
Agata Trzebuchowska: Skąd u ciebie fascynacja dwudziestoleciem?
Janek Młynarski: Wszystko zaczęło się od niepozornego albumu, który wpadł mi w ręce, kiedy miałem dziesięć lat i który do dziś stoi u mnie na półce: Warszawa – jaka była. Po jednej stronie znajdują się zdjęcia ulic i obiektów, a po drugiej mapy z 1939 i 1945 r. z zaznaczonymi zniszczeniami. Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, coś we mnie drgnęło. Zacząłem szukać dalej i trafiłem na Młodego warszawiaka zapiski z urodzin Jerzego Stefana Stawińskiego, a potem na płytę Stanisława Grzesiuka. W mig nauczyłem się wszystkich piosenek. Chodziłem ulicami, o których Grzesiuk śpiewał i poznawałem ich historię. Czytałem Olgierda Budrewicza, Or-Ota i namiętnie przeglądałem warszawską książkę telefoniczną z 1939 r.
Inspirował mnie też Hemar – musical napisany przez mojego ojca. Okazał się wielkim sukcesem, w teatrze Ateneum grano go nieprzerwanie przez dziesięć lat. Jako dziecko chodziłem tam przy każdej możliwej okazji. Interesowała mnie przede wszystkim orkiestra, bo już wtedy chciałem grać na perkusji. Obserwowałem ją, ignorując to, co się dzieje na scenie, ale po jakimś czasie wróciły do mnie te piosenki oraz sama postać Mariana Hemara. A z nim przyszli kolejni: Wars, Petersburski, Tuwim i cały Skamander, Włast oraz fonografia przedwojenna. Otworzył się przede mną barwny i fascynujący świat, który do dziś eksploruję.
Co w tym świecie cię najbardziej przyciąga?
Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, bo zdaję sobie sprawę, że ten świat jest w dużej mierze wytworem mojej wyobraźni. Większość rzeczy, które wydaje nam się, że wiemy o przeszłości, to nasze domysły i projekcje. A przedwojenna Warszawa to nie tylko zadbane ulice pełne dobrze ubranych ludzi i stylowe kawiarnie oblegane przez artystów. To także bieda, przemoc i analfabetyzm. Dzielnice robotnicze przed wojną nie miały kanalizacji ani prądu, a gorzej ubrany człowiek przechadzający się