Olśnienia i eksplozje Tarō Okamoto Olśnienia i eksplozje Tarō Okamoto
i
Tarō Okamoto, „Wieża Słońca”, Memorial Park w Suita, Osaka, Japonia, 2018 r.
Opowieści

Olśnienia i eksplozje Tarō Okamoto

Karol Sienkiewicz
Czyta się 6 minut

Niektórzy nazywają go jedynym awangardowym artystą Japonii. Zafascynowany Picassem, nie odrzucał tradycji, przeciwnie ­– odkrył dla swoich rodaków „źródła Japonii”, prehistoryczną sztukę. Kim był budowniczy Wieży Słońca, Tarō Okamoto?

„Sztuka to eksplozja!” – wykrzykiwał w reklamie telewizyjnej Tarō Okamoto, wcześniej bijąc w zaprojektowany przez siebie dzwon. Pierwotnie stworzył go z myślą o świątyni buddyjskiej. Każda z wystających z kolczastego kielicha dzwonu wypustek wydaje inny dźwięk. Obecnie nikt już nawet nie pamięta, co reklamował Okamoto, ale Japończycy do dziś kojarzą go z tym hasłem.

„Sztuka to eksplozja!” – w gruncie rzeczy niewielu artystów podpisałoby się pod tymi słowami, a co dopiero tworzyło i żyło zgodnie z tą dewizą. Nieustanne eksplodowanie jest dla artysty i niezwykle trudne, i wyczerpujące. Ale za każdym razem, gdy stykam się z twórczością Okamoto, mam poczucie, że właśnie nastąpiła jakaś erupcja. A w jej wyniku pojawiły się nowe formy życia, niedające się wpisać w żadne powszechnie obowiązujące klasyfikacje biologiczne. Gdy ja przyglądam się im, one równie zaciekawione też taksują mnie wzrokiem. Niemal wszystkie rzeźby Okamoto, chociaż zazwyczaj trudno nazwać je figurami, mają twarze, maski – czasami nawet więcej niż jedną.

Poziom przedszkolaka?

To przez Tarō Okamoto straciłem zaufanie do mojego przewodnika po Japonii, orientalisty Alexa Kerra. W wydanej jakiś czas temu po polsku Japonii utraconej Kerr drwi z Okamoto, że rzeźbił na poziomie przedszkolaka. Cytowany niby mimochodem przyjaciel dodaje zaś, że nigdy nie widział nic brzydszego niż jego Wieża Słońca. Poczułem, że muszę wyraźnie opowiedzieć się po którejś stronie. Uznałem, że Kerr ze swoim kuszącym wywodem to – jak powiedzieliby pewnie futuryści – po prostu gloryfikujący przeszłość paseista. Bo czy moglibyśmy wyobrazić sobie Japonię bez Studia Ghibli, kolorowych subkultur, soundscape’ów Hiroshiego Yoshimury, no i właśnie sztuki Tarō Okamoto? Aż boję się pomyśleć, co Kerr powiedziałby o ubraniach Rei Kawakubo.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Tarō Okamoto, "Wieża Słońca", Memorial Park w Suita, Osaka, Japonia, 2018 r.
Tarō Okamoto, „Wieża Słońca”, Memorial Park w Suita, Osaka, Japonia, 2018 r.

Tymczasem Tarō Okamoto był najważniejszym – czasami mówi się nawet, że jedynym – japońskim artystą awangardowym. Miał sporo szczęścia, jako 18-latek mógł wyjechać do Europy. Lata 30. XX w. spędził w Paryżu, podążając za ruchami awangardowymi. Był najmłodszym członkiem grupy Abstraction-Création. Docenił go André Breton, przez co Okamoto zbliżył się do środowiska surrealistów. W Paryżu przeżył też pierwsze olśnienie – zetknął się z dziełami Pabla Picassa. Wracając autobusem z wystawy Hiszpana, miał się rozpłakać z przejęcia. Postanowił, że sięgnie jeszcze głębiej niż Picasso.

Wybuch drugiej wojny światowej w Europie zmusił go do powrotu do Japonii, tam z kolei został wcielony do armii i wysłany na front do Chin. Ciężko to znosił, będąc przeciwnikiem toczonej wojny, zmuszanym do portretowania oficerów. Po powrocie zastał swój dom rodzinny spalony wraz z całym znajdującym się w nim dorobkiem artystycznym. Niektóre obrazy odtworzył, ale zaczynał od nowa. Musiał też zmierzyć się z niezrozumieniem w konserwatywnym społeczeństwie i środowisku artystycznym Japonii.

