Czy superman, cyklista z wyobraźnią i jedna nieustraszona dziennikarka to dość, by zrobić rewolucję? Tak, ale będzie to przewrót pokojowy. Jego ofiarą padnie przemoc, a zwycięży stolica Kolumbii, która ma szczęście do burmistrzów.
W niedzielę około południa centrum Bogoty nie przypomina innych wielkich miast Ameryki Południowej. Na chodnikach zamieszkanej przez 8 mln ludzi stolicy Kolumbii – i wprost na ulicach – kwitnie handel. Ktoś tańczy, ktoś grilluje. Starsi panowie grają w szachy, młodzi przyjmują zakłady w wyścigach pędzących gryzoni – kawii domowych. Na asfalcie ćwiczą miłośnicy jogi, a tuż obok wielbiciele aerobiku. Tu trupa teatralna, tam klaun czy żongler. Przede wszystkim jednak wszechobecni rowerzyści. Wokół także: deskorolkarze, hulajnogiści, biegacze, ludzie na wózkach inwalidzkich. A przy tym żadnych samochodów! Nazywa się to ciclovía i jest prawdziwym świętem bicykla. W każdą niedzielę, między godziną 7.00 a 14.00, burmistrzyni Bogoty zamyka większość głównych arterii – w sumie blisko 300 km. Zdarza się, że na drogach jest wtedy równocześnie 1,7 mln ekologicznych jednośladów. To rekord, żadna masa krytyczna w innych zakątkach Ziemi nie może pochwalić się takim wynikiem.
Aż trudno uwierzyć, że jeszcze 25 lat temu położona w wysokich Andach (2650 m n.p.m.) stolica uchodziła za miasto upadłe. Podobnie jak cała Kolumbia była miejscem, do którego bali się przyjeżdżać turyści, a wskaźniki notowanych tam zabójstw szokowały. Życie polityczne i społeczne przeżarte było korupcją i przemocą. W wielu dzielnicach, zwłaszcza mniej zamożnych, rządziły gangi, a nieudolna, przekupna albo zastraszona policja bała się tam zaglądać. Na to wszystko nakładała się krwawa, trwająca ponad pół wieku wojna domowa rządu z partyzantką FARC (Rewolucyjnymi Siłami Zbrojnymi Kolumbii). Na porządku dziennym były porwania dla okupu i handel narkotykami na wielką skalę. W selwie [puszczy amazońskiej – przyp. red.] guerrilla latami przetrzymywała ludzi w obozach koncentracyjnych. Wprawdzie Bogota rzadko bywała główną areną konfliktu, ale również tu zdarzały się dramaty, choćby wybuch bomby podłożonej w 2003 r. przez guerrillę w modnym klubie El Nogal, gdzie bawili się biznesmeni – atak pochłonął dziesiątki ofiar. Także na tle innych państw Ameryki Łacińskiej Kolumbia była miejscem, które omijało się szerokim łukiem. Linie lotnicze odwoływały loty, wielki biznes rezygnował z inwestycji. Państwo było pogrążone w chaosie, a w zamachach ginęli kolejni „sprawiedliwi” – kandydaci na prezydentów i działacze chcący walczyć z korupcją i bezprawiem. Na bezradność władz nakładały się problemy ekonomiczne i ogromne nierówności społeczne. Bogaciła się tylko niewielka grupa