1.
Zauważyłem, że z każdym siwym włosem ludzie traktują mnie poważniej. I pierwszy raz poczułem, że wiek rzeczywiście daje mi pewne przywileje. Nie mówię jeszcze o ustępowaniu miejsca w tramwaju czy autobusie, to byłoby już niepokojące, ale pojawiły się pierwsze symptomy.
Jeszcze wczoraj, kiedy mówiłem mniej więcej to samo, co dzisiaj, częściej mi przerywano i mniej chętnie słuchano. Ale teraz to się zmieniło. Jakby sam fakt, że mam 40 lat, automatycznie sprawił, że przemawia przeze mnie doświadczenie, że mam coś ważnego i ciekawego do powiedzenia. Że skoro jestem starszy, to też mądrzejszy. A przecież na logikę powinno być odwrotnie, bo z wiekiem tracimy szare komórki.
Ludzie wnoszą o twojej dojrzałości z oznak zewnętrznych i zaczynają tak na ciebie patrzeć. Czasem usłyszysz jeszcze, że młodo wyglądasz. Za każdym razem pocieszającym tonem. Wcześniej, kiedy naprawdę młodo wyglądałeś, bo po prostu byłeś młody, nikt jakoś nie musiał cię w tym upewniać.
2.
Jeszcze jedna sprawa mi w tej dojrzałości przeszkadza. Ważniejsza od wyglądu. To, że przez nią nigdy tak naprawdę nie poznam moich rodziców.
Oczywiście pod wieloma względami poznałem moich rodziców aż za dobrze, ale nie o to chodzi. Moje najwcześniejsze związane z nimi wspomnienia są z czasów, kiedy mieli tyle lat, co ja dzisiaj. Zresztą gdy patrzyłem wtedy na moich 40-letnich rodziców, wydawało mi się, że są tak dojrzali, że już prawie po nich.
Teraz oglądam ich zdjęcia z tamtego czasu (początek lat 80., siedzimy w kuchni przy stole, ja na kolanach taty) i trudno mi w to uwierzyć, bo widzę, że wyglądają młodziej niż ja dzisiaj.
To niesprawiedliwe, że dzieci nie znają swoich rodziców z okresu, kiedy byli jeszcze młodzi, że mają zawsze ich niepełny, częściowy, dojrzały tylko obraz. Pamięta się już poważnych i odpowiedzialnych dorosłych, którzy zawsze w momencie najlepszej zabawy zabierali nas z urodzin kolegów albo kazali gasić światło, gdy wcale jeszcze nie chciało nam się spać.
Tak żałuję, że nie poznałem ich wcześniej – wyluzowanych, młodzieńczych i niedojrzałych. Na szczęście są czarno-białe zdjęcia, które właśnie przeglądam, a na nich oni – jednocześnie beztroscy i bezczelni (może to niezła definicja młodości, a przynajmniej niedojrzałości?). Tata w przeciwsłonecznych okularach à la Cybulski odwozi na skuterze lambretta moją mamę w krótkiej spódnicy na zajęcia na warszawskiej Politechnice. Kilka lat później mama w białej sukience, a tata w garniturze znowu jadą razem tą samą lambrettą, ale tym razem do ślubu. Mimo poważnych strojów są bardzo cool. Wyglądają jak dzisiejsi hipsterzy.
Inne zdjęcie, też z lat 60. – oboje podpici na imprezie, tata trzyma w zębach pasek mamy i udaje, że jest jej psem.
3.
Automatycznie zaczynam się zastanawiać, jak widzą mnie moi ośmioletni synowie. Wstaję od biurka i idę do ich pokoju, żeby to sprawdzić.
– Słuchajcie – pytam – czy ja jestem dojrzały?
– Tak – odpowiadają bez najmniejszego wahania, nie odrywając wzroku od ekranu iPada.
– A co to znaczy być dojrzałym?
– To proste – mówi Roman. – Mieć 18 lat i nie być głupim.
– A dla ciebie, Emilku?
– Robić superrzeczy, pracować i zarabiać. Móc mieszkać samemu, bez rodziców.
W tym momencie poczułem się dojrzały. Skoro moje dzieci tak to widzą. Nie znają mnie przecież innego. Młodzieńczego, cool i bardziej wyluzowanego. Może kiedyś znajdą przypadkiem zdjęcia z czasów, kiedy nosiłem długie włosy i grałem na gitarze elektrycznej?
A tymczasem muszę się już chyba pogodzić z tą dojrzałością. Tym bardziej że to w sumie wygodne. Taki niczym niezasłużony autorytet, który opiera się na tym, że czas płynie.
Warto pamiętać, że to tylko przystanek na żądanie. Autobus jedzie dalej, według rozkładu jazdy.
Co z tym zrobić?
Być pewnym, że na każdym postoju czeka cię coś nowego. Nieznane jeszcze widoki.
Zapewniają mnie o tym moi rodzice, którzy mają dokładnie dwa razy więcej lat niż ja.