Ku „źródłom Japonii”

W 1951 r. w tokijskim muzeum doznał kolejnego objawienia. Na wystawie archeologicznej zetknął się z ceramiką z okresu Jōmon, czyli neolitu – zamierzchłych wieków, gdy mieszkańcy Wysp Japońskich trudnili się głównie zbieractwem i łowiectwem. Ich ręcznie lepione figurki i naczynia wyglądają tak fantastycznie, że mogłyby posłużyć Erichowi von Dänikenowi za kolejny dowód na kontakty naszych przodków z pozaziemskimi cywilizacjami. Kto tu je podrzucił i dlaczego? – można by zapytać.

Okamoto już w Paryżu nie tylko uprawiał sztukę, lecz także chodził na wykłady Georges’a Bataille’a i ojca antropologii Marcela Maussa. Nic więc dziwnego, że – wbrew powierzchownym opiniom – jako awangardzista Okamoto bynajmniej nie odrzucał tradycji. Zresztą ceramikę kultury Jōmon odkrył nie tylko dla siebie. Jak zawodowy antropolog fotografował ją, pisał teksty, propagował wiedzę. Przede wszystkim jednak dostrzegł w niej energię prymitywnej cywilizacji, dziedzictwo, z którego Japonia powinna być szczególnie dumna.

Pozostałości po tej kulturze zachęciły Okamoto do dalszego odkrywania mitycznych „źródeł Japonii”, wycieczek do odległych zakątków kraju. Pragnienie energii i piękna, które wcześniej dostrzegł w ceramice Jōmon, zaprowadziły go na Okinawę i do regionu Tōhoku. Fascynował się wciąż żywymi tam rytuałami, szamanizmem, zakorzenionymi w przeszłości festiwalami i świętami. Sam chętnie w nich uczestniczył. Prastara ceramika zainspirowała Okamoto do sięgnięcia po nowe dla niego medium – rzeźbę. To właśnie ten sposób ekspresji pozwolił Okamoto na wykreowanie własnej rzeczywistości. Im więcej pracował, tym bardziej jego wyobraźnia podbijała coraz to nowe rejony. Malował, rzeźbił, projektował ceramikę, a nawet tworzył rysunki na nocnym niebie za pomocą lampy helikoptera. Jak wcześniej Picasso, tak i on dzięki odkryciu dla siebie japońskiej tradycji wykreował swój własny, niepowtarzalny, wybuchowy język. Dlatego odnosi się wrażenie, że w sztuce artysty nie ma cienia orientalnych klisz, a opiera się ona wyłącznie na jego osobowości.

Na nowo przeszłość

Przełom przyszedł pod koniec lat 60., gdy organizatorzy EXPO ’70 w Osace zaproponowali mu stworzenie rzeźby – symbolu tej pierwszej azjatyckiej wystawy światowej. Po klęsce drugiej wojny Japonia ogromnym wysiłkiem zmieniała się w nowoczesne państwo, a metki made in Japan wreszcie zaczęły kojarzyć się z produktami wysokiej jakości. EXPO w Osace miało celebrować to nowe oblicze Kraju Kwitnącej Wiśni, współczesne technologie i – rok po lądowaniu Amerykanów na Księżycu – wiarę w rozwój. Na EXPO po raz pierwszy można było zobaczyć filmy IMAX, telefony komórkowe i pociągi Maglev. W końcu tematem tego ogromnego przedsięwzięcia był „progres i harmonia ludzkości”. Stąd też pewnie postawiono właśnie na jedynego awangardowego japońskiego artystę. Postawa Okamoto z trudem dawała się jednak wpisać w postępowe hasła. „To nonsens” – krytykował przesłanie EXPO. Nie bał się jednak skonfrontować ze światem wielkiej polityki i architektury. Wręcz przeciwnie. Twierdził, że harmonia wyłania się z kontrastów. „Musimy na nowo odnaleźć przeszłość” – mówił. Pośrodku przypominającej „miasto przyszłości” wystawy zaproponował postawienie wysokiej na 70 m wieży, która przeszywałaby futurystyczny dach, wydający się lewitować nad głównym placem EXPO zaprojektowanym przez głównego architekta imprezy, Kenzō Tangego.

