Zachowanie umiaru ma swoje korzenie w różnych społeczeństwach. W tradycji judeochrześcijańskiej zachowanie umiaru w czasie postu (i nie tylko) miało świadczyć o sile woli i gotowości do poświęceń. W tradycji buddyjskiej jedna z podstawowych prawd mówi, że przyczyna cierpienia leży w pragnieniu, zatem umiar w pragnieniu jest wskazany. Od jakiegoś czasu (znów) modne stało się mówienie o minimalizmie. Takie przebłyski, jak widzimy, pojawiają się od zawsze. Co to jednak oznacza? Jak ma się to do zdrowia psychicznego?
Czym jest umiar? Słownik języka polskiego PWN tłumaczy znaczenie tego słowa poprzez zaprzeczenie – jako brak przesady. Rozwijając tę definicję, powiedzielibyśmy, że chodzi o zachowanie równowagi. I ja tu widzę od razu problem, który leży w próbie unifikacji zachowania. Bo za przykazaniem „zachowaj umiar” kryje się domniemanie, że powinniśmy wiedzieć, co jest równowagą i powinniśmy do niej dążyć.
Weźmy na przykład osobę, która dużo pracuje i nie zachowuje tej tzw. równowagi między życiem zawodowym, rodzinnym, wypoczynkowym, kulturalnym… Psycholog mógłby postawić hipotezę, iż taka osoba kompensuje jakieś kompleksy nadmiarem pracy. Kompleksy zaś dotyczą braków – braku akceptacji, braku przynależności, braku spełnienia, braku miłości. Czy wobec tego należałoby stwierdzić, że osoba z tego przykładu nie dąży do równowagi, kompensując braki w jednej dziedzinie życia za pomocą innej? Osobiście uważam, że mechanizm kompensacji ma z założenia prowadzić do równowagi, nawet jeśli jest oszustwem. Zresztą kim my jesteśmy, żeby oceniać czyjeś sposoby na zachowanie umiaru? Przy założeniu, że psychika – tak samo jak ciało – dąży do balansu poprzez swoje mechanizmy samoregulacji nie nam oceniać, który z nich jest lepszy, a który gorszy. W psychologii zorientowanej na proces jest piękna zasada, aby podążać za procesem danej osoby, a nie wychodzić z założenia, że wiemy coś lepiej. Budowanie zaufania i słuchanie samej czy samego siebie może być więc najlepszym sposobem na zachowanie umiaru, nawet jeśli z zewnątrz, w ocenie innych, wygląda to na przesadę i wariactwo.
Oczywiście, nauczyć się dobrze słuchać siebie i ufać swoim mechanizmom samoregulacyjnym – „łatwiej powiedzieć, niż zrobić”. Bo jak, na przykład, uniknąć obsesji kontroli? Różnica pomiędzy umiarem a kontrolą sprowadza się w zasadzie do tego, że umiar wypływa z pełni, a kontrola z pustki. Kiedy kontrolujemy, robimy to dlatego, że czujemy jakiś rodzaj braku, na przykład: nie jestem wystarczająco szczupłą osobą i dlatego będę kontrolować to, co jem. Gdyby ten sam przykład poddać analizie pod względem umiaru, to byłoby następująco: zachowuję umiar w jedzeniu, ponieważ mam wystarczająco pożywienia, aby zapewnić zdrowie mojemu ciału, nie potrzebuję spożywać więcej ani mniej. Następstwa w obu przykładach są natychmiastowe. Przy kontrolowaniu człowiek cały czas musi się pilnować i jest niezadowolony, bo nie spełnia swoich oczekiwań. Przy zachowaniu umiaru człowiek może natychmiast się zrelaksować, bo już ma wszystko, czego potrzebuje, i dokonuje wolnościowego wyboru, że nie potrzebuje więcej.
