Pippi ocala życie dwojga dzieci Pippi ocala życie dwojga dzieci
i
zdjęcie: Pixelteufel/Flickr (CC BY 2.0)
Doznania

Pippi ocala życie dwojga dzieci

Astrid Lindgren
Czyta się 8 minut

Kiedy Pippi nie ma nic do roboty, a w sąsiedztwie wybucha pożar…

Pewnego niedzielnego popołudnia Pippi siedziała, zastanawiając się, co by tu robić. Tommy i Annika poszli z rodzicami na proszoną herbatkę, więc nie mogła się spodziewać ich odwiedzin.

Dzień upłynął jej na przyjemnych zajęciach. Wstała wcześnie i podała Panu Nilssonowi sok i bułeczki do łóżka. Wyglądał uroczo, gdy tak siedział w błękitnej nocnej koszulce, trzymając szklankę w obu łapkach. Potem wyczyściła zgrzebłem i nakarmiła konia, i opowiedziała mu długą, pełną przygód historię ze swych podróży po morzu. Następnie poszła do salonu i ozdobiła tapetę ogromnym malowidłem. Przedstawiało ono grubą panią w czerwonej sukni i w czarnym kapeluszu. W jednym ręku trzymała żółty kwiatek, a w drugim – zdechłą mysz. Było to, zdaniem Pippi, bardzo ładne malowidło. Ozdabiało cały pokój.

Potem usiadła przy biurku i oglądała jaja ptasie i muszelki, i przypominała sobie wszystkie piękne miejscowości, w których zbierała je z tatusiem, i wszystkie małe, miłe sklepiki, rozsypane po całym świecie, gdzie razem kupowali wszystkie ładne drobiaz­gi, które teraz leżały w szufladzie biurka. Następnie próbowała nauczyć Pana Nilssona tańczyć polkę, ale nie chciał. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie warto by spróbować uczyć konia, ale jak przyszło co do czego, zaniechała tej myśli; weszła do skrzyni na drzewo i zamknęła pokrywę nad sobą. Udawała, że jest sardynką w puszce i smutno jej było, że nie ma Tommy’ego i Anniki, bo mogliby przecież także być sardynkami.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zaczynało się już ściemniać. Przycisnęła do szyby swój karto­felkowaty nosek i patrzyła na jesienny zmierzch. Wtedy przypomniało jej się, że już od paru dni nie jeździła konno, i postanowiła przejechać się zaraz. Miało to być przyjemne zakończenie mile spędzonej niedzieli.

Włożyła zatem swój ogromny kapelusz, przyniosła Pana Nilssona, który siedział w kącie i bawił się kamiennymi kulkami, osiodłała konia i zniosła go z werandy. Następnie wyjechali – Pan Nilsson siedząc na Pippi, a Pippi na koniu. Było zimno i kopyta konia stukały donośnie o zamarzniętą drogę. Pan Nilsson, siedząc na ramieniu Pippi, starał się pochwycić łapką gałęzie mijanych drzew. Lecz Pippi jechała tak szybko, że nie udawało mu się to zupełnie. Natomiast gałęzie mocno cięły małpkę po uszach i trudno jej było utrzymać na głowie słomkowy kapelusz.

Pippi jechała przez miasteczko, a ludzie, których mijała w galopie, trwożnie przyciskali się do murów domów.

Miasteczko posiadało oczywiście Rynek. W Rynku stał mały, pomalowany na żółto ratusz i kilka starych, pięknych, jednopiętrowych domków. Wyróżniał się wśród nich duży, niezdarny budynek – nowo wybudowany trzypiętrowy dom, który nazywano „Drapaczem Chmur”, ponieważ był wyższy od wszystkich domów w mieście.

Miasteczko wydawało się przepojone ciszą i spokojem niedzielnego popołudnia. Nagle ciszę przerwały okrzyki:

– Pali się! Drapacz się pali! Pożar! Pożar!

Ze wszystkich stron zbiegali się ludzie. Ulicą, z ciągłym rykiem syreny, jechał samochód straży ogniowej, a małe dzieci, które zawsze lubiły przyglądać się strażakom, płakały teraz z przerażenia, ponieważ sądziły, że ich domy również zaczną się palić. Na Rynku przed Drapaczem Chmur zebrał się tłum ludzi, których policja starała się odsunąć, aby mógł przejechać wóz strażacki. Z okien Drapacza Chmur buchały płomienie, a dym i iskry otaczały strażaków, którzy dzielnie zabrali się do gaszenia pożaru.

