Wszystkie ballady świata
Opowieści

Wszystkie ballady świata

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

W ubiegłym roku, trochę przypadkowo, znalazłem się na koncercie Mateusza Franczaka. Występował w małym mieście na równie niewielkim festiwalu o alternatywnej proweniencji. Impreza była darmowa i w zasadzie w ogóle niepromowana, więc wśród zebranych przeważały dwie grupy: muzycy oraz zaskoczeni przechodnie. Największa liczba tych ostatnich zgromadziła się na koncercie Franczaka. I nic dziwnego, jego autorski folk rock na głos i akustyczną gitarę momentalnie zjednywał publiczność. Przypadkowych słuchaczy, którym w ciepłą noc śpiewał proste, poruszające piosenki nienaganną angielszczyzną. Ludzi przybywało.

Niecały rok później Mateusz Franczak wydał drugą płytę sygnowaną swoim imieniem i nazwiskiem. Słuchając jej, mam wrażenie, że choć pod pewnymi względami zmieniło się wiele (np. aranżacje), to wciąż mamy do czynienia z akustyczną muzyką środka. Zbiorem piosenek, który utrzyma zainteresowanie muzyków, ale będzie też atrakcyjny dla wspomnianego przechodnia. Zamiast porównywać Franczaka do tuzów americany czy alt-country, napiszę, że taki efekt przypomina mi o nagraniach duetu Twilite, któremu zbieranie świetnych recenzji na hipsterskich portalach nie przeszkadzało w podbijaniu serc fanów Raz, Dwa, Trzy, z którym grali trasę.

Oczywiście, kiedy wsłuchamy się głębiej w Night-night, usłyszymy, że Franczak posiada doświadczenie w muzyce improwizowanej oraz umiejętności i ambicje, by sięgać wyżej niż do muzyki środka. I ma to swoje lepsze i gorsze strony. Drugi album Franczaka zawiera więcej poziomów niż debiutanckie Long Story Short. Wystarczy posłuchać otwierającego całość Hold Your Fire, które rozpoczynają szumy klarnetu i perkusjonaliów oraz dyskretna elektronika, a dopiero po kilku minutach wyłania się z nich prosty gitarowy motyw. Ta różnorodność jest możliwa dzięki udziałowi uznanych gości, m.in. Huberta Zemlera czy Patryka Zakrockiego. I choć ich obecność sprawia, że Franczak mógł postawić sobie ambitniejsze cele, to pogłębia ona zarazem charakteryzujący tę płytę eklektyzm. Wszystko kręci się tu niby wokół rocka, americany czy folku, a mimo to Night-night słucha się jak składanki. Za ten stan odpowiadają nie tylko różnorodne aranżacje, lecz także (a może przede wszystkim) wokal lidera. Franczak raz dudni w stylu Laneganowsko-Cave’owskim, by w następnym utworze operować ckliwym Bucklejowskim falsetem lub brzmieć jak Billy Corgan w singlowym All About. I jakkolwiek w każdej z tych ról sprawuje się nienagannie, to – no właśnie – zaczynam odbierać jego muzykę przez pryzmat ról, masek, a nie autorskiej twórczości.

Ten wybijający z rytmu eklektyzm Night-night nie odbiera nic poszczególnym piosenkom. Niezależnie od tego czy bliżej im do impro folku Babadag, czy prostych nastrojowych ballad w stylu – dajmy na to – Iron & Wine. Ostatecznie jednak na pytanie o to, czy podoba mi się nowa płyta Mateusza Franczaka, będę musiał odpowiedzieć pytaniem: którego Franczaka? Bo jest ich tu kilku.

Czytaj również:

Organizacja Narodów Wymarzonych
i
Podczas World Culture Festival milion uczestników z całego świata celebrowało różnorodność i wspólnotę; zdjęcie: Archana Patchirajan
Złap oddech

Organizacja Narodów Wymarzonych

Reportaż z World Culture Festival 2023
Paulina Wilk

W ostatni piątek września kongresmeni na Kapitolu spierali się o dług publiczny. Nad krajem zawisła groźba bankructwa. A nieopodal, w samym centrum Waszyngtonu milion ludzi zanurzało się w łagodnej medytacji.

Media grzmiały od świtu. Wielu pracowników na państwowych posadach – od policjantów po muzealników – miało z dnia na dzień zostać bez centa. W Izbie Reprezentantów trwały gorączkowe negocjacje, na Kapitol wjeżdżały potężne czarne SUV-y z przyciemnionymi szybami oraz telewizyjne furgonetki. Miasto zamarło w napięciu.

Czytaj dalej