Do tego wieża miała być nieco antropomorficzna i poświęcona Słońcu. Na jednym ze zdjęć z placu budowy Okamoto robi zeza i rozkłada ręce, naśladując gest znajdującej się za nim wieży-rzeźby. Bo Wieża Słońca była trochę ludzka, trochę totemiczna, trochę zaś nie z tej ziemi. Z jej boków wyrastały dwie, wzniesione lekko do góry ręce wypustki. Miała kilka solarnych twarzy. Wieża wydawała się zupełnie nieziemska, ale jak twierdził sam Okamoto: „im coś jest bardziej niespotykane, tym bardziej staje się uniwersalne”. Do swojego pomysłu przekonał samego Kenzō Tangego. W przestronnych podziemiach rzeźby Okamoto zaprojektował też imponującą wystawę poświęconą życiu. Ruchomymi schodami można była dotrzeć do samego szczytu wieży, wewnątrz której Okamoto umieścił wielokolorowe drzewo życia, wyrastające z pierwotnej zupy i zamieszkane przez różnorodne gatunki dinozaurów, ukazujące rozwój życia na Ziemi. Na najwyższych gałęziach umieścił najbliższych przodków współczesnego człowieka. Było to więc nasze drzewo genealogiczne. Okamoto chciał w ten sposób pokazać, co tracimy, zbytnio zawierzając rozwojowi technologicznemu.

Wieża Słońca szybko stała się nie tylko symbolem EXPO ’70 i Osaki, lecz także całej Japonii. Okamoto zaś z dnia na dzień okrzyknięto najbardziej ukochanym artystą Japończyków. W latach 70. zajmował miejsce podobne do tego, które dziś należy do Yayoi Kusamy. Pewnie dlatego Wieżę Słońca zdecydowano się zachować jako jedną z niewielu stałych pamiątek po EXPO. Niedawno odtworzono nawet znajdujące się w jej wnętrzu drzewo życia i udostępniono zwiedzającym.

Po EXPO posypały się zamówienia z różnych zakątków Japonii. Dziś, ponad dwie dekady po śmierci artysty, można zwiedzać wyspy szlakiem jego rzeźb. Najważniejszymi punktami takiej wycieczki pozostają oczywiście Wieża Słońca, a także odnaleziony po latach w Meksyku i umieszczony na stacji Shibuya mural Mit jutra, Muzeum Okamoto w Kawasaki oraz jego dom-pracownia w Tokio, w dzielnicy Aoyama.

W domu, obecnie muzeum, zaprojektowanym przez Junzo Sakakurę, ucznia Le Corbusiera, którego Okamoto poznał jeszcze w Paryżu, można przekonać się o rozmachu jego twórczości. W dawnej pracowni wciąż piętrzą się niedokończone obrazy, rozpychają się rzeźby, do tego wszystko zaprojektował tu sam – od donic po filiżanki. W niewielkim ogrodzie tłoczą się postacie rzeźby. Donice i siedziska zamieniają się w bliżej niezidentyfikowane zwierzęta, spomiędzy liści bananowca wyłaniają się białe stwory o spiczastych wypustkach, roślinnie zaciekawione, jakby kierowały się ku słońcu. Można nawet uderzyć w kolczasty dzwon Okamoto, ten z reklamy! A ponieważ wszystko ma tu oczy, można też poczuć się obserwowanym. Światy realny i magiczny zlewają się w jeden. Wszak „sztuka to eksplozja”.

ilustracja: Karyna Piwowarska
ilustracja: Karyna Piwowarska

Czytaj również:

Mela Muter Mela Muter
i
Mela Mutermilch, fotografia opublikowana w magazynie „Feminal” 25 czerwca 1911 r., domena publiczna
Opowieści

Mela Muter

Libera wybiera, czyli subiektywny poczet polskich artystów
Zbigniew Libera

Słyszeliście o Meli Muter? Przed Wami historia polsko-­żydowskiej malarki tworzącej w czasach historycznie trudnych. Studiowała sztukę w akademiach i pod czujnym okiem autorytetów, romansowała ze Staffem i Rilkem, a umierała­ ­w osamotnieniu.

Maria Melania Klingsland, znana później w świecie sztuki jako Mela Muter, urodziła się 26 kwietnia 1876 r. w warszawskiej kamienicy przy ulicy Leszno 28, mieszkania 12. Była drugim spośród pięciorga dzieci Fabiana Klingslanda i Zuzanny z domu Feigenblatt. Rodzice Melanii należeli do grupy bardziej zamożnych Żydów, na co wskazuje chociażby lokalizacja ich domu po południowej stronie ulicy Leszno, nazywanej wówczas „Alejami Ujazdowskimi dzielnicy żydowskiej”. Urodzony w roku 1838 Fabian Klings­land był właścicielem domu handlowo-spedycyjnego położonego w samym centrum miasta przy ulicy Marszałkowskiej 129. Młodsza od niego o dziewięć lat matka Meli pochodziła ze sławnego rabinacko-kapłańskiego rodu Muszkatów. Klingslandowie mówili w domu po polsku, wspierali też polskie zrywy niepodległościowe. Fabian starał się być mecenasem młodych literatów, w jego domu bywali m.in. Władysław Reymont i Jan Kasprowicz. Pojawiał się również Leopold Staff, który w późniejszych latach odegrał ważną rolę w życiu Meli.

Czytaj dalej