Siedzimy, czekamy Siedzimy, czekamy
i
OFF Festival/materiały promocyjne
Opowieści

Siedzimy, czekamy

Jan Błaszczak
Czyta się 11 minut

Jan Błaszczak: Naliczyłem, że w samej tylko drugiej połowie 2018 r. gracie 40, może 50 koncertów. Ile dni w roku z reguły spędzasz w trasie?

Ed Droste: Wiele zależy od roku. Po wydaniu każdego kolejnego albumu gramy około 100 koncertów. Przy czym rzadko się zdarza, abyśmy wracali do tego samego miasta. W Nowym Jorku i Los Angeles mamy po dwa występy. Ostatnio zdarzyło się to również w Chicago. Z nowym materiałem odwiedzamy więc ponad 90 miast na świecie. W Polsce gramy dziś po raz pierwszy.

Choć takie plany mieliście już wcześniej. Dziewięć lat temu mieliście zagrać na festiwalu Ars Cameralis. Wówczas nie udało się Wam jednak dotrzeć do Polski.

Niesłychanie mi przykro, że wtedy się nie udało. Dobrze to pamiętam. St. Vincent była z nami w trasie. Jechaliśmy z Hagi do Paryża. Spałem i kiedy się obudziłem, okazało się, że jesteśmy na jakiejś stacji benzynowej w Belgii. Nasz autobus się zepsuł, a wieczorem mieliśmy grać wyprzedany koncert w Paryżu. Rozpoczęła się więc dramatyczna walka z czasem, żeby zdążyć na ten występ. Dotarliśmy na miejsce godzinę po otwarciu bram. Ludzie czekali przed salą, a my lataliśmy w tę i z powrotem, dźwigając sprzęt i uwijając się jak w ukropie. Było sporo stresu, ale ostatecznie się udało. Myślę, że zagraliśmy naprawdę dobry koncert. Niestety, pojawiły się kolejne problemy z autobusem, więc musieliśmy odwołać kilka następnych występów, żeby mieć pewność, że możemy bezpiecznie podróżować dalej. Bardzo pechowo się złożyło.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

OFF Festival/materiały promocyjne
OFF Festival/materiały promocyjne

Czy to był jedyny raz, kiedy nie dotarliście na koncert?

Taka przygoda przytrafiła nam się dwukrotnie. Za drugim razem nie zagraliśmy we Włoszech. Tym razem autobus zepsuł się w środku tunelu prowadzącego przez Alpy. Nie dało się nic zrobić. Musieliśmy odwołać koncert w Mediolanie, gdzie mieliśmy zagrać z Wilco. Jak widać ten pech ściga nas tylko w Europie.

Słuchając ostatnich, przypominających dzienniki z podróży albumów Marka Kozelka, odniosłem wrażenie, że bycie w trasie nie jest przesadnie ekscytujące. Sprowadza się głównie do siedzenia w hotelu i czekania.

Albo siedzenia w autobusie i czekania. Coś w tym jest. Ostatnie trzy dni spędziliśmy na festiwalach, które są o tyle gorsze dla artystów, że zazwyczaj znajdują się poza miastem, więc nawet nie pozwiedzasz. Staram się znaleźć godzinę, żeby pospacerować po terenie imprezy i zobaczyć, gdzie dziś występuję, ale tak – głównie siedzę i czekam. W trasie można obejrzeć naprawdę sporo filmów.

Nie macie więc zbyt wiele czasu, by posłuchać zespołów, z którymi dzielicie scenę?

Wszystko zależy od harmonogramu. Dzisiaj najpewniej się to nie uda, bo udzielam wywiadów, a muszę jeszcze skoczyć do hotelu. Łatwiej jest na mniejszych imprezach oraz na tych festiwalach, gdzie gramy wcześnie. Wtedy, kiedy mamy już wszystko za sobą, możemy na luzie posłuchać innych. Wczoraj byliśmy na festiwalu w Niemczech i w nocy zajrzałem na chwilę na występ jakiegoś DJ-a. Wstyd przyznać, ale jestem w takim stopniu skupiony na swoich obowiązkach, że nawet nie mam pojęcia, kto to był. Ale trochę też śpiewał i był całkiem w porządku.

