Rozmawiano o malarzach. Rejent dowodził, że dopiero po śmierci malarza obrazy jego osiągają wielkie ceny. Doktor dawał przykłady, że i za życia wielu osiąga rozgłos i powodzenie. Przytaczał liczne nazwiska.
Profesor Tutka zgadzał się z doktorem, twierdził jednak, że wielu malarzy przymiera głodem.
– Znałem – mówił Profesor Tutka – parę małżeńską, on malarz, ona malarka, i ludzie ci byli po prostu w nędzy. Mieli córeczkę Elżunię i nie mogli już znieść tego, że dziecko ich niedojada.
Pewnego dnia malarz powiedział do żony: „Nałożę łachmany, pojadę do uzdrowiska, będę udawał samouka malującego obrazki. Może doszukają się we mnie geniusza, malującego szczere, bezpośrednie prymitywy”. Na to żona: „To już było. Mam projekt inny: jest moda na dzieci. Malujmy »pod dziecko«. Obrazki nasze będzie podpisywała Elżunia, uczennica klasy II b szkoły podstawowej”.
Malowali. Wysyłali na konkursy i wystawy. W Tokio, w Amsterdamie i Łodzi Elżunia wzięła najwyższe nagrody. Podziwiano: bezpośredniość, śmiałość w zestawianiu kolorów, wyobraźnię. Kupowano. Reprodukowano. Para małżeńska zaczęła marzyć już o samochodzie, w którym wraz z genialną Elżunią będą odbywali wycieczki.
– Przepraszam – przerwał sędzia – jak się pan może do takich znajomości przyznawać? To oszustwo! Para w najwyższym stopniu niemoralna.
– I ja byłem czas pewien tego zdania, co pan sędzia. Ale zauważyłem, iż malują obrazki z takim przejęciem, tak szczerze, tak starają się wniknąć w duszę dziecka, że z dnia na dzień sami dziecinnieją. Doszło nawet do tego, iż pewnego dnia, gdy wszedłem do ich mieszkania, zastałem żonę nadąsaną, usta miała jak podkówkę, a malarz płakał. „Czemu płaczesz, Adasiu?” – zapytałem. „Ona mi powiedziała, że się więcej ze mną nie bawi”. I znów zalał się łzami. Płakał tak rzewnie, iż musiałem go uspokajać: „Nie płacz, nie płacz, Adasiu. O! widzisz, ptaszek leci, ptaszek”.
Tekst z archiwum, nr 761/1959 r. (pisownia oryginalna), a możecie go Państwo przeczytać tutaj.