Innym aspektem do rozważenia jest tutaj wolność. Zachowanie umiaru musi wynikać z poczucia wewnętrznej wolności. Trudniej o tę wolność w ubóstwie, choć ubóstwo może się kojarzyć z umiarem właśnie. Tymczasem człowiek biedny ma więcej materialnych barier, aby poczuć pełnię samego siebie. Człowiek zamożny nie ma takich przeszkód, choć nie oznacza to, że nie odczuwa braku. Jego przeszkody mogą być jeszcze większe, ale dotyczą stanu umysłu i ducha, a nie materii. Niezależnie od kontekstu warto pamiętać, że mówienie komuś, aby zachował umiar, podczas gdy ten boryka się z poczuciem braku i całym bólem z tym związanym, jest po prostu nadużyciem. Zapewne, jeśli porównamy sytuację poczucia duchowego braku u człowieka biednego i u człowieka zamożnego, to ten drugi niemal zawsze ma łatwiej. Ale ktoś biedny pod względem materialnym może być jednocześnie bogaty duchowo i mądry, i wtedy może być w dużo lepszej sytuacji niż bogaty. Dlatego głównym kryterium w doświadczaniu równowagi i umiaru powinna być świadomość swojej pustki i pełni.
Poczucie braku jest cierpieniem, niekiedy związanym ze światem materialnym, czasem z bagażem psychologicznym, a innym razem z duchowością, ale niejednokrotnie skłaniającym ludzi do większej wnikliwości. Nie uważam, że jakiekolwiek cierpienie jest właściwe. Wolałabym, żeby żadne na świecie się nie wydarzało. Myślę, że świat uczy się nas, tak jak my uczymy się świata. Jeśli coś w świecie zauważyło, że przez cierpienie ludzie są w stanie bardziej się rozwinąć i uświadamiać sobie inaczej nieosiągalne treści, to świat będzie produkował cierpienie. Jeśli z drugiej strony świat, wyższa świadomość czy kolektywna świadomość, zauważyłyby, że ludzie sięgają głębiej w podświadomość sami z siebie, cierpienie na świecie przestałoby mieć jakiekolwiek zastosowanie.
Szczęście zatem (jeśli przyjmiemy, że szczęście to równowaga) nie jest zależne od bogactwa czy biedy, ale od poczucia pełni w samym sobie. Człowiek może zachować umiar wtedy, kiedy czuje, że już wszystko ma.
A tak na marginesie: w moim przekonaniu to również jedyny moment, w którym możliwy jest altruizm. Dopiero kiedy sami mamy świadomość i poczucie pełni, możemy przestać dążyć do zaspokajania własnych potrzeb i zacząć dawać. Inaczej nawet dawanie jest zaspokajaniem własnego ego.
Podejmując się zatem zachowania umiaru w życiu, należałoby zacząć od zadania sobie pytania, czy czuję, że mam już wszystko? Czy jestem bogaty? Czy odczuwam pełnię? Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, to kolejnym krokiem jest uświadomienie sobie swoich braków i potencjalnego bólu z tym związanego. Dopiero kiedy to poczucie ulegnie transformacji, możemy zdecydować się na zachowanie umiaru.
Jeśli miałabym zaproponować zachowanie w czymś umiaru, to w jakimś sensie paradoksalnie, zaproponowałabym umiar w odczuwaniu pustki. Mam tu na myśli pracę nad negatywnym myśleniem na temat siebie samej lub samego. Przypominanie sobie, jak wiele mamy. Czasem potrafimy powiedzieć sobie: „Nie jestem brzydki”, „Nie jestem głupia”. Czasem potrafimy uciąć myśli i odczucia, bo wiemy, że one nic dobrego nie wnoszą. Ale wiemy też, że one wrócą i będą wracać zawsze, czasem nawet ze zdwojoną siłą. Czasem warto się „trzymać”. Ale warto też pamiętać, że zawsze mamy prawo czuć się tak, jak się czujemy. I to też jest umiar, bo umiar to przyzwolenie, nasza wewnętrzna zgoda na to, co mamy i czego nie mamy – kiedy doświadczymy tej zgody, to mamy wszystko.