W moim domu zamieszkał nowy lokator, rośnie i fermentuje. Kiedy skończy, powstanie kombucza, a ja dostanę szansę na nowe, zdrowsze życie.
Przychodzi w eleganckiej paczce ozdobionej słońcem i koncentrycznymi liniami Układu Słonecznego, które zamiast planet obiecują energię, harmonię, probiotyki, siłę, odporność i antyoksydanty. Otwieram, na wierzchu instrukcja. Czytam, że pełnię smaku kombucza osiągnie między 10. a 14. dniem i że sama mogę zdecydować, kiedy będzie mi smakować najbardziej. W słoiku powinna panować stała temperatura 20–25°C. Jest połowa maja, ja przebywam w górach, a za oknem raczej marzec, nocami temperatura spada tu do zera. Decyduję się poczekać z hodowlą do czerwca.
Tymczasem z instrukcji dowiaduję się, że nie ma się co bać zawiesiny oraz białawych i brązowych naleciałości (to drożdże, wielu z nas w czasie pandemii nauczyło się je obsługiwać) oraz że to, co będę hodować, nazywa się SCOBY (na myśl od razu przychodzi mi Scooby-Doo). Skrót ten pochodzi od angielskich słów symbiotic culture of bacteria and yeast – żywa, symbiotyczna kultura bakterii i