Czekają, aż ich zamordują
Albo wyrzucą na bruk. Spodziewają się,
Że wkrótce nie będą mieć nic do jedzenia.
Tymczasem siedzą.
Nadchodzi silny ból, myślą.
Zacznie się w sercu
I podejdzie do ust.
Zabiorą ich, rozwrzeszczanych, na noszach.
Dziś wieczorem patrzą w okno,
Nie zamieniając słowa.
Padał deszcz i wygląda
Na to, że teraz trochę pośnieży.
Widzę go, jak wstaje, by spuścić rolety.
Jeśli okno pozostanie ciemne,
Wiem, że dłonią sięgnął po jej dłoń,
Właśnie gdy miała zapalić światło.