Wieści z opuszczonego budynku
Przemyślenia

Wieści z opuszczonego budynku

Anna Wyrwik
Czyta się 5 minut

Niemiłość to film, w którym Andriej Zwiagincew pokazuje nam rodzinę o emocjonalności przypominającej opuszczony budynek w środku lasu, w którym kiedyś był hotel, może ładny, może nieładny, w którym możesz wprawdzie zorganizować sobie bazę-samotnię na własną rękę, bo gospodarze się zmyli, nie dbając o mieszkańców i w ogóle o nic nie dbając. Wchodząc, stąpasz ze strachem, by nie wejść w szkło, nie spaść z dziurawych schodów, w pyle i kurzu, i w końcu stamtąd uciec, jak syn dwójki głównych bohaterów, rozwodzących się rodziców, którzy dbają tylko o siebie.

 

Rosja jest właśnie takim opuszczonym budynkiem, wokół którego ma się ochotę rozwinąć biało-czerwoną taśmę oznaczającą „nie wchodzić”, „niebezpieczeństwo”, ale i rodziną, z której chce się uciec, bo nie da się wytrzymać. Tych metafor rodzina-Rosja, Rosja-rodzina jest w filmie dużo, a do tego wieczna, szara zima za oknem, bo bohaterowie Zwiagincewa świat najczęściej oglądają przez szyby okien.

 

Andriej Zwiagincew pokazuje nam Rosję zwesternizowaną (a może nie tylko Rosję, bo za Rosją idą ostatnio całkiem prężnym marszem pozostałe kraje Europy Środkowo-Wschodniej), po której bohaterowie snują się przez blokowiska ze smartfonami, wrzucając i przewijając posty na Facebooku, smartfony mają przyklejone do dłoni jak u pasażerów metra, i w której są pokoje dziecięce, zmywarki, mikrofalówki, a bohaterka pije czerwone wino do płaskiego telewizora. I tyle jeśli idzie o alkohol, bo to nie jest Rosja Aleksieja Bałabanowa ani Polska Wojciecha Smarzowskiego, to jest XXI wiek w większym mieście (czy tam na przedmieściach), Apple, Samsung, Kia, salon kosmetyczny i galeria handlowa, do której dzieci chodzą na wagary. Jest też korporacja, gdzie w hali-biurze o kartonowych ściankach działowych siedzą ludzie w garniturach i garsonkach, są biurka, ekrany, słuchawki, wszystko jak na zdjęciach z zagranicy i nawet reprezentująca korporacyjną masę grupa pracowników jadących windą przypomina zuniformizowane społeczeństwo urzędników amerykańskich lat 50., takich jak ci w płaszczach, kapeluszach, z teczkami, wśród których Frank Wheeler z Drogi do szczęścia Sama Mendesa idzie do pracy. Ale na stołówce nowe walczy ze starym i gdy jedni wybierają sałatkę i sok, to inni ziemniaki z mięsem i kompot, a przy stolikach ludzie walczą z sobą i ze sobą nawzajem, szeptem opowiadając tajemnice innych pracowników, którzy, tak jak ten jeden informatyk, na imprezę firmową przyprowadzają udawane rodziny, by dobrze wypaść przed religijnym prezesem, który zwalnia za rozwody i bezdzietność. Dlatego bohater filmu nie zdejmuje obrączki i kombinuje, jak to zorganizować, by się utrzymać. Tu jest trochę tak, jakby ktoś MacBooka postawił na stoliku w PGR-ze, croissanta posmarował smalcem i choćby bardzo się ludzie chcieli tą sałatką z sokiem przykryć, to ziemniaki z mięsem i kompotem wciąż pachną. Jest dekoracja świata, w którym ludzie chcą mieć w końcu ładnie, chcą, by było można, żeby się błyszczało i kręciło w kółko, auto kombi japońskie albo niemieckie, albo sportowe, drzewo w salonie i rzeźby przy ścianach, córka na studiach w Portugalii, depilacja bikini i kolacja w restauracji, i zdjęcie w aplikacji. A jednak w każdym domu, w bloku, w willi te same wiadomości na tym samym programie w telewizji przekazują te same wieści z Donbasu, gdzie ukraińskie społeczeństwo dzielnie buntuje się przeciw narzuconej mu przez Zachód nowej władzy. Świat państwa oficjalnego trwa i trzyma się mocno, mimo że jego narzędzia są równie skuteczne i pomocne, co rozładowany iPhone, a bezradną policję wyręcza świetnie zorganizowana brygada wolontariuszy zaopatrzona w jeepy, latarki, ciepłe kurtki i umiejętności jak z obozu survivalowego.

