Refleksje na temat umierania
Przemyślenia

Refleksje na temat umierania

Julia Fiedorczuk
Czyta się 4 minuty

Pieśń o samym sobie to chyba najsłynniejszy wiersz Walta Whitmana i jeden z najbardziej znanych wierszy napisanych po angielsku. Celebrowanie dzikiego życia, we wszystkich jego cielesnych i duchowych przejawach, przybiera w tym utworze postać szczególnie ekspresyjną. Już w pierwszych wersach z niespotykaną w XIX stuleciu bezpośredniością poeta wspomina o swoim wieku: trzydziestosiedmioletni, „w doskonałym zdrowiu”, właśnie „zaczyna” (żyć? pisać?) i ma nadzieję, że tak będzie aż do śmierci. Śpiewający samego siebie poeta nie jest więc młodzieńcem, a wyrażona w wierszu radość z ciała nie ma związku z wyglądem, z atrakcyjnością, ale z głębokim, ekstatycznym i z gruntu erotycznym doświadczeniem cielesnego istnienia pośród innych ciał. Whitman pisze o radości z oddychania, o przemianie materii, o „pięknej krwi” i przynależności do materialnej wspólnoty żywych istot. Nie uznaje żadnych hierarchii, wszystkie elementy przyrody są tak samo ważne: „wierzę, iż źdźbło trawy nie mniej znaczy niż rzemiosło gwiazd” (tłum. Ludmiła Marjańska).

Ponieważ wszystko, co żywe, umiera, śmierć jest dla Whitmana częścią życia, koniecznym ogniwem w łańcuchu materialnych przemian. Najmniejszy kiełek dowodzi, że śmierć tak naprawdę nie istnieje inaczej niż tylko jako przejście do nowych etapów życia. Na grobach zmarłych ludzi wyrasta trawa. Whitman porównuje jej źdźbła do języków, wydaje mu się, że słyszy ich szept. Mowa przyrody sugeruje, że nawet jeśli indywidualne istnienie dobiegnie końca, to dzikie życie, życie jako takie, trwa dalej. Molekuły składające się na konkretne ciało „reinkarnują się” w nowej formie, na przykład w formie źdźbeł trawy, które skądinąd stanowią dla Whitmana symbol równości między ludźmi.

Predator/ fot. Urszula Kluz-Knopek
Predator/ fot. Urszula Kluz-Knopek
Indianin/ fot. Urszula Kluz-Knopek
Indianin/ fot. Urszula Kluz-Knopek
Królowa matka / fot. Urszula Kluz-Knopek
Królowa matka / fot. Urszula Kluz-Knopek

Pieśń o sobie samym przypomniała mi się, kiedy przeglądałam prace młodej polskiej plastyczki Urszuli Kluz-Knopek. Jej zmysłowa, czasem bolesna twórczość eksploatuje twórczą energię materii, która stanowiła podstawową inspirację również dla Whitmana. Kluz-Knopek dokumentuje nieustający proces przemiany, któremu podlega także ludzkie ciało. Fotografie z wystawianego niedawno w Poznaniu cyklu Zmierzch skupiają się na starości. Obrazy z tego cyklu nie upiększają podeszłego wieku, nie udają, że starość to „druga młodość”, ale z drugiej strony unikają epatowania naturalistyczną brzydotą. Ukazują bolesny fakt przemijalności, ale też piękno, które się z nim wiąże. Ludzką kruchość wpisują w kontekst przemian zachodzących w przyrodzie. Efekt jest tym bardziej poruszający, że do zdjęć pozowali rodzice artystki.

Czy da się myśleć o przemijaniu, starości i śmierci bez lęku? Urszula Kluz-Knopek mówi o współczesnym „kryzysie śmierci”, mając na myśli jej medykalizację i tabuizację. Spodziewana długość ludzkiego życia podwoiła się w ciągu ostatniego wieku, technonauka fantazjuje o cybernieśmiertelności, kultura popularna uprawia bezwzględny kult młodości, ale przecież ludzie nadal starzeją się i umierają. Procesy te są jednak coraz bardziej ukryte. W Stanach Zjednoczonych pojawiła się nawet moda na pogrzeby typu drive-through – można „zaliczyć” pogrzeb minimalnym nakładem czasu i emocji.

