I w końcu zobaczę pokrzydowskie stare odmiany zbóż w pełnym rozkwicie. Co ja mówię? Nie zobaczę, tylko wejdę w nie, dotknę i poczuję ich zapach.
Samochód podskakuje na piaszczystej drodze, przez otwarte okna wpada łagodne, ciepłe powietrze. Mijamy zarośnięty sad i parkujemy. Byłam pewna, że moim oczom ukażą się równe złote łany zbóż. Tymczasem widzę łąkę pełną kwiatów. Mieczysław Babalski wysiada z auta i od razu kieruje się ku strzelistym zielonym i żółtym łodygom płaskurki, owsa i samopszy, ku niebieskim chabrom i drobnym białym kwiatom gryki. Biegnę za nim, ale na skraju pola przystaję i wołam:
– Panie Mietku, ale jak ja tu wejdę, to jeszcze kleszcza złapię!
Jedyne, co słyszę w odpowiedzi, to głośny śmiech, więc trudno, daję susa w sam środek zboża i pierwsze, na co się nadziewam, to nie kleszcz, lecz ogromna jaskrawozielona pluskwa leśna. Siedzi na samym szczycie kłosa i wygląda, jakby właśnie szykowała się do skoku na moją twarz.
– Pluskwiaki. – Śmieje się pan Mietek. – Uwielbiają płaskurkę. A jeśli chodzi o kleszcze, na mnie często siadają, ale nie chcą się wgryźć. Nie mają interesu. Jak masz dobrze pracującą wątrobę, twoja krew jest oczyszczona, to kleszcz się twojej krwi nie napije. Bo mu zaszkodzi. Tak samo komar: uwielbia ludzi, którzy mają słodką krew.
– Mnie uwielbia.
– To znaczy, że wątroba źle pracuje, trzeba ją wzmocnić. Ojciec Klimuszko mówił: „Zjadaj codziennie siedem liści mniszka lekarskiego przez siedem dni i zapomnisz, że masz chorą wątrobę”. Kiedyś ludzie hodowali króliki, nie? A króliki uwielbiają kwiaty mniszka: te, które zwyczajowo nazywamy mleczami. Każdy chodził, zrywał ten mlecz i przynosił królikom. Brudził sobie ręce na żółto, skóra to wchłaniała i leczyła wątrobę. Tak samo panny na wiosnę, kiedy kwitły mniszki, plotły wianki na głowę i przez ten sok cera była ładna. Mniszek rośnie cały rok i człowiek, który ma chorą wątrobę, będzie miał go zawsze wokół siebie pełno i zawsze będzie z nim walczył: pielił czy pryskał. A on powinien go zjeść i wtedy ten mniszek sam odejdzie. Bo rośliny wiedzą, jak ci pomóc.
– Ale skąd ja tyle tych mniszków w Warszawie na cały tydzień nazbieram?
– Nie na cały tydzień! Tam, gdzie jest okazja, to idziesz i te listki skubiesz. Ty nie masz się najeść, bo jak duże ilości zjesz, to zachorujesz. A odrobina goryczy powoduje rozluźnienie woreczka żółciowego, żółć się oczyszcza, leczy wątrobę. Gorycz również w życiu potrzebna!
Spacerujemy między kłosami orkiszu, wyłuskuję delikatne ziarenko i lekko przyciskam. Wypływa z niego biały płyn.
– To jest dojrzałość mleczna – tłumaczy pan Mietek. – Właśnie na tym etapie robi się mleko orkiszowe. Potem jest woskowa, a na końcu pełna. A tam owies szorstki, widzi pani, jaki ciemny? Dopiero go próbujemy, może będzie lepszy niż ten popularny. Będzie na kaszę, zobaczymy, może na płatki też się nada. Bo ma jedną zaletę: tłuszcz, który zawiera, nie jełczeje. A tutaj pszenica purpurowa, zrobimy z niej purpurową mąkę. Słabo się krzewi, musimy zacząć ją inaczej uprawiać. Uprawiano ją na wyspach duńskich, tam jest inny klimat. Zobaczymy, zobaczymy… Tu już rośnie koniczyna, widzi pani pod spodem? A tu błękitna facelia razem z gryką. Z tych dojrzałych piramidek będzie kasza gryczana. O, pani zobaczy, co się u mnie porobiło na płaskurce!
Rzeczywiście, nad kłosami płaskurki rozczapierzają się cienkie, ale mocne łodygi zwieńczone gronami białych kwiatków. Jest ich pełno. Uderza mnie ich słodki i jednocześnie orzeźwiający zapach.