 

W jednej ze scen Niemiłości nauczycielka podchodzi do tablicy i wyciera ją niechlujnie, nie mocząc nawet gąbki, jeden raz, drugi, omija opartą o środek tablicy dużą, drewnianą ekierkę, trzeci, jeszcze jeden i już, starczy, można iść, tak jak się to robiło w podstawówce w latach 90., kiedy się chciało już iść na przerwę, jeden raz, drugi, bez moczenia gąbki, omijanie ekierki – szczerze, ktoś jej nie omijał? – trzeci, ostatni i już na przerwę. Taka tablica po wyschnięciu, cała w pyle z kredy, nie nadawała się do niczego. W tym świecie rozdarcia pomiędzy wycieraniem szkolnej tablicy a siedzeniem na baczność za biurkiem pod okiem prezesa korporacji, aplikacją na ekranie smartfona a światem za oknem, informacjami płynącymi z radia i telewizji a rzucanym na ulicy przez pijaną dziewczynę żartem o zielonych ludzikach, w tym świecie rozdarcia pomiędzy bylejakością a udawaną jakością odkrywamy, że przesuwająca się dekoracja, w której nastał czas umytych twarzy, elektronicznych gadżetów i nowoczesnych domów nic nie zmienia, bo dusza zagubiła się gdzieś i nie wiadomo kiedy, i pozostawiła bohaterów obojętnych, statycznych, jakby nie ludzkich, jakby nieludzi w tej coraz szybciej zmieniającej się nic niezmieniającej dekoracji, jak na bezmyślnej elektrycznej bieżni.

Czytaj również:

Era Wodnika
Przemyślenia

Era Wodnika

Jakub Popielecki

W kącie pokoju stoi komódka. Jesteśmy w Brazylii, są wczesne lata 80., ciocia Lucia obchodzi 70. urodziny, na przyjęcie zjechała się cała rodzina. Dzieci składają solenizantce życzenia, podsumowując jej bogaty życiorys – jak mówią – godny filmu. Lucia, otoczona przez bliskich, znajdująca się w centrum uwagi, ucieka jednak wzrokiem ku komódce, a myślami – ku przeszłości. Przypomina sobie, jak kiedyś, dawno temu, uprawiała na mebelku seks z kochankiem. Wspomnienie jest jasne, żywe, żywsze niż teraźniejszość. Jeszcze moment, a i ta chwila przeminie. Zaraz przeniesiemy się bowiem w przyszłość, do czasów współczesnych. Mieszkanie opustoszeje, zostanie w nim tylko jego właścicielka, Clara (grana przez Sonię Bragę), krewna Lucii – jedną dojrzałą kobietę wspominającą szaloną młodość zastąpi druga. W kącie mieszkania pozostanie stara komódka.

„Aquarius” Klebera Mendonçy Filho to nie opowieść o Lucii i jej komódce, tylko o Clarze i jej mieszkaniu. Ale w przechodzeniu od jednej bohaterki do drugiej, w skupieniu na łączącym generacje przedmiocie, tkwi sedno filmu. Filho opowiada o przemijaniu, o przekazywanym z pokolenia na pokolenie dziedzictwie, o kołowrocie młodości i starości. Kamera swobodnie przekracza tu granice czasu, ale ogranicza się do jednej przestrzeni. Jazdy i panoramy korytarzami mieszkania Clary są niezwykle zmysłowe, płynne, obiektyw „pożera” wnętrze, stara się złowić jego ducha. Szuka aury, tej, o której pisał Walter Benjamin. „Aquarius” opowiada przecież o analogowej kobiecie żyjącej w cyfrowych czasach, o kochającej winyle dziennikarce muzycznej w epoce empetrójek i streamingu, o właścicielce zabytkowego mieszkania zagrożonej przez agresywną gentryfikację.

Czytaj dalej