Pytanie, które zostało zawarte w tytule tego tekstu, zadaje sobie w jakimś momencie każdy adept duchowy. Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa, ponieważ ścieżka duchowa ma charakter postępujący, a duch nie ma formy, wobec czego trudno go zmierzyć. Zanim więc zdefiniujemy „postęp”, ustalmy, co rozumiemy przez „duchowe”.
Mówimy w jodze o ludzkim dylemacie egoizmu, utożsamiania się z ciałem i umysłem. Rozróżniamy pięć ciał: ciało fizyczne (annamaya kosha – dosłownie „ciało pokarmowe”), ciało witalne (pranamaya kosha, które ożywia fizyczność i jest siedliskiem emocji), ciało umysłowe (manomaya kosha, obejmujące podświadomość, pamięć, pięć zmysłów, zdolność rozpoznawania), ciało intelektualne (vijnanamaya kosha, w której mieści się zdolność rozumowania) oraz ciało duchowe (anandamaya kosha – dosłownie „ciało błogości”, czyli duszy, która jest czystą świadomością – Świadkiem).
Przeważnie, z racji egoizmu, człowiek myśli i działa na zasadzie „ja” jestem ciałem, „ja” jestem moimi emocjami, „ja” jestem moimi wspomnieniami i myślami. Mówi na przykład: „ja” zmarzłam, „ja” jestem zła, „ja” jestem żoną Iksa czy Igreka, a także „ja” jestem Jane Doe, „ja” jestem republikaninem. A miesiąc później ta sama osoba może się utożsamiać z przeciwieństwami powyższych deklaracji: „ja” się spociłam, „ja” jestem zadowolona, „ja” jestem rozwiedziona, „ja” zmieniłam nazwisko na Jane Smith, „ja” zmieniłem poglądy i teraz jestem demokratą. To oczywiste, że nie możemy być i jednym, i drugim – możemy być wyłącznie tym, co jest – zawsze. Lecz siła egoizmu jest tak wielka, że wciąż zapominamy, kim naprawdę jesteśmy: czystym byciem i świadomością.
Dlatego „postęp duchowy” wymaga stopniowego utożsamiania się z anandamaya kosha, czyli ciałem duchowym, z jednoczesnym stopniowym wypieraniem fałszywej identyfikacji z ciałem (tj. wymiarem egzystencji) fizycznym, emocjonalnym, umysłowym i intelektualnym. Jest to postępujący proces oczyszczania się z egoizmu przejawiającego się jako: pożądanie, gniew, chciwość, pycha, zaślepienie i złośliwość. Na początku, który może trwać długo, proces oczyszczania wiąże się z wysiłkiem przestrzegania norm etycznych, moralnych i religijnych, takich jak: nie krzywdzić, nie kraść, nie pożądać. Wysiłek ten pomaga w osiąganiu równowagi wewnętrznej opartej na miłości, zadowoleniu i akceptacji.
Posługując się współczesną analogią, rzec można, że ego usadza nas zbyt blisko telewizora nadającego program naszego życia. W rezultacie dajemy się tak dalece pochłonąć akcji dramatu, że zapominamy, kim naprawdę jesteśmy. Oczyszczenie się z pożądania, chciwości i gniewu umożliwia nam odsunięcie się od ekranu telewizyjnego na taką odległość, która pozwala zobaczyć, że nie jesteśmy programem telewizyjnym ukazującym cały dramat naszego życia, lecz jesteśmy jego obserwatorem – Świadkiem. Wówczas pozostaje już tylko jedno do zrobienia: poprzez praktykę duchową w rodzaju medytacji odsunąć się jeszcze bardziej i stopniowo nabywać szerszej perspektywy spojrzenia na siebie.
W efekcie, jak przekonamy się pod koniec tego artykułu, gdy już opanujemy stan Samorealizacji, zacznie on przenikać do wszystkich czterech niższych ciał – intelektualnego, mentalnego, witalnego i fizycznego – przekształcając je. Nasz rozwój duchowy nie musi prowadzić „w górę i poza” ten świat. Może natomiast spowodować zintegrowany rozwój wszystkich poziomów egzystencji.
Początkowo jednak zbliżamy się duchowo do coraz pełniejszej identyfikacji z tą częścią siebie, która jest czystą świadomością, czyli Świadkiem. Proces ten, zwany Samorealizacją, obejmuje cztery stadia:
1
Rozwijanie w sobie spokoju. Spokój nie jest nieobecnością myśli, lecz współobecnością z nimi. Dlatego postępując coraz dalej w tym stadium wstępnym, zastępujemy stopniowo odruch reagowania w sposób nawykowy – np. złością lub niepokojem – spokojną obecnością. Skaza ułudy umysłowej, zwana maya, osłabia się stopniowo dzięki pielęgnacji spokoju. Wszystkie praktyki jogi, a więc pozycje, systematyczne oddychanie, mantry, medytacja i czynności dewocyjne, pomagają nam w tym stadium zredukować niepokój wewnętrzny i zbyteczną aktywność (rajas), osłabiając inercję, zwątpienie i lenistwo (tamas) na rzecz ciszy, spokoju i równowagi ducha (sattva). To rodzi stan obecności, czyli bycia (sat). Ćwicząc się w nieangażowaniu, zaczynamy wyzbywać się potrzeby zatracania się w doświadczeniach.
