Emin Alper to reżyser głośnej Blokady, schizofrenicznej historii o ludziach żyjących w systemie totalitarnym pełnym strachu oraz podejrzliwości, a także Za wzgórzem, opowieści o zróżnicowanej wewnętrznie grupie scalonej dzięki istnieniu wspólnego wroga. Tym razem zabiera nas w rejony odcięte od współczesnej polityki i aktualnych problemów tureckiego społeczeństwa, w rejony poza czasem i miejscem, gdzie wydarzenia mają uniwersalny charakter, a wszystko to pokryte jest kolorytem realizmu magicznego.
Mamy więc wioskę na końcu świata, wiemy, że leży gdzieś w Anatolii, ale tak naprawdę jest to gdzieś i nigdzie jednocześnie – kilka domów, murków pomiędzy wzgórzami. Wyjętych z czasu, bo niby pojawia się mercedes – stary, bo stary, ale w końcu jesteśmy w tej Anatolii; niby jest mowa o telefonie, ale mógłby to być zarówno wiek XVIII, jak i XXI. Są też trzy siostry (odniesienie do Czechowa, ale nieduże), które wracają z miasta do domu z różnych powodów odesłane przez rodziny, u których pracowały, usługując i zajmując się dziećmi. Nie chcą wracać, najchętniej zostałyby w mieście na zawsze, na przykład u ciotki w Ankarze, bo na tej wiosce się nie da i tyle. Wracają, każda całuje ojca (w roli Sevketa znany z Blokady Müfit Kayacan) w rękę na powitanie, po czym przykłada ją do czoła. Ale to tylko złudne pierwsze wrażenie. W filmie tradycyjne podziały na rodzinne pozycje, wiek czy płcie są zamazane. Ojciec niby jest głową rodziny, ale nie do końca go się słucha, a gdy snuje on stare opowieści, córki są wręcz znudzone. Zięć nie wykonuje żadnego jego polecenia. Szanowana przez ogół tradycja istnieje, ale jedynie z wierzchu. Podczas gotowania, które wygląda tak, że dwie siostry kołyszą beczką pośrodku izby kamiennej lepianki, rozmawiając swobodnie o seksie, o przyjemności, jaką daje. Potem zabierają się do pisania listu do tej ciotki z Ankary, bez pytania, bez pozwolenia, by wyruszyć na zawsze z tego nigdzie. Po prostu robią swoje. Prace domowe, owszem, ale poza tym się między sobą kłócą i kombinują, która jako kolejna będzie mogła pojechać na służbę do miasta. I to wszystko w humorystycznym klimacie, który z jednej strony nijak nie pasuje do otoczenia, a z drugiej jednak można się w nim odnaleźć.
Cała trójka jest zresztą bardzo ciekawie zestawiona. Najstarsza Reyhan (Cemre Ebuzziya) to wyzwolona kobieta, która dąży do swoich celów bez sentymentów. Zarówno to, jak i wspomniane relacje płci widać świetnie choćby w scenie seksu z mężem Veyselem (Kayhan Açikgöz), w której nie ma wątpliwości, kto jest osobą dominującą. Nurhan (w tej roli Ece Yüksel, moim zdaniem najlepsza z całej trójki) to wybuchowa nastolatka bujająca w obłokach, która potrafi szczerze udawać płacz, gdy potrzebuje kogoś do czegoś nakłonić. Najmłodsza Havva (Helin Kandemir) jest spokojna, bystra, sprytna, a ukradkiem pierze prześcieradła, czego ojciec zabrania ze względu na potrzebę oszczędzania opału.
Akcja filmu wypełniona jest realizmem magicznym. Dwaj tajemniczy mężczyźni, bandyci czy też złodzieje owiec, jeden z kijkiem, drugi z papierosem, snują się po wiosce i lesie, podglądając nocą mieszkańców. Veysel, który jest niemądry jak kawałek ściany, odczuwa szósto-zmysłowe niepokoje, bo – jak mówi Sevket – wariaci widzą więcej. Już ojciec Veysela przeczuwał, że coś złego się dzieje w kopalni. Zresztą ta kopalnia, zamknięta i strasząca swą tajemniczością, ma duże znaczenie, jako pozostałość lepszych czasów i współczesna zjawa, do której górnicy kroczą po resztki miału na opał, z latarkami na kaskach nocą po wiejskiej drodze – jakby byli własnymi duchami. I jest też miejscowa wariatka robiąca na łące fikołki z uśmiechem od ucha do ucha. Ona pewnie też wie więcej. Te sceny z fikołkami są piękne, a do nich jest też piękna muzyka, która zasługuje w całym filmie na uwagę. Kompozycje braci Nikosa oraz Giorgosa Papaioannou czerpiące z folkloru Turcji i okolic świetnie współgrają ze zdjęciami Emre Erkmen ukazującymi piękno krajobrazów. Te zaś wyrazistością kolorów wprowadzają w świat właśnie realizmu magicznego, trochę jakby baśni.
Akcja Opowieści o trzech siostrach powoli posuwa się do przodu wśród tych anatolijskich wzgórz i nawet gdy zdarza się coś na pierwszy rzut oka dla niej zwrotnego, to szybko robi się jasne, że wcale zwrotne nie jest. Bohaterowie prowadzą ze sobą długie rozmowy, czy też bardziej wymianę monologów. Gdyby ktoś spytał mnie, o czym jest ten film, nie potrafiłabym tak od razu konkretnie odpowiedzieć. Myślę, że w dużej mierze jest filmem o zmianach; o zmianie wioski na miasto, miasta na wioskę, o chęci zostawienia tego krajobrazu natura-dom-tradycja na rzecz innego, mianowicie takiego: miasto-praca-pralka. A czasem na odwrót? O zmianach i perspektywach. Jest taki moment, gdy przyjeżdżający z miasta lekarz Necati (Kubilay Tunçer) zarzuca sobie, że źle potraktował Veysela, a gdy tak o tym myśli, to traktuje go źle po raz drugi, jakby jego humanizm rodził się tylko wtedy, gdy głupi pasterz Veysel jest daleko, ale gdy tylko podejdzie bliżej, to już humanizm zanika. Bo z daleka widok jest piękny (jak brzmiał tytuł filmu Wilhelma i Anny Sasnalów) i nawet Necati mówi Veyselowi, że mu zazdrości, bo by tak pożył na tym natury łonie, ale potem poprawia się, że chciałby tak tylko przez tydzień. A każdą jego wizytę kończy w tylnej szybie auta widok na wioskę, coraz dalszy, który zostawia za sobą.