstawały wspaniałe utwory. Nie mogę się doczekać, bo to będzie zabawa z niego korzystać. Ale też czekam na to, czego się nauczymy. Po każdym urządzeniu jesteśmy mądrzejsi.

***

– Najfajniejsze jest stawanie się małą częścią procesu twórczego twoich muzycznych idoli. Oni kiedyś mnie inspirowali, a teraz korzystają z mojego sprzętu – mówi Piotr.

– Jak wam się to udało? Wielu z waszych klientów ma takie budżety, że może urządzenia tworzyć sobie na zamówienie u podwykonawców – pytam.

– Aphex pisał, że kiedyś zlecił zrobienie czegoś podobnego, ale Perc jest lepszy. Johnny Greenwood z Radiohead wysłał nam film, na którym pokazuje prototyp podobnego urządzenia perkusyjnego. Wszyscy kombinują, szukają nowego sprzętu. My podeszliśmy do tego bardzo inżynieryjnie – tak, żeby zrobić najlepszy produkt, jaki umiemy. Biznesplan, promocja – w tym jesteśmy słabsi. Ale chcemy wygrywać jakością produktów. Czy to się opłaci? Nie wiem. Zdarzyć może się wszystko.

***

Piotr tłumaczy, że o to chodziło mu w nazwie firmy: „Poly” jak polifonia, czyli „wiele”. A „end” to koniec. Wiele końców. Bo najbardziej lubią w swojej pracy to, że nigdy nie wiadomo, jak się ona skończy.

***

Kwiecień 2019 roku. Piotr pisze na Facebooku, że The Chemical Brothers właśnie wydali płytę, przy pracy nad którą używali aż trzech urządzeń Polyendu. A przecież przed laty, w drodze do szkoły podstawowej, słuchał ich na walkmanie.

Aphex Twin udowadnia, że on to on; zdjęcie: Wojtek Gardaś
Aphex Twin udowadnia, że on to on; zdjęcie: Wojtek Gardaś

Piotr: Ostatnio Aphex nam powiedział, że kocha trackery. Okazało się, że oglądaliśmy w tym samym czasie na YouTubie te same stare filmiki z trackerami, także z tym, który miałem na dyskietce jako dzieciak. Jesienią, przy okazji premiery, zrobimy razem projekt. Już się cieszę.

Ale na razie cii, nie mów nikomu!

Czytaj również:

Podwójne życie Israela Podwójne życie Israela
i
ilustracja: Cyryl Lechowicz
Opowieści

Podwójne życie Israela

Jan Błaszczak

Choć w swoich utworach Israel Kamakawiwo‘ole upominał się o prawa dyskryminowanych rodaków, w powszechnej świadomości zapisał się jedynie jako „delikatny olbrzym” grający amerykańskie standardy.

Israel Kamakawiwo‘ole jest jednym z symboli Hawajów. Choć można polemizować na temat artystycznej doniosłości jego dorobku, w losach muzyka jak w tafli Pacyfiku przegląda się trudna historia wyspiarskiego narodu. Zresztą przemawia ona nie tylko z jego biografii i śpiewanych przez niego tekstów. Odbiór piosenek Kamakawiwo‘olego – tak mocno skorelowany z narodowością słuchacza – mówi równie wiele o doli i niedoli Hawajczyków. Biorąc pod uwagę, że tych dwóch spojrzeń na twórczość zmarłego w 1997 r. artysty nie sposób pogodzić, można powiedzieć, że doczekał się on dwóch biografii. Lokalnej i globalnej. Prozaicznej i hollywoodzkiej. Jedną mógłby napisać lewicowy historyk Howard Zinn, drugą mógłby nakręcić Howard Hawks między zdjęciami do Mężczyźni wolą blondynki. Łatwo się domyślić, w której jest więcej prawdy. Łatwo się domyślić, która cieszy się większą popularnością.

Czytaj dalej