***

Pożar zaczął się na parterze, lecz błyskawicznie ogarniał górne piętra. Wówczas ludzie, którzy zgromadzili się na Rynku, ujrzeli widok, od którego dech im zaparło z przerażenia. Na samym szczycie domu, w oknie na poddaszu, stało dwóch małych chłopców wołających o pomoc.

– Nie możemy wyjść, bo ktoś rozpalił ogień na schodach! – płakał większy.

Miał pięć lat, a jego braciszek był o rok młodszy. Mama ich wyszła załatwić coś na mieście, zostali więc zupełnie sami. Wielu ludzi w dole, na Rynku, zaczęło płakać, a komendant straży ogniowej był wyraźnie zaniepokojony. Na samochodzie strażackim była oczywiście drabina, lecz nie sięgała ona tak wysoko. Wejść do domu i wynieść dzieci było rzeczą niemożliwą. Ludzi ogarnęła rozpacz, gdy pojęli, że nie można przyjść dzieciom z pomocą. Tymczasem małe biedactwa stały w oknie i płakały. Ogień szybko zbliżał się do poddasza.

W samym środku zgromadzonego na Rynku tłumu siedziała Pippi na koniu. Patrzyła z zaciekawieniem na wóz strażacki, zastanawiając się, czy nie kupić sobie takiego samego. Podobał jej się, ponieważ był czerwony i ponieważ robił tyle hałasu, pędząc ulicami. Potem przyglądała się strzelającym w górę płomieniom i bardzo jej się spodobało, gdy parę iskier spadło na nią.

Wreszcie zauważyła obu chłopczyków na poddaszu. Ku jej zdumieniu wcale nie wyglądali na zadowolonych. Nie mogła tego zupełnie pojąć i w końcu musiała zapytać ludzi stojących dookoła:

– Dlaczego te dzieci tak krzyczą?

Odpowiedziały jej tylko szlochania, w końcu jednak jakiś gruby pan wyjaśnił:

– A coś ty myślała? Czy ty nie krzyczałabyś także, gdybyś stała tam na górze i nie mogła zejść?

– Ja nigdy nie krzyczę – odpowiedziała Pippi. – Ale jeżeli oni chcą zejść, to dlaczego nikt im nie pomoże?

– Oczywiście dlatego, że jest to niemożliwe – odpowiedział gruby pan.

Pippi zastanawiała się przez chwilę.

– Czy ktoś mógłby dać mi kawałek powroza? – spytała.

– A na cóż by się to zdało? – odpowiedział gruby pan. – Dzieci są za małe, by móc się spuścić po sznurze. A w jaki sposób podasz im ten sznur aż na górę?

– Ech, nieraz się już bywało w gorszych tarapatach – odpowiedziała Pippi ze spokojem. – Muszę mieć kawałek powroza.

Nikt nie wierzył, że przyda się to na coś, ale na wszelki wypadek przyniesiono Pippi długą linę.

Przy rogu Drapacza Chmur rosło wysokie drzewo. Korona jego sięgała mniej więcej wysokości poddasza. Lecz między drzewem i oknem była odległość co najmniej trzech metrów. Nawet Pippi nie zdołałaby dostać się do chłopców.

Ogień buchał, dzieci na poddaszu krzyczały, a wszyscy ludzie płakali.

Pippi zeskoczyła z konia i podeszła do drzewa. Wzięła powróz i przywiązała go Panu Nilssonowi do ogona.

– Bądź teraz moim grzecznym chłopaczkiem! – zwróciła się do niego. Podsadziła go na pień drzewa i lekko popchnęła. Rozumiał doskonale, co ma zrobić, i zaczął posłusznie wspinać się w górę. Dla małej małpki nie była to żadna sztuka.

Ludzie na Rynku wstrzymali oddech i patrzyli na Pana Nilssona. Wkrótce dotarł do korony drzewa. Usiadł na gałęzi i spoglądał z góry na Pippi. Dała mu znak ręką, żeby zszedł na dół. Zszedł zaraz, ale po przeciwnej stronie gałęzi. W ten sposób, gdy Pan Nilsson znów znalazł się na ziemi, sznur leżał w poprzek konara, a oba jego końce zwisały tuż nad ziemią.

– Ty, Panie Nilsson, jesteś taki mądry, że w każdej chwili możesz zostać profesorem – mówiła Pippi, odwiązując małpce powróz od ogona.

***

Tuż obok remontowano dom. Pippi wyszukała tam długą deskę. Z deską pod pachą podbiegła do drzewa i wsparła się stopami o jego pień. Potem, trzymając się zwisającego sznura, szybko i zręcznie wspięła się po drzewie, aż ludzie ze zdumienia przestali płakać. Gdy dosięgła korony drzewa, przełożyła deskę przez grubą gałąź i przesunęła ją ostrożnie do okna poddasza. W ten sposób deska utworzyła pomost między koroną drzewa i oknem.