Samolot, autobus, hotel – spędzacie mnóstwo czasu razem i mimo wszystko od kilkunastu lat występujecie w tym samym składzie. Jak to robicie, że pomimo takiej intensywności nie działacie sobie na nerwy?

Ależ działamy sobie na nerwy! Nie ma zespołu, w którym nie dochodziłoby do spięć. Staramy się jednak zawsze okazywać sobie szacunek i zostawiać sporo wolnej przestrzeni. Choć oczywiście wiele rzeczy robimy w trasie razem i dotyczy to nie tylko obowiązków, ale również przyjemności. Najtrudniej jest pod koniec, ale dwóch z nas ma dzieci i z każdym kolejnym dniem spędza mniej czasu z zespołem, a więcej z telefonem. Akurat w tę trasę zabrałem przyjaciela, z którym spędzam dużo czasu, więc sam nie mogę narzekać.

OFF Festival/materiały promocyjne
OFF Festival/materiały promocyjne

Skoro w trasie spędzacie ze sobą tak dużo czasu, to czy pracujecie też nad nową muzyką? Czy zdarza się, by podczas podróży z miasta do miasta powstawały zalążki nowych piosenek? Czy w trasie jest miejsce na taką formę kreatywności?

Teoretycznie jest to możliwe. Moglibyśmy zebrać się w autobusie i improwizować, sprawdzać jakieś nowe pomysły. I rzeczywiście są zespoły, które to robią. Choć też nie ma ich wiele. Sam jednak sobie tego nie wyobrażam – granie koncertów dzień po dniu jest po prostu wyczerpujące. Dan zabierał kiedyś gitarę do autobusu i trochę z nią pracował, ale to było dawno temu. Teraz skupiamy się tylko na każdym następnym koncercie. W rezultacie na drugi dzień jesteśmy po prostu zmęczeni i ostatnie, na co mielibyśmy ochotę, to zebranie się w kółku z instrumentami i rozmowy w stylu: „Hej, a co powiesz na to?”.

Dziś jesteście gwiazdami festiwali, ale przez lata graliście na mniejszych scenach i dla mniejszej publiczności. Jak wraz ze wzrostem popularności zmieniały się Wasze trasy?

Przede wszystkim kiedyś graliśmy mniej. Nie mieliśmy też oczywiście ludzi, którzy mogliby nam pomóc w trasie. Przeszliśmy więc tę drogę od samego dołu. Pamiętam, że pierwszą trasę po Europie zorganizowaliśmy sami. Pisaliśmy do bliższych i dalszych znajomych, dopytując o miejsca – jakieś niewielkie bary i knajpy – które mogłyby nas zechcieć. Każda kolejna trasa to był krok do przodu. Wielkim wydarzeniem był moment, kiedy mogliśmy sobie pozwolić na zatrudnienie własnego inżyniera dźwięku. Dopiero pięć lat po tym, jak zaczęliśmy grać koncerty, dorobiliśmy się busa. I to był prawdziwy przełom! Oznaczało to, że nie musimy już dłużej prowadzić. A to była mordęga: jechać cały dzień, potem rozstawiać sprzęt, zagrać koncert, zwinąć sprzęt i rano znów za kółko. Dojście do miejsca, w którym jesteśmy dzisiaj, zabrało nam trochę czasu.

Dziś gracie na festiwalu: kilka scen, kilkadziesiąt zespołów dziennie, kilkanaście tysięcy ludzi – podejrzewam, że takie miejsca są wam dobrze znane. Jakie było jednak najdziwniejsze miejsce, w jakim przyszło Wam zagrać?

O Jezu, trochę ich było! Chyba najdziwniejsze było jednak granie dla nikogo. Do pustej sali, nie licząc barmana. To doświadczenie sprzed 13 lat, kiedy zaproszono nas do Genewy. Sala na 900 osób i nikt nie kupił biletu. Ani jedna osoba. Był barman i znajomy, którego zabraliśmy w trasę, żeby sprzedawał płyty. Postanowiliśmy jednak zagrać dla nich koncert od początku do końca, traktując go jako próbę. Grywaliśmy też w restauracjach, gdzie ludzie chcieli po prostu zjeść w spokoju. Tak, na początku bierzesz wszystko jak leci. Co nie oznacza, że obecnie nie przytrafiają nam się różne perypetie. Na przykład kiedy organizator festiwalu zaplanuje dwa koncerty na tę samą godzinę, a sceny są naprawdę blisko siebie, więc wiesz, że przez cały czas będziesz słyszeć ten drugi zespół. I teraz wyobraź sobie, że na tę drugą scenę wchodzą heavymetalowcy. Myślisz wtedy tylko: „Dlaczego nam to robicie?!”. Ale przyszli ludzie, więc musisz grać.

