„Gdzie pamięć, tam słów nie trzeba” napisał Marek na rewersie zdjęcia legitymacyjnego, które podarował Zosi, swojej przyszłej żonie, matce swoich synów. Potem są zdjęcia, takie z życia, z wycieczek, z wojska. 20 lat później odnajdzie je Rafał, młodszy syn Marka. „Zdałem sobie sprawę, że nie wiem, kim był mój Tata. Staram się go poznać, a moi bliscy – matka, brat, babcia i wujek mi w tym pomagają”. „Gdzie pamięć”, a co jeśli jej nie ma? A jak tę pamięć przywołać, jeśli nie słowami?
Słowami, tak. Wiadomo też – fotografiami. Najlepiej takimi z albumu rodzinnego. Siderski podejmuje – jak sam podkreśla – „starania skazane na porażkę” i odtwarza pamięć kilku osób, wyłuskuje ją z przedmiotów oraz pejzaży. Robi nowe zdjęcia do dawnych zdarzeń. Klasyczny reenactment, rekonstrukcja, gdyby nie to, że patrząc na zdjęcia, dalej nie widzimy sytuacji. Potrzeba słów, by coś niecoś objaśnić. I to nie są zwykłe podpisy do zdjęć, tu i tam, wtedy. Raczej listy do Rafała, zapis rozmowy z nim prowadzonej. A przez niego i do nas – czytamy osobiste wspomnienia. Wyobraźnia rusza. A obrazy, te nowe: portret w miejscu znaczącym, przedmioty znaczące. Bo tu kropki trzeba połączyć, słowa z obrazem, obrazy z kolejnymi, szczególne puzzle. Precyzja oraz logika, doskonale zaplanowane śledztwo.
Zaczynamy od archiwów. Tych jest najwięcej. Nic szczególnego, specjalnego. Zwykłość nad zwykłościami. Może wątek amerykański odmienia, ale i obrazy jakby znane. Te starsze wyblakły, te nowsze – trochę zmieniły kolor. Widać niedoskonałość materiałów barwnych z lat 80. Są też polaroidy i jest flesz, są klasyczne układy zbiorówek. Wszystko. Jak się to czyta, żeby się nie zanudzić? Żeby coś zrozumieć, bo przecież to obce archiwum. Siderski podaje wręcz matematyczny układ. Najpierw bohater tu w kraju, na końcu bohater na emigracji. Po drodze zeszyciki imienne, wewnątrz zdjęcia z bohaterem. Siłą rzeczy niektóre się powtarzają, ułatwiają identyfikację. Wzmacniają się, dodają sobie znaczeń. Po chwili opanowujemy archiwa, jakby to był ktoś znajomy. A ciągle nie bardzo uchwytny, niewyraźny, jak na okładce. Rozpoznajemy, ale nie poznajemy. Wiemy, ale nie znamy.
Książka Wyjedź Zostań została wydana w 2019 r., czyli z grubsza sześć lat po zamknięciu projektu, wystawie, dyplomie. Daty tu zresztą nie mają wiele do powiedzenia. Podkreślam raczej determinację autora, który przez kilka lat stara się pokazać swoją pracę w sposób z góry zaplanowany, bezkompromisowy oraz przewidziany. Był czas na projektowanie i próby, szukanie odpowiedniego koloru nitki, testy sznurka. W efekcie jest publikacja, która być może zdziwi najpierw formą, lecz za moment i do samego końca okaże się perfekcyjna oraz przemyślana. W najdrobniejszym szczególe. Niepodważalna. Jak wyrok, opinia biegłego.
Znów to skojarzenie ze śledztwem, choć właściwie tylko jeden wątek jest w ten sposób namacalny. Czyste, świetliste, wyraźne zdjęcia samochodziku, pudełka ciastek, lokomotywy, fajki… Packshotowe zdjęcia przedmiotów jak pozostawione przez denata i włączone w akta sprawy. Nic więcej, żadnego naśladownictwa formy, typografii jak z maszyny do pisania, żadnego drobiazgowego poszukiwania. Precyzja, logika poszukiwań, układ każdej części, zmierzanie do poznania, próba rozeznania. Zostaje jednak bardzo szerokie pole dla widza i uważnego czytelnika. W gruncie rzeczy to uniwersalna historia o rodzinie, więzach oraz pamięci. Tym bardziej pielęgnowanej, bo o rodzinie po przejściach.
Nostalgia czy melancholia albo i mocniej – rozpacz oraz żałoba minęły już dekady temu. Co zostaje? To wydaje się kluczowym pytaniem i odmiennym na różne przypadki. Pytanie o tożsamość – co można mieć po rodzicach? O połączenia – czy strata potrafi coś zmienić na plus i wzmocnić? O odtworzenie – ile przedmioty mówią o nas? O szczęście – czy można się odbudować?
Zdradzanie faktów, gdzie i kiedy, i dlaczego, i skąd, byłoby tu najgorszym spojlerem. Jest ich dokładnie tyle, ile trzeba, by został sens oraz autentyzm. Wyczuwamy, że cytaty i zdjęcia to jest najcenniejsze złoto dla kogoś o konkretnym imieniu, że dotykamy jakiegoś wnętrza, że dopuszczają nas do siebie tak bardzo blisko. Rozejrzyjmy się tam, nadpiszmy skojarzenia, a zobaczymy najdrobniejsze, zwykłe szczęścia: bo bohater był królem życia, bo miał cudowną rodzinę, bo ma pamięć nie pomnikową, tylko żywą i codzienną. Pójście na cmentarz, ważna rzecz, w listopadzie kulturowo obowiązkowa. Mam chyba podobnie jak Siderski, że pamięci nie znajdę, przesuwając znicze w układ geometryczny, a spytam o zdjęcie z albumu i historię za nim. „Gdzie pamięć”, tam i tak warto zrobić zdjęcia. Bo też pamięć zawodzi, czasem uwodzi, jak to wspomnienie, że były święta i święty Mikołaj, z tym że to było jednak lato.
Sięgnijcie do Wyjedź zostań, dajcie się wciągnąć w zwykłą rodzinną historię. Była lub będzie, tak osobna a uniwersalna. A ja dziękuję, bo inaczej się patrzy na przedmioty i miejsca w pamięci. Niekiedy nawet pojawia się zapach.