Ludzie na Rynku stali w zupełnym milczeniu. Nie mogli wydobyć głosu ze wzruszenia.

Pippi weszła na deskę. Uśmiechnęła się życzliwie do obu chłopców.

– Takie macie smutne miny – powiedziała. – Czy brzuch was boli?

Przebiegła po desce i zeskoczyła na poddasze.

– Ciepło tu! – stwierdziła. – Zapewniam was, że nie potrzebujecie tu już więcej palić dzisiaj. A jutro wystarczy, jeśli włożycie do pieca najwyżej cztery polanka.

Następnie wzięła jednego chłopca pod jedno ramię, drugiego pod drugie i wyszła z nimi na deskę.

– Teraz nareszcie możecie się trochę zabawić – powiedziała. – Bo to będzie prawie tak, jakbyśmy chodzili po linie.

Stojąc pośrodku deski, podniosła jedną nogę wysoko w powietrze, zupełnie tak samo, jak to robiła w cyrku. Wówczas szmer przeszedł nad tłumem, a gdy Pippi w chwilę potem zleciał but, kilka starszych pań padło zemdlonych. Lecz Pippi szczęś­liwie doszła z chłopcami do drzewa, a wówczas wszyscy ludzie zaczęli wiwatować, aż zadudniło w ciemnoś­ciach i umilkł szum i trzask pożaru.

Pippi przyciągnęła do siebie powróz i przymocowała go do grubej gałęzi. Następnie do drugiego końca powroza przywiązała jednego z chłopców i spuściła go wolno i ostrożnie w dół prosto w ramiona uszczęśliwionej mamy, która ściskała go ze łzami w oczach.

Pippi krzyknęła:

– Hej, tam, dajcie sznur! Jest przecież jeszcze jeden dzieciak, który także nie umie fruwać!

Wówczas ludzie pomogli rozwiązać supeł i uwolnili chłopca. O, Pippi umiała wiązać węzły jak należy! Nauczyła się tego od marynarzy! Potem wciągnęła znów sznur i spuściła na ziemię również drugiego chłopca.

Pippi została sama na drzewie. Wszyscy ludzie patrzyli na nią i zastanawiali się, co teraz zrobi. A tymczasem Pippi tańczyła tam i z powrotem po wąskiej desce. Podnosiła wdzięcznie ramiona w górę i schrypniętym głosem śpiewała piękną pieśń. Do ludzi zgromadzonych w Rynku dotarły jedynie początkowe jej słowa:

Pali się ogień. Pali się jasny…*

W takt śpiewanej melodii tańczyła coraz szybciej i szybciej, a wiele osób na Rynku aż przymykało oczy z przerażenia, w obawie, że spadnie i się zabije. Ogromne płomienie buchały z okna poddasza, a Pippi w blasku ognia wzniosła ramiona ku wieczornemu niebu i podczas gdy deszcz iskier spadał na nią, krzyczała na cały głos:

– Ach, jakiż wesoły, jakiż wesoły pożar!

Potem dała susa i chwyciła się sznura.

– Hej, hej! – krzyknęła, zjeżdżając po nim na ziemię z szybkością błys­kawicy.

– Czterokrotne hura dla Pippi Pończoszanki! Niech żyje! – zawołał komendant strażaków.

– Hura! Hura! Hura! Hura! – krzyknęli wszyscy ludzie. Jedna tylko osoba powtórzyła okrzyk ten pięć razy. Była to sama Pippi.

Fragment Pippi Pończoszanki Astrid Lindgren, Nasza Księgarnia, Warszawa 1961

 

Czytaj również:

Co może Greta? Co może Greta?
i
Greta Thunberg w Parlamencie Europejskim w marcu 2020 r.; zdjęcie: Parlament Europejski/flickr (CC BY 2.0)
Ziemia

Co może Greta?

Paulina Wilk

„Protestuję, bo to tak ważna kwestia, a nikt nic nie robi, nic się nie dzieje, więc ja muszę zrobić to, co mogę” – mówi młodziutka Szwedka, która odważyła się powiedzieć dorosłym, że fundują swoim dzieciom zagładę.

Jest nieduża jak na swój wiek. Kiedy spotyka się z dziennikarzami najważniejszych mediów, oni zawsze to odnotowują – zdziwienie, że ta drobna, nieskora do uśmiechu nastolatka wygłasza tak mocne, bezkompromisowe słowa. Wzywa władców świata na dywanik i daje im burę.

Czytaj dalej