OFF Festival/materiały promocyjne
OFF Festival/materiały promocyjne

A jak jest z publicznością? Gracie na całym świecie – dla ludzi posługujących się różnymi językami, reprezentujących różne kultury, mających różne wzorce zachowań. Czy zdarzały się Wam jakieś nieporozumienia na tej linii?

Mieliśmy kiedyś przedziwną sytuację w Szwajcarii. Na koncercie pojawiło się jakieś 600 osób, które przez cały nasz występ milczały. Może raz czy dwa razy pojawiły się jakieś pojedyncze brawa, ale generalnie cisza jak makiem zasiał. Jeszcze na scenie podjęliśmy decyzję, że w takim razie nie gramy bisu. W zasadzie bardzo nas to ucieszyło, bo to jest przecież głupota. Co znaczą te bisy, skoro wszyscy to robią i wszyscy tego oczekują? Kończyliśmy więc ostatnią piosenkę i wtedy wybuchła salwa oklasków. Wszyscy bili brawo i trwało to naprawdę długo. A my staliśmy za sceną, upierając się, że nie wyjdziemy. Byliśmy już tak nakręceni tę perspektywą, że ostatecznie nie wyszliśmy. W końcu po wielu minutach oklasków zapalono światło. Na drugi dzień w prasie pojawiły się artykuły, że jesteśmy aroganckimi dupkami. Tylko dlaczego nie biliście braw przez cały koncert?! Dalej nie rozumiem tego, co się wtedy wydarzyło.

Czy odczuwacie jakąś zmianę w kontaktach z Europejczykami, odkąd Trump doszedł do władzy? Mam na myśli zarówno kuluarowe rozmowy, jak i spotkania z dziennikarzami?

Wiele się zmieniło. Kiedy ubiegłego lata udzielaliśmy wywiadów przy okazji premiery Painted Ruins, połowa pytań zadawanych przez europejskich dziennikarzy dotyczyła polityki. Wcześniej tego nie było. Nie mam problemu, aby o tym mówić. Wszyscy jesteśmy przeciwko Trumpowi i jest nam po prostu wstyd za to, co dzieje się w naszym kraju. Pieprzony cyrk, cóż więcej mogę powiedzieć.

Jaką rolę może w takiej sytuacji odgrywać amerykański zespół, który dzień po dniu odwiedza miasta na całym globie?

Z jednej strony nie boję się o tym mówić głośno, z drugiej jednak uważam, że koncert to nie jest miejsce na uprawianie polityki. Nie przerwiemy piosenki, żeby wygłosić ze sceny jakąś polityczną tyradę. Mamy od tego media społecznościowe, w których odnosimy się do palących kwestii politycznych czy socjalnych. Jeśli rozgadasz się na scenie, to stracisz kilka minut, a publiczność straci piosenkę. „Cześć wszystkim, jesteśmy strasznie wkurzeni na Donalda Trumpa…” – większość naszej publiczności doskonale to wie. W Stanach współpracujemy jednak z wieloma oddolnymi ruchami i inicjatywami, których celem jest wzrost zaangażowania obywateli w życie polityczne. Dlatego na swoje koncerty zapraszamy organizacje rejestrujące wyborców. Myślę, że w ten sposób możemy jakoś wpłynąć na trajektorię amerykańskiej polityki.

Dopiero zaczęliście trasę po Europie, a gdy tylko wrócicie, zaczynacie jeździć po Stanach. Czy do takiej długiej trasy można się w ogóle przygotować? Co może zrobić artysta, żeby ułatwić sobie trochę taki wielotygodniowy wyjazd?

