Nowy Jezus
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum, nr 1190/1968 r.
Doznania

Nowy Jezus

Tommy Orange
Czyta się 15 minut

W przyszłości, która jak zwykle okazała się mniej futurystyczna, niż się spodziewaliśmy, ludzie i psy chodzą po wodzie. Przeżyli tak wiele końców świata, że nie czekają już na zbawienie. Opowiadanie obsypanego nagrodami amerykańskiego prozaika jest historią pewnego początku.

I

Moja siostrzenica Tina, która mieszka w górach, przyjechała do nas na letnie wakacje i nie mogła się nadziwić, że tak brodzimy w wodzie. Niby nic wielkiego, ale Tina jest młoda i uprzywilejowana, należy do nowej kasty ludzi z wyżyn, którzy mają inne spojrzenie na świat niż my, ludzie poziomu morza, mieszkańcy zalanych wybrzeży. Pierwszego dnia zmoczyła sobie skarpetki i do wieczora tak się rozkichała, że nabrałem podejrzeń, iż robi to specjalnie, żebyśmy mieli wyrzuty sumienia.

– Daj spokój, Herold, nie da się kichać na zawołanie – stwierdziła moja żona Dolorothie.

– Można sobie wyrywać włosy z nosa. Ja wtedy kicham – odparłem.

– Przecież nie wyrywa sobie ukradkiem włosów z nosa pęsetą, żeby nam dokuczyć. – Dolorothie wyglądała przez kuchenne okno, jakby coś tam było nie tak, ale to coś było w nas, było we mnie.

– Nie potrzeba do tego pęsety, wystarczą palce. Słyszałaś o chwycie ­pęsetowym? Złączasz paznokcie i ciągniesz.

– Ciągniesz?

Dolorothie miała oczywiście rację. Tina przemoczyła nogi, a chłód w Oakland wsiąka w kości, wilgoć dociera wszędzie, inaczej niż w górach, tam powietrze jest rzadkie i nie przenika przez ludzką skórę. Miała więc prawo się przeziębić – ale czy nie kichała zbyt teatralnie? Bardzo mi to przeszkadzało, że nie wiem, czy kicha na pokaz, czy naprawdę coś ją bierze.

Wypada wyjaśnić, ile jest tej wody, w której brodzimy. To nie tak, że brodzimy w niej bez przerwy, po prostu ocean się podniósł i przypływ sięga coraz wyżej. Czasem jest sucho, ale zwykle stoi woda. Chcieliśmy uciec, lecz nie tak prosto spakować się i wyjechać. Niewielu mogło sobie na to pozwolić. Przywykliśmy do nowej sytuacji, do burz i powodzi, do upałów, do myśli, że oto świat się kończy – nie hukiem, ale skomleniem, szeregiem małych katastrof. Właściwie to zbyt wiele osób nazywa to końcem

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Między światami
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum nr 731/1959
Opowieści

Między światami

Radosław Palonka

Historia Indian Ameryki Północnej jest o wiele bardziej złożona i barwna, niż mogłoby się wydawać. Jak dawniej wyglądało życie rdzennych mieszkańców tego kontynentu, jeszcze przed przybyciem Europejczyków? I czy dzisiejsi Indianie wciąż mają łączność z tradycją?

Historia Ameryki nie zaczyna się wcale wtedy, gdy Krzysztof Kolumb przybył do Nowego Świata, ale swoimi korzeniami sięga dużo głębiej. Od tego momentu jednak Indianie pojawiają się w świadomości Europejczyków i zaczyna się ich walka o przetrwanie, ale i swego rodzaju kariera, jako „szlachetnych dzikusów”. Przyzwyczai­liśmy się także do traktowania wszystkich Indian przez pryzmat dzielnych Apaczów i Siuksów, romantycznych wojowników pomalowanych w barwy wojenne. Tymczasem prawda jest dużo ciekawsza i niesamowicie złożona. Musimy przede wszystkim pamiętać, że tubylcza ludność Ameryki nigdy nie stanowiła jednorodnej grupy. Podobnie jak wówczas, gdy Kolumb przybył do Nowego Świata, tak i teraz po stuleciach trudnej historii Indianie dzielą się na wiele plemion, rodów i grup językowych. Przyjmuje się, że w momencie dotarcia Europejczyków do Ameryki Północnej żyło tam przynajmniej kilka milionów jej rdzennych mieszkańców. Dziś ich liczba ponownie zbliża się do tej wartości: dane ze spisu powszechnego z 2010 r. (mogą być mocno niedoszacowane) mówią, że w samych Stanach Zjednoczonych mieszka 5,2 mln osób pochodzenia tubylczego, w tym prawie 3 mln pełnej krwi Indian. To przynajmniej 1,7% amerykańskiego społeczeństwa. Rdzenni Amerykanie należą aż do 570 plemion uznawanych przez rząd federalny oraz Biuro ds. Indian.

Czytaj dalej