Debiutancki album Fontaines D.C. ma w sobie punkową przebojowość i postpunkową erudycję. Chociaż głęboko zakorzeniony w lokalnej, dublińskiej tkance, siła jego rażenia jest uniwersalna.
Warszawski Pogłos to ważny klub na muzycznej mapie stolicy. Jest nieźle położony, a pracująca w nim ekipa trzyma rękę na pulsie, zwłaszcza w temacie punk rocka i okolic. Z drugiej strony, Pogłos to również ciemne, surowe pomieszczenie. Rzadki przypadek piwnicy, do której trzeba wejść po schodach. Sama sala mieści pewnie nie więcej niż 200 osób. A przynajmniej chciałbym w to wierzyć, biorąc pod uwagę BHP, przepisy ppoż. oraz występującą u mnie, trudną do przezwyciężenia, skłonność do oddychania. W tymże Pogłosie 23 stycznia występował irlandzki zespół Fontaines D.C. Ten sam, który kilka dni temu zaprezentował dwa utwory w słynnym telewizyjnym show Jimmy’ego Fallona. Nieco ponad trzy miesiące. Dokładniej: 98 dni. Z Pogłosu do Fallona. Irlandczycy narzucili sobie niezłe tempo.
Oczywiście nie byłoby tego przeskoku, gdyby nie Dogrel – debiutancki album kwintetu, który ukazał się w kwietniu nakładem niezależnej, ale mającej świetną prasę, wytwórni Partisan. Album momentalnie zjednał sobie brytyjskich krytyków, a i amerykańscy nie przeszli obok niego obojętnie. Fontaines D.C. już na etapie debiutu mają bowiem wiele atutów. Atutów, które mogą spowodować, że Irlandczykom uda się namieszać. Nie wybiegajmy jednak w przyszłość, bo takich, co się zapowiadali, to w brytyjskiej muzyce gitarowej nigdy nie brakowało. Później zaś bywało różnie. Skupmy się jednak na Dogrel, bo naprawdę jest na czym. Debiutancki album Fontaines D.C. to postpunkowy materiał, który silnie czerpie z irlandzkiej tradycji, nie sięgając jednak przy tym po akordeon czy wpływy muzyki celtyckiej. Tę lokalność słychać nie tylko w akcencie wokalisty, lecz także w tekstach zespołu, który chętnie opowiada historie rodem z dublińskich pubów i obcych turystom zaułków Zielonej Wyspy. W wywiadach członkowie grupy chętnie powołują się też na swoich rodaków: Yeatsa, Joyce’a czy Kavanagha. Trudno się dziwić, że muzycy odwołują się do wybitnych irlandzkich literatów, odnoszę jednak wrażenie, że ich piosenkom bliżej jednak do tekstów Shane’a MacGowana z The Pogues niż do dzieł pisanych przez twórców XIX-wiecznego Odrodzenia Irlandzkiego.
Fontaines D.C. całymi garściami czerpią zresztą z dorobku punk rocka i post punku. Nie tylko zresztą tego minionego, bo potężne, ale też selektywne brzmienie Irlandczyków może przypominać nagrania IDLES czy Shame. Ci ostatni przypomnieli mi się przy okazji post-Stoogesowskiego Hurricane Laughter – brudnego, punkowego numeru, który wwierca się w głowę fantastycznym riffem kontrastującym z prostym, powtarzanym beznamiętnie refrenem. Poprzedzające go Television Screens ma zupełnie inny ciężar gatunkowy i rodzi raczej skojarzenia z gitarowymi romantykami pokroju The Smiths. Podobną grę w skojarzenia można prowadzić przez całą długość trwania albumu: Sha Sha Sha rozwija się na Clashowską modłę, Too Real ma w sobie puls znany z Joy Division (i – co za tym idzie – wczesnego Interpolu), Chequeless Reckless mógłby śpiewać Mark E. Smith, a Dublin City Sky – wspominany już tutaj Shane MacGowan.
Szczęśliwie Dogrel wyrasta ponad sentymentalną podróż przez najlepsze zakątki brytyjskiego post punka. Po pierwsze, Irlandczycy mają świetne ucho do melodii, charyzmatycznego wokalistę i nie potrzebują historycznego kontekstu do pisania przebojów. Po drugie Fontaines D.C. nie boją się tych swoich świetnych pomysłów dekonstruować, przez co wystarczają one na znacznie dłużej. Wspomniane już Too Real mogłoby być najlepszym kawałkiem Interpolu od dekady (nie byłoby to zresztą wielkie osiągnięcie), a jednak klasyczny Curtisowski post punk z refrenu wybiera się w zwrotkach w bardziej eksperymentalne rejony. Ta brawura to dowód na to, że Fontaines D.C. nie uprawiali kurtuazji, podkreślając, że do ich ulubionych irlandzkich zespołów obok The Pogues należy Girl Band – autorzy świetnego Holding Hands With Jamie, który określiłbym mianem avant noise rocka, gdyby nie byłaby to tak pretensjonalna łatka.
Ze wszystkich powyższych elementów: inspiracji, skłonności i talentów Fontaines D.C. udało się stworzyć spójny, niezwykle przebojowy i nienachalnie erudycyjny album. Płytę, która w najbliższych miesiącach jeszcze trochę urośnie, sprawiając, że następny warszawski koncert Irlandczycy zagrają pewnie w dużo większej sali, a nam pozostanie narzekanie, że lepiej byłoby ich zobaczyć w jakimś małym, ciemnym miejscu z odrapanymi ścianami i śladową ilością powietrza.