Niechciane kukiełki
Przemyślenia

Niechciane kukiełki

Jakub Popielecki
Czyta się 3 minuty

Bohaterowie filmu Claude’a Barrasa mają sympatycznie wielkie głowy, czerwone uszy i nosy, kolorowe fryzury. Nic dziwnego, to przecież kukiełki, poruszające się dzięki dobrodziejstwu animacji poklatkowej. Przypominają figury ludzkie skreślone dziecięcą ręką: jaskrawe, koślawe i umowne, ale niemal wszystkie mają też podkrążone, spuchnięte oczy. Oczy zmęczone i smutne, które widziały za dużo i za wcześnie. Tak, „Nazywam się Cukinia” jest dla dzieci i opowiada o dzieciach. Mierzy jednak nieco wyżej niż byle „kreskówka”. Jak opowiadać najmłodszym o nieszczęściu? Jak oswajać małoletniego widza z cierpieniem, nie ryzykując, że narazi się go na traumę? Film Barrasa – ekranizacja książki Gillesa Parisa – to próba odpowiedzi na podobne pytania.

Tytułowy Cukinia – a właściwie Ikar – ma 9 lat. Dotychczas wychowywany przez matkę-alkoholiczkę, po nieszczęśliwym wypadku zmuszony jest zamieszkać w sierocińcu. Niebieskowłosy i smutnooki, spotka tu podobnych sobie, naznaczonych bólem rówieśników. Naznaczonych dosłownie: ktoś ma szramę na czole, ktoś nerwowy tik, ktoś obsesyjnie nie rozstaje się z maskotką albo je pastę do zębów. Nikt z nich nie zaznał pełni rodzicielskiej miłości. Ikar bawił się w domu pustymi puszkami po piwie i słuchał gniewnych matczynych okrzyków zza ściany. Jego nowi koledzy i koleżanki cierpieli zaś na łasce rodziców, którzy brali narkotyki, trafili do więzienia lub robili im „złe rzeczy”.

Barras ostrożnie lawiruje między nazywaniem rzeczy po imieniu a zgrabnym unikiem. Kiedy trzeba, wybiera aluzję i żart. Mały widz odnajdzie tu zrozumiały dla siebie, prosty język bujnej wyobraźni, poetykę wykonanego kredkami rysunku. Rodzic tymczasem dopowie sobie to, co jedynie zasugerowane, zaduma się lub uśmiechnie nad tym, jak dziecięce spojrzenie wykoślawia dorosłe sprawy (w tym seks czy przemoc). Dorośli docenią elegancki, powściągliwy ton narracji, a także odejście od gatunkowych schematów, jakie kojarzymy z kinem dla dzieci. „Nazywam się Cukinia” zapowiada się może na sztampową bajeczkę o wyrzutkach jednoczących się przeciwko znęcającemu się nad nimi brutalowi, zmierzającą ku obowiązkowemu happy endowi z pokrzepiającym morałem. Świat „Cukinii” – choć animowany i uproszczony – nie jest jednak prosty. Barras nie chce mydlić oczu, niuansuje, szanuje prawdę: psychologiczną, socjologiczną, „życiową”. Reżyser pokaże więc ludzką twarz brutala, ale nie ucieknie w przesłodzone – i fałszywe – pocieszenie. W szczęśliwym finale znajdzie zaś gorzki ton, w tragedii zaś – pierwiastek nadziei.

To jednak dobrze, że „Cukinię” ominął w tym roku inny happy end, Oscarowy. Wstydu nie ma: nominowany do tej nagrody film przegrał z równie dobrym, ale zdecydowanie lżejszym „Zwierzogrodem”. W przeciwieństwie do tej produkcji Disneya, „Cukinii” lepiej bowiem nie pozostawiać bez komentarza. Nie jest to „bajka” dla kilkuletniego malucha; do kina trzeba zabrać ze sobą dziecko gotowe sprostać ciężarowi poruszanych tu tematów i samemu być gotowym na trudne pytania po seansie. Komu taka rozmowa niestraszna, ten doceni jeszcze jedną cechę animacji Barrasa. Maluch zobaczy w niej film dla dzieci o dorosłych sprawach, rodzic tymczasem – film dla dorosłych o sprawach dziecięcych. To rzadkie: „Nazywam się Cukinia” nie ma ograniczenia wieku „wzwyż”.

Czytaj również:

Lekcje z krańców świata. Kino Wernera Herzoga
i
Werner Herzog na planie filmu „Inferno”; zdjęcie dzięki uprzejmości Netflix
Opowieści

Lekcje z krańców świata. Kino Wernera Herzoga

Mateusz Demski

Werner Herzog zawsze miał w sobie gotowość do odkrycia czegoś niezwykłego, ale świat wciąż pozostaje dla niego wielką tajemnicą.

Natura była jego pasją od najwcześniejszych lat.

Czytaj dalej