Humor to poważna sprawa. O ewolucji i istocie humoru, a także o tym, czy wypada się śmiać, opowiada Janowi Pelczarowi naukowiec Marcin Napiórkowski.
Z Marcinem Napiórkowskim, semiotykiem kultury i znawcą mitologii współczesnej, rozmawiałem przez telefon. Obaj poważnie potraktowaliśmy polecenie „Zostań w domu”, trwała bowiem pandemia koronawirusa. Nie wiedzieliśmy, czy wywiad ukaże się już w świecie spotkań, nocy kabaretowych i żartów przy grillu, czy jeszcze w czasie izolacji, przesyłania memów i dowcipów na komunikatorach, ale zgodziliśmy się, że humor przetrwa, wszak sam bywa wirusem.
Jan Pelczar: Znam zmienne kanony piękna, a jak jest z humorem i jego kanonami kulturowymi?
Marcin Napiórkowski: Ile mamy czasu? Jeżeli mniej niż 60 godzin wykładowych, to krótka wersja brzmi: „I tak, i nie”. Można jej zresztą użyć do niemal wszystkich pytań związanych z humorem. Z jednej strony, kiedy sięgamy po komedię ze starożytnej Grecji, np. Arystofanesa, trzeba naprawdę się wysilić, mieć niezwykłe poczucie humoru i olbrzymią znajomość realiów starożytnych Aten, żeby zaśmiać się w choćby jednym miejscu. Z drugiej strony – możemy taką komedię rozłożyć na części i zobaczyć, że wtedy śmieszyło ludzi to samo, co teraz. Jest satyra z celebrytów, takich jak Sokrates. Są żarty z tych, którzy się przejedli i puszczają bąki. Ktoś leci do nieba na olbrzymim żuku gnojarzu i się nie martwi, że żuk będzie głodny, bo zawsze będzie czym go nakarmić. A więc z jednej strony nic nie zmienia się tak szybko jak komizm, a żarty są jak pieczywo z marketów: następnego dnia zawsze czerstwe…
Czyli nazwanie już nieśmiesznego dowcipu sucharem jest całkiem trafne?
Brzmi sensownie. Ale wrócę do mojej myśli: …z drugiej