
Co poeta robił w grobowcu rabina i jak cudem odnalazł się po wojnie? Dwa archiwalne wspomnienia Izabeli „Czajki” Stachowicz o przyjacielu, Konstantym Ildefonsie Gałczyńskim.
Było to na jesieni 1938 roku – Hitler wydalił wtedy kilka tysięcy swoich (niemieckich) Żydów na granicę Polski. Władze polskie któregoś ranka zdziwił olbrzymi obóz ludzi biwakujących pod gołym niebem – były tam dzieci, kobiety, starcy i mężczyźni. Zostali oni pewnego dnia wywiezieni ze swojej niemieckiej ojczyzny, tak jak stali, bez rzeczy, bez mienia, pozostawiając swoje domy. Przerażeni, wygnani, bezdomni ludzie.
Rano zadzwonił do mnie naczelny dyrektor „Biura Międzynarodowej Reklamy” – Zygmunt B. Zygmunt był jednym z tych ludzi, których niezłomność, uczciwość, szlachetność – wzbudzała szacunek nawet u najzagorzalszych antysemitów tamtych czasów.
– Moja droga – usłyszałam głos Zygmunta w słuchawce – musisz pomóc, każdy musi pomóc według swoich możliwości. Tysiące otępiałych z rozpaczy ludzi biwakuje w szczerym polu. Wszyscy ludzie dobrej woli muszą przyjść im z pomocą. Właśnie przed godziną wróciłem ze Zbąszynia – pierwsza grupa już jest w Warszawie – niech każda rodzina weźmie choć jedną osobę do swego domu, niech da jej dach nad głową, i podzieli się z nią chlebem.
– Ależ naturalnie, naturalnie Zygmuncie, przyślij kogo c