Kobieta, amarylis i otoczak/ fot. Urszula Kluz-Knopek
Kobieta, amarylis i otoczak/ fot. Urszula Kluz-Knopek

Idąc na przekór tej tendencji, artystka postanowiła wydobyć kwestię śmierci i umierania na pierwszy plan, przyjrzeć się współczesnym odczuciom na temat śmierci i spróbować zdefiniować ją na nowo. W tym celu zaprosiła wszystkich chętnych do podzielenia się swoimi refleksjami na temat umierania. W opuszczonym lokalu użytkowym w Częstochowie zaaranżowała przestrzeń, stwarzając przytulną, ciepłą atmosferę. Przymocowała do ścian ekologiczne doniczki, w których znalazły się karteczki z opisami rytuałów pogrzebowych z różnych kultur – bez jakiejkolwiek moralnej oceny, czy sugerowanej interpretacji (najbardziej zapadł mi w pamięć indonezyjski zwyczaj chowania niemowląt w kauczukowych drzewach – żeby rosnąc wraz z drzewem, dosięgnęły nieba). Odwiedzający czytali te opisy, a następnie mogli opowiedzieć lub napisać o swoich doświadczeniach i odczuciach, próbując zdefiniować swoje wyobrażenia na temat „dobrej śmierci”.

Według tanatologa Philippe’a Ariès’a w epokach przednowoczesnych, kiedy ludzie rzeczywiście często umierali w swoim naturalnym otoczeniu (w domu, wśród bliskich), śmierć stanowiła część porządku społecznego – część życia. Uczestnicząc w cudzej śmierci, można było przygotować się do własnego odejścia. Ale przecież nie da się przywrócić starego porządku. Nostalgiczne pragnienie, by było „jak dawniej” (w dowolnej kwestii), jest częścią duchowego wyposażenia człowieka Zachodu – zawsze nam się wydaje, że kiedyś, w przeszłości, w „złotym wieku”, było lepiej. Nie ulegając tej nostalgicznej pokusie, Urszula Kluz-Knopek proponuje, aby „przywrócić śmierć życiu” na nowych zasadach, znaleźć dla niej miejsce w nowoczesności. W jaki sposób moglibyśmy myśleć o śmierci w świetle wszystkiego, co wiemy dzięki współczesnej nauce, potwierdzającej poetycką intuicję Whitmana, że wszystkie elementy świata są ze sobą połączone, a wszystkie formy życia są czujące i twórcze? Wydaje mi się, że to bardzo ciekawe pytanie dla sztuki.

Pod woda nic nie ma/ fot. Urszula Kluz-Knopek
Pod woda nic nie ma/ fot. Urszula Kluz-Knopek

Czytaj również:

Pod lupą kwietnia
i
zdjęcie: Philipp Deus/Unsplash
Przemyślenia

Pod lupą kwietnia

Julia Fiedorczuk

W tym szczególnym momencie przejścia, kiedy już zniknął śnieg, a jeszcze nie ma trawy, kwiatów, liści na drzewach, wszystko jest boleśnie odkryte. To moment próby – konfrontacja z nagim życiem, życiem jako takim. 

„Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień” – głoszą pierwsze słowa jednego z najsłynniejszych wierszy XX w., Ziemi jałowej Thomasa Stearnsa Eliota (tłum. Czesław Miłosz). Dlaczego? Bo „podnieca gnuśne korzenie, sypiąc ciepły deszcz”, pobudza bezosobowe życie, uruchamiając jeszcze jeden cykl narodzin i śmierci, wzrostu i gnicia, syntezy i rozpadu. Melancholijny podmiot liryczny poematu postrzega tę upartą siłę jako okrutną: energiczna przyroda sięga w głąb litościwie zamarzniętej gleby, „wywodzi z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza pamięć i pożądanie”, każe znowu żyć. Jednocześnie topniejący śnieg odsłania zgliszcza powojennej Europy, jej duchową pustynię, trupy wojennych ofiar. W tym szczególnym momencie przejścia, kiedy już zniknął śnieg, a jeszcze nie ma trawy, kwiatów, liści na drzewach, wszystko jest boleśnie odkryte. To moment próby – konfrontacja z nagim życiem, życiem jako takim.

Czytaj dalej