Przede wszystkim wyruszyć w trasę wypoczęty. Przez tydzień poprzedzający wyjazd staram się robić jak najmniej. Dotyczy to również jakichś nocnych wypadów. Po prostu zbieram siły, bo wiem, że przede mną duży wysiłek. Jesteś w ciągłym ruchu: samoloty, busy, taksówki. Nie masz zbyt wiele przestrzeni dla siebie i często nie wiesz, gdzie jesteś. Do tego dochodzą problemy z zasypianiem, bo często podróżujemy nocą i zmieniamy strefy czasowe. Do Europy przylecieliśmy dwa dni temu, więc moja głowa wciąż jeszcze jest w Los Angeles. A to jest dziewięć godzin różnicy. Czasem trochę mi się wciąż kręci w głowie. No i jest jeszcze to czekanie – ono samo w sobie jest wyczerpujące, bo ciągle wybiegasz myślami w przyszłość, zastanawiasz się, co się może wydarzyć.

OFF Festival/materiały promocyjne
OFF Festival/materiały promocyjne

Czy kiedy gracie taką długą, intensywną trasę, robicie sobie przerwy? Dzień wolnego gdzieś po drugiej stronie świata, żeby trochę odsapnąć, zregenerować siły?

Zdarza się to naprawdę rzadko. Pomyśl, nie grasz, a musisz przecież opłacić całą załogę, kierowcę, noclegi. To jest jak palenie pieniędzmi w piecu. Mimo to czasem nie ma wyjścia. W innym wypadku możemy stracić głos albo po prostu zwariować.

Jest jeszcze jeden aspekt, którego do tej pory nie poruszyliśmy. Kiedy jesteś w trasie, nie możesz być w domu. Domyślam się, że często zdarza Ci się przegapić wydarzenia z życia Twoich najbliższych?

Omijają mnie śluby, omijają narodziny dzieci i uroczystości rodzinne. Ale cóż mogę poradzić? Takie życie prowadzę. Na szczęście nie każdego roku mam tak intensywny grafik. Często jednak muszę się tłumaczyć, że bardzo bym chciał, no ale taką mam pracę… Myślę o tym, co mnie omija. Czasem nie mogę uwierzyć, że nie dane mi będzie wziąć udziału w czymś naprawdę ważnym, radosnym. Ale po prostu się nie da.

Z drugiej strony wychodzisz na scenę tysiące kilometrów od domu, a ludzie śpiewają Twoje piosenki…

No właśnie i to uczucie nigdy się nie nudzi. Za każdym razem wywołuje ogromne emocje.

Myślę, że dziś będzie podobnie.

Nie mogę się już doczekać, bo słyszałem, że polska publiczność bardzo entuzjastycznie reaguje na koncertach, dając zespołom masę energii. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, ale muzycy wymieniają się takimi doświadczeniami. Mówisz o swoich planach i słyszysz od innych artystów: „Daruj to sobie” albo „Jedź koniecznie”. A tutaj reakcja była zawsze jedna i ta sama: „Polska? Będziecie mieli świetną publiczność”.

Czytaj również:

Energia, która upaja Energia, która upaja
i
zdjęcie: Nnc.banzai/Wikimedia Commons (CC BY-SA 2.5)
Opowieści

Energia, która upaja

Jan Błaszczak

Jan Błaszczak: W sierpniu przylatujecie do Polski, by na OFF Festivalu zagrać Source Tags and Codes, czyli nie tylko waszą najbardziej znaną płytę, ale również jeden z najwyżej ocenianych albumów rockowych tego wieku. Jak to jest nagrać płytę, która momentalnie staje się klasykiem na samym początku kariery? Jak to na Was wpłynęło?

Jason Reece: Kiedy dostajesz tak spektakularne recenzje, to od razu chcesz iść za ciosem. I nawet jeśli nie przebić – bo tych ocen nie dało się przebić – to nagrać coś nieustępującego tej płycie. Oczywiście te wysokie noty wystawione przez serwis Pitchfork i wiele innych mediów bardzo nas ucieszyły, ale gdy dostajesz 10 na 10, pojawia się pytanie: co dalej? Co więcej możesz zrobić? Jak długo możesz pozostać na tym poziomie? I to nie jest dobre dla zespołu. Dlatego postanowiliśmy się od tego zdystansować i skupić się na nagrywaniu muzyki, której sami chcielibyśmy słuchać. Myślenie o tym, co zrobić, żeby znów dostać dziesiątkę jest szalenie nieproduktywne.

Czytaj dalej