2
Rozwijanie w sobie Świadka (Chit), czyli czystej świadomości. Przyjmujemy nową perspektywę, utrzymując część świadomości w roli stojącego z boku obserwatora. Świadek nic nie robi i nic nie myśli. Obserwuje tylko, jak zdarzenia, myśli, emocje i doznania przychodzą i odchodzą. Część naszej świadomości uczestniczy w zdarzeniach, a część stoi biernie z boku. Wkraczamy w to stadium, aby ćwiczyć się w byciu nieustannym Świadkiem, zrazu przez chwilę, a potem od początku do końca danej czynności. Udaje się to zwłaszcza podczas wykonywania czynności rutynowych, niewymagających wielkiej uwagi i koncentracji albo wykonywanych mechanicznie. Stopniowo dochodzimy do tego stanu również w czynnościach bardziej wymagających lub też takich, z którymi mamy do czynienia po raz pierwszy, np. kiedy ulegamy wypadkowi. Przyjmowanie perspektywy obserwatora staje się coraz łatwiejsze i dotyczy coraz większej części życia codziennego.
3
„Nie jestem Sprawcą”. W miarę rozwoju naszego Świadka, czyli świadomości, przestajemy czuć, że cokolwiek robimy, ponieważ nie utożsamiamy się już z poruszeniami ciała i umysłu. Zaczynamy natomiast czuć, że jesteśmy obserwatorem, a nasze ciało i nasz umysł to tylko narzędzia. Część naszej świadomości uczestniczy w rozmaitych czynnościach, takich jak chodzenie, mówienie, jedzenie itp., ale inna jej część stoi z boku. Nie robi nic. Pozostaje w biernym stanie nieosądzającej uważności. Człowiek czuje się tak, jakby on sam był narzędziem, a wszelkich działań dokonywała Istota Boska. Nie czuje się wewnątrz siebie „żadnego sprawcy”. A mimo to wszystko zostaje zrobione. Raduje nas gra zdarzeń, ich synchroniczność i konsekwencje. Coraz bardziej doceniamy to, że działania, słowa i myśli przynoszą konsekwencje, czyli karmę, i że prawo to można zastosować do dawania innym szczęścia, a nie cierpienia. Z tym rozszerzonym poczuciem Ja odczuwamy potrzeby innych jako nasze własne. Wyrażamy swoją miłość dla innych, pomagając im odnaleźć szczęście.
4
„Jestem, Kim Jestem”. W głębokiej medytacji uświadamiamy sobie to, co jest świadome. Przedmiotem obserwacji staje się sama Świadomość. Czuję, że „jestem we wszystkim” i „wszystko jest we mnie”. Z czasem takie uświadomienie Ja zaczyna z wolna przenikać nasze codzienne czynności. W miarę pogłębiania się tego stadium przychodzi uświadomienie sobie Boga. Święci i mistycy wszelkich tradycji duchowych usiłowali opisać to doświadczenie, ale słowa z reguły ich zawodzą. W istocie im bardziej staramy się to opisać, tym bardziej się od tego oddalamy, ponieważ wszelki opis, a nawet myśl, redukuje TO do sekwencji idei. Jako że TO przekracza wszelką nazwę i formę, przenika wszystko, jest nieskończone i wieczne, wszystkie inne rzeczy tracą na znaczeniu. Dlatego ci, którzy prawdziwie poznali TO, wybierają milczenie jako środek wyrazu. Oto, co mówi Swami Rama Tirtha – pierwszy jogin, który sprowadził jogę do Ameryki pod koniec XIX w.: „Bóg zdefiniowany to Bóg spętany. O tym nie da się mówić ani nawet gwizdać”.
Wymienione stadia nie tworzą linii prostej. Często poruszamy się między nimi zygzakiem z powodu niestabilnej natury umysłu, a także naszych nawyków (samskara), karmy, mai i działania cech guna. Ogólnie jednak taki jest kierunek naszych duchowych postępów. Utożsamianie się z ciałem, emocjami i poruszeniami umysłu słabnie i jest zastępowane przez utożsamienie się z TYM, co przekracza wszystkie nazwy i formy, a stanowi Ja, Czystą Świadomość i finalnie Boskość.
Tłumaczyła Jolanta Kozak