Jesteśmy z chłopakiem na wakacjach. W tym roku zwiedzamy północne Niemcy. Pandemia uświadomiła mi, że choć mieszkam w Berlinie od ponad ośmiu lat, to właściwie nie znam jego okolic. Wczoraj w czasie kolacji dostałem mejla od znajomego z Polski. Prosił w nim o pomoc w znalezieniu mieszkania dla siebie i swojego chłopaka. Planują wyprowadzkę. Mają już dość nagonki i tego, co się dzieje w kraju. Czytając tę wiadomość, poczułem złość i niemoc. Mimochodem wróciłem też we wspomnieniach do swoich początków w Berlinie. Choć wyjechałem z innych pobudek, to właśnie z uwagi na wszechobecną w Polsce homofobię nigdy na poważnie nie rozważałem powrotu. Czasem aż trudno uwierzyć, że zaledwie 100 km na zachód od naszej granicy wszystko wygląda inaczej. Nikt nie pali tu tęczowych flag. Przeciwnie – w miesiącu dumy powiewają one przed ratuszem każdej dzielnicy.
Pamiętam jak dziś sytuację, kiedy parę lat temu zmieniłem pracę. W czasie lunchu rozmawialiśmy z nowo poznanymi kolegami o naszych planach na wakacje. Bez zawahania powiedziałem, że wybieramy się z chłopakiem na wycieczkę do Porto. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nieświadomie się przed nimi wyautowałem. Odruchowo obudziło to we mnie wszystkie głęboko zakodowane lęki przywiezione z Polski. Zastanawiałem się, jak wybrnąć z sytuacji, kiedy zaczną dopytywać. Przecież jak mantrę nosiłem w głowie to jedno zdanie: „Po co się z tym obnosić”. Najciekawsze było to, że z całego tego grona byłem jedyną osobą, która zwróciła na to uwagę. Nie sposób opisać ulgę, jaką wtedy poczułem. Tego dnia zrozumiałem, jak wygląda normalność.
Później jeszcze wielokrotnie wracałem do tego momentu, próbując dociec, dlaczego było to dla mnie tak wielkim szokiem. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że dotarło wtedy do mnie, jak chore jest to, do czego byłem przyzwyczajony, jak bardzo wpoiłem sobie tę polską normę. Polega ona na tym, że nawet jeśli już wyjdziesz z szafy, to i tak nadal nosisz ją ze sobą i wchodzisz do niej z powrotem przy różnych okazjach. Nieważne, czy są to święta u dziadków, impreza w pracy, czy wesele koleżanki. Mozolnie uczysz się żyć na dwóch płaszczyznach, aż w końcu staje się to dla ciebie przezroczyste i zapominasz, że w ogóle to robisz.
Wbrew pozorom to nie dotyczy tylko nas, ludzi LGBT+. Nienawiść, której na co dzień doświadczamy, kładzie się również długim cieniem na naszych najbliższych – rodzicach, rodzeństwie i przyjaciołach. Sprawia, że oni także żyją w ciągłym lęku, przyjmując podobne do naszych strategie adaptacyjne. Schemat jest zawsze ten sam. Przyjaźnisz się z gejem? To może sam jesteś pedałem? Masz córkę lesbijkę? Lepiej się do tego nie przyznawaj, bo ludzie będą o tym gadać.
W ten sposób wszyscy siedzimy w klatce i dajemy się terroryzować homofobicznym fanatykom, którzy stają się stróżami naszego myślenia o sobie samych. Jak to zmienić? Jedyną do tego drogą jest przerwanie milczenia. Musimy nauczyć się z dumą mówić o tym, kim jesteśmy, i zapomnieć o wpojonym nam wstydzie. To wymaga odwagi. Dlatego właśnie to, co robią Margot i dziewczyny ze Stop Bzdurom, ma dziś tak fundamentalne znaczenie. One powiedziały „dość” i nie oglądając się na konsekwencje, zrobiły to, co każdy z nas już dawno powinien zrobić. Pokazały nam, jak bezkompromisowo walczyć o swoje, a teraz potrzebują naszego wsparcia i solidarności.
Mimo wszystko jesteśmy dziś świadkami przełomu. Sytuacja wokół spraw LGBT+ jeszcze nigdy nie była tak dynamiczna. W zeszłym roku przeszły przez Polskę rekordowe 24 marsze równości. W ostatnich tygodniach tysiące ludzi wzięły udział w demonstracjach solidarności z aresztowanymi aktywistkami, a tęczowe flagi zaczęły spontanicznie pojawiać się w oknach i na balkonach całego kraju. Musimy wykorzystać ten moment, tak żeby w przyszłości możliwe były realne zmiany. Żeby za kilka lat młodzi ludzie z Mielca, Opola czy Radomia nie musieli w poszukiwaniu normalności wyjeżdżać do Berlina. Powinniśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby mogli jej doświadczyć u siebie.
#muremzastopbzdurom