A Shadow in Time
William Basinski
Dwa razy 20 min. Raz na zapętloną, pokiereszowaną taśmę, raz na analogowy syntezator. Oba ambientowe utwory Basinski poświęca przedwcześnie zmarłym. Ten dedykowany Bowiemu zaskakuje partią saksofonu, ten drugi – niepotrzebnym autocytatem w końcówce (podobno nieobecnym na winylu).
I See You
The xx
Dobrze zrobiony pop i r&b dla bywającej klasy średniej z kilkoma potencjalnymi hitami (On Hold, Replica, Lips), które usłyszymy jeszcze nieraz. I na nich można poprzestać, bo sam album zawiera mielizny. Plus za samplowanie Davida Langa.
Hey Mr Ferryman
Mark Eitzel
Jeśli po raz pierwszy napotykacie to nazwisko, radzę nadrobić zaległości. Zwłaszcza teraz, kiedy Eitzel nagrywa najlepszy album od kilkunastu lat. Jest błyskotliwy, gdy wesoło gawędzi z Charonem o imprezach po drugiej stronie, i równie poruszający, kiedy dokonuje wiwisekcji patologicznego związku. Na koniec apeluję więc: słuchajmy Eitzela!
Culture
Migos
Gangsterski slang, jednostajny bit, zero emocji w głosie i kuriozalne kreacje w klipach. Ktoś powie: „trapie, naćpałeś się, idź do domu!”, a oni mają nr 1 na Billboardzie i podziękowania na gali Złotych Globów. Słuchać w celach poznawczych lub pod wpływem.
In The Same Room
Julia Holter
Nie przekonuje mnie pomysł na serię albumów z nagraniami studyjnymi na żywo. Wolę tradycyjne koncertówki. Jeśli jednak rzecz dotyczy Julii Holter – artystki o bezmiernej wyobraźni muzycznej i słuchu absolutnym – to mogę chyba zrobić wyjątek i bardzo serdecznie polecić.
Almost Famous
Almost Famous
Rap naszych czasów – wściekły na wszystko, choć właściwie nie wiadomo za co. Muzycznie to absolutna polska czołówka, choć Soulpete’owi i DJ-owi Epromowi pomaga samplowane na potęgę Black Keys.
Somewhere
New Rome
To nie jest rewolucja ani nawet innowacja. I co z tego, skoro tej nastrojowej, przestrzennej i zaskakująco melodyjnej elektroniki słucha się doskonale. Powrót Tomka Bednarczyka na łono ambientu przypadnie do gustu zarówno fanom twórczości Tima Heckera, jak i Boards of Canada.
Kobieta z wydm
Kobieta z wydm
Mniej elektroniki i romantyzmu skąpanego w pogłosach. Nowy zespół Błażeja Króla potrafi zagrać żwawiej i prościej, nie tracąc nic z melodyjności. W linijkach oczywiście perełki, więc radzę wynotować i chwalić się wśród znajomych. Zwłaszcza Nie dość i moim ulubionym Urwiskiem.
Songs of Love and Death
Me And That Man
Nergal wziął sobie do serca średniowieczną maksymę memento mori – w jego obecności nikt nie zapomni o śmierci. Tym razem jego funeralnej liryce towarzyszą country, blues i John Porter. Piosenki tego zaskakującego duetu zaskakujące nie są – dużo tu Cave’a, Casha czy Wovenhand. I z reguły, niestety, są to porównania na wyrost.
Heartless
Pallbearer
Jeśli cieszyliście się, gdy Mastodon i Opeth zaczęły grać rock progresywny, a w tymże gatunku preferujecie płaczliwe solówki Latimera, a nie szaleństwo Frippa, sterylną produkcję – a nie garażowy brud, to – cóż – chyba mamy coś dla was.