– Nostrzyk. Roślina miododajna, a dodatkowo motylkowa, więc wzbogaca dobrze glebę. Zasiałem 10 lat temu i dopiero teraz wyszedł. I tak mi zaatakował, można powiedzieć, okrył całą tę płaskurkę. Zobaczymy, nie ma co się przejmować.
– Panie Mietku, taki chwast, a pachnie jak najpiękniejsze niszowe perfumy!
– No. W konwencji [uprawie konwencjonalnej – przyp. B.S.] tego nie ma. Widziała pani to pole, które mijaliśmy samochodem? Zaschnięte zboże i pusto. Żadnego chwastu. Bo życie glebowe tam zamarło. A u nas: zielono, bogactwo różnych roślin. Nostrzyk wyszedł, kiedy mu pasowało.
– A kiedy żniwa?
– Zawsze koniec lipca, początek sierpnia. Jutro, może pojutrze zaczniemy. Najlepiej, jak słońce świeci od rana i od obiadu można zacząć kosić. Wtedy są najlepsze żniwa, najlepsza jakość ziarna. A jak jest dżdżysto, wilgotno, to ziarno jest za wilgotne. Z tego samego powodu nie powinno się nigdy kosić w pełnię Księżyca. Bo w pełnię, choć będzie ładna pogoda, to wilgotność w powietrzu duża. Woda idzie do góry, wychodzi z ziemi.
– Ile będą trwały żniwa?
– Około dwóch tygodni. Kiedyś było dużo roboty, wszystko robiło się ręcznie. Było ręczne koszenie, wiązanie, wożenie stogów, później młócenie. Kiedyś to była praca!
– A teraz ma pan kombajn?
– Kolega ma. Przyjeżdża, kosi, młóci – wszystko od razu. Gdybym miał wrócić do tamtych czasów, tobym nie dał rady, ponieważ dużo ludzi ma alergię. Dawniej każdy chętnie leciał zwalać siano dla krów, a teraz nikt nie pójdzie, bo zaraz katar ma. Nikt się nie położy na sianeczku, bo nie będzie tam spał, tylko kichał. Tak że już nie ma tej radości. Kiedyś jak się siano woziło, to się po nim deptało, teraz są kostki, już nie ma deptania.
– Ale parę tygodni żniw to i tak dużo roboty.
– Praca to szczęście! Siedzisz, oglądasz piękny film. Podoba ci się, cieszysz się. Kończy się, a tobie przykro. Bo właściwie jakbyś coś porządnego w tym czasie zrobiła, tobyś miała radość. Tak to właśnie jest: jak coś tworzysz, to zostaje w tobie coś dobrego.
– Czasem trudno się zebrać, łatwiej obejrzeć film.
– Wtedy radość szybko ucieknie. Człowiek wsiądzie w samochód, to zaraz by jakąś kawę wypił, zjadł jakieś ciasto. I zaraz znowu by się zatrzymał, coś zjadł. A jak się naje, to zaraz trzeba na kibelek…
– Jakby pan widział moją dzisiejszą podróż do Pokrzydowa!
– No. A jak pójdziesz do ogrodu, pracujesz, to zapominasz o wszystkim. I o tej kawie, i o głodzie. Najgorzej, jak ktoś przyjdzie do ciebie, no to idziemy na kawę. I już masz godzinę z głowy. Bo chodzi o to: pracuj z zielonym palcem. Czyli z radością, z energią. Kiedy idziesz i zbierasz owoce albo warzywa z radością, że ty coś dobrego robisz i coś dobrego możesz komuś dać, to te owoce też będą radosne, bardziej słodkie. Będą się dobrze czuły i nie będą gniły. Moment i zostaną zjedzone. A jak pójdziesz z niechęcią: „O cholera, znowu muszę nazbierać”, nikomu nie będą smakować. Będą tylko na tym talerzu leżały i leżały.
– No dobrze, ale jeśli ja mam inny zawód, to też powinnam pracować z zielonym palcem?
– Z chęcią i radością! Chodzi o to, żeby przekazać energię. Ale to ty musisz wiedzieć, co chcesz powiedzieć. I wtedy jest ten przekaz prawidłowy, radosny. A jak kogoś będzie to nudziło, będzie zasypiał, to już lepiej nie pisz, bo on i tak nic z tego nie zapamięta. Pisz tak, żeby pobudzić. Żeby ten człowiek, który będzie czytał pani tekst, zobaczył to, co pani widziała.
Słońce spada na linię lasu, oświetla kłosy płaskurki ciepłym, pomarańczowym światłem. Jutro żniwa.
Mieczysław Babalski:
Gospodarz w gospodarstwie ekologicznym w Pokrzydowie.
Rozmowa odbyła się w